Człowiek podejrzany o związki z handlarzami bronią miał dostęp do informacji największego polskiego producenta wyposażenia wojskowego - ustalili dziennikarze "Newsweeka" oraz programu telewizyjnego "Superwizjer". To efekt wspólnego śledztwa kilku europejskich tytułów. I doskonały pokaz, jak polskie służby nie współpracowały z kolegami z Hiszpanii, Belgii i Francji.
Wspólne śledztwo dziennikarzy Newsweeka, TVN, Le Monde, Fundacji Reporterów i "Organized Crime and Corruption Reporting Project" trwało prawie rok. Materiał przygotowali: Wojciech Cieśla, Endy Gęsina-Torres, Aubrey Belford i Lejla Sarcevic*. *
Zdaniem dziennikarzy, Pierre Konrad D., czyli człowiek z polskim i francuskim paszportem miał załatwiać polskim firmom z branży wojskowej lukratywne kontrakty. Dziennikarze kilku europejskich redakcji ustalili jednak, że bardziej dbał o własne interesy. I to bardzo podejrzane interesy. D. od lat interesują się służby z całej Europy. Dziennikarze ustalili, że nie przeszkodziło mu to jednak we współpracy z polskim producentem broni - Bumarem.
Pierre D. to syn imigrantów z komunistycznej Polski. W młodości - jak wynika z materiałów sądowych - był drobnym oszustem w bogatej dzielnicy Paryża. Wypożyczał samochody, których nie oddawał, zajmował mieszkania, za które nie płacił. Miał w zwyczaju podawać się za francuskiego pułkownika. Zdarzyło mu się nawet napisać list do Waldemara Skrzypczaka, ówczesnego wiceministra obrony w rządzie PO. Chciał się spotkać, ale kontrwywiad wojskowy odradził to Skrzypczakowi.
Zobacz także: Nowy okręt miał przypłynąć w 2017 r. MON mówi już o 2026 r., a marynarze pływają na 50-letnich zabytkach
Ale Pierre D. to nie tylko drobny przestępca. Jak pisze Newsweek, "śledczy z Hiszpanii uważają, że jest ważnym ogniwem w międzynarodowym, nielegalnym handlu bronią, w tym do krajów objętych embargiem, takich jak Sudan Południowy". We Francji z kolei ciążą na nim wyroki za oszustwa i fałszerstwa. Tamtejsi śledczy są przekonani, że ma powiązania z gangsterami z Marsylii. O D. pisali nawet funkcjonariusze FBI.
Ale i tak w 2010 roku Pierre D. dostał stanowisko jednego z głównych agentów sprzedaży państwowego Bumaru. Jak wynika z relacji partnerów biznesowych, którzy rozmawiali z dziennikarzami, Pierre D., nigdy nie przyniósł tej firmie żadnego kontraktu. Przez lata miał żyć za to z zaliczek i zadatków, w ten sposób miał obracać milionami dolarów. Dziennikarze w materiale wprost piszą, że tym, którzy domagali się od niego zwrotu pieniędzy, groził. Wykorzystywał wizytówkę firmy, by wyciągać pieniądze od potencjalnych kontrahentów.
Co ciekawe, tuż przed przyjazdem do Polski był sprzedawcą oprogramowania komputerowego. Chwilę później pojawił się jako menadżer w polskim przemyśle zbrojeniowym. A konkretnie we wspomnianym Bumarze, dziś znanym jako Polski Holding Obronny. Miał zdobywać klientów w Afryce i Ameryce Łacińskiej.
Dziennikarze sugerują, że kariera D. w Polsce nie byłaby możliwa, gdyby nie Krzysztof Węgrzyn. To wiceminister obrony w latach 1995 - 1996. "Przez cały czas aktywności Pierre D. w Polsce i jego pracy dla Bumaru Węgrzyn będzie gdzieś obok. Zawsze w cieniu" - pisze Newsweek.
Ta sprawa zdaniem dziennikarzy jest idealnym przykładem, jak dziurawy jest europejski system ścigania przestępców. Polska prokuratura nigdy nie zainteresowała się D. na poważnie, nie został przesłuchany. Często problemem było nawet ustalenie jego adresu. Wojciech Cieśla z "Newsweeka" jest przekonany, że Pierre D. wynajmował dom m.in. od Marka Falenty.
Zobacz także: * *Błaszczak sprząta po Macierewiczu. Nowy szef MON przygotowuje rewolucję w zakupach dla armii
Polski Holding Obronny zarzeka się, że Pierre D. nigdy nie był oficjalnym reprezentantem spółki. Dziennikarze piszą jednak, że legitymował się wizytówkami firmy. Potwierdzają to jego byli "klienci". PHO przyznaje, że przez trzy lata człowiek ten nie przyniósł firmie żadnej umowy.
Jak zatem zarabiał? Obiecywał, że zrobi z kontrahentów wyłącznych agentów Bumaru. W zamian mieli opłacić licencje, koszty rejestracji firm, zapłacić za podróże. Miał też zgarniać prowizje od transakcji, które nigdy nie doszły do skutku. Zwodził, udawał negocjacje. I znikał.
Dziennikarzom prowadzącym śledztwo udało się dodzwonić do D. kilka tygodni temu, tuż po jego wyjściu z aresztu. Zaprzeczył działalności przestępczej. Twierdzi, że zajmował się analizami dla Polski i Bumaru. Z informacji dziennikarzy wynika, że w otoczeniu Pierre D. pojawiali się byli funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu. Mieli być jego ochroniarzami.
Związki D. z Bumarem skończyły się w 2012 roku. Głównie przez to, że nie przyniósł żadnego kontraktu. Dalsze utrzymywanie go było więc bezcelowe. Ale Pierre D. miał dalej jeździć po świecie z wizytówkami Bumaru i negocjować umowy. Właściciela spółki z Kanady zwodził przez rok. A ten opłacał jego spotkania, loty i dawał na zaliczki. Stracił blisko milion dolarów.
O sprawie wtedy dowiedziała się prokuratura i ABW. I nie były zainteresowane ściganiem D. Prokuratura warszawska, katowicka i krakowska nie znalazły postępowania związanego z tą sprawą.