Zbyt optymistyczne szacunki dotyczące wzrostu przychodów podatkowych, wskaźnika inflacji, wzrostu gospodarczego czy akcji kredytowej mogą sprawić, że minister Szałamacha przegra 10 tysięcy złotych, a wielkość deficytu przekroczy zakładane 3 proc. PKB.
Plan finansowy przedstawiony przez rząd PiS nie jest budżetem przełomu, ale raczej budżetem kontynuacji. Wynika to w dużej mierze z faktu, iż został on przygotowany przez poprzednią ekipę rządzącą, a obecna mogła go jedynie nieznacznie skorygować. Co więcej, praktyka polityczna dowodzi, że raz na cztery lata ze względu na kalendarz wyborczy mamy do czynienia z tak zwanym budżetem wyborczym, który kumuluje w sobie dużo obietnic dla różnych grup społecznych. Jak to wygląda w szczegółach?
W projekcie ustawy budżetowej na 2016 rok w zakresie środków krajowych zaplanowano dochody budżetu państwa na kwotę 313 788 526 tys. zł, z czego dochody podatkowe mają stanowić prawie 88 proc. tej sumy (276 120 000 tys. zł).
Składają się na nie:
- podatek od towarów i usług (VAT) - 128 683 000 tys. zł (41,2 proc. dochodów),
- podatek akcyzowy – 64 083 000 tys. zł (20,5 proc.),
- podatek dochodowy od osób fizycznych (PIT) - 46 894 000 tys. zł (15 proc.),
- podatek dochodowy od osób prawnych (CIT) – 26 047 000 tys. zł (8,4 proc.),
- podatek od niektórych instytucji finansowych (tzw. podatek bankowy) - 5 500 000 tys. zł, (1,8 proc.),
- podatek od sklepów wielopowierzchniowych - 2 000 000 tys. zł (0,6 proc.),
- podatek od wydobycia niektórych kopalin - 1 530 000 tys. zł (0,5 proc.),
- podatek od gier -1.383.000 tys. zł (0,4 proc.).
Pozostałe 12 proc. mają stanowić tzw. dochody niepodatkowe (35 930 976 tys. zł). Z kolei wydatki mają osiągnąć kwotę 368 528 526 tys. zł, przy czym ponad 30 miliardów złotych ma zostać przeznaczonych na obsługę długu Skarbu Państwa. W rezultacie deficyt budżetu państwa ma osiągnąć kwotę nie większą niż 54 740000 tys. zł, a deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych prognozuje się na poziomie 2,8 proc. PKB - nieznacznie poniżej granicy 3 proc., której przekroczenie skutkuje uruchomieniem przez Komisję Europejską procedury nadmiernego deficytu.
Osiągnięcie takiego wyniku jest jednak uzależnione od wiarygodności wskaźników makroekonomicznych, przyjętych przez ministerstwo finansów. W ustawie budżetowej założono, że wzrost PKB osiągnie 3,8 proc. (jako podstawowy czynnik wzrostu wskazano prywatny popyt krajowy), średnioroczny wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych - 1,7 proc., nominalny wzrost wynagrodzeń - 3,6 proc., wzrost zatrudnienia - 0,8 proc., i wzrost spożycia prywatnego (w ujęciu nominalnym) - 5,5 proc.
Oceniając powyższe założenia, należy wskazać przynajmniej kilka słabości. Pierwszą z nich jest zbyt optymistyczna dynamika nominalna wzrostu dochodów podatkowych, prognozowana na rok 2016 na poziomie aż 107,2 proc., o ponad 6 punktów procentowych wyższym niż w budżecie 2015 roku, kiedy to dodatkowo wpływy z VAT były niższe od planowanych aż o ponad 13 miliardów złotych. Rząd swój optymizm w tym zakresie uzasadnia wprowadzeniem nowych obciążeń podatkowych ("podatek bankowy" oraz "podatek od hipermarketów" mają dać łącznie 7,5 miliarda złotych), trzeba jednak pamiętać, że wspomniane podatki mogą pośrednio wpłynąć na obniżenie wpływów z CIT, PIT i VAT.
Po drugie, prognozowany średnioroczny wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych na poziomie 1,7 proc. jest mało prawdopodobny. Światowe agencje ratingowe tną prognozy wzrostu dla gospodarki chińskiej będącej głównym odbiorcą surowców energetycznych. Dlatego w średnim okresie należy spodziewać się utrzymania ich niskich cen. To z kolei będzie się przekładać na obniżkę cen innych towarów i usług. W rezultacie nawet przy uwzględnieniu silnego wzrostu popytu krajowego, trudno oczekiwać wyjścia z deflacji do poziomu docelowego 1,7 proc. w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Bardziej prawdopodobny jest wzrost inflacji do średniorocznego poziomu 0,5-0,6 proc., co z kolei będzie skutkować niższymi dochodami z tytułu VAT oraz akcyzy.
Po trzecie, przy spadku prognoz dla gospodarki chińskiej można oczekiwać również nieco bardziej pesymistycznych danych dla gospodarek europejskich, w tym niemieckiej, od której w dużym stopniu jesteśmy uzależnieni. Można się zatem spodziewać nieco niższego tempa wzrostu gospodarczego dla Polski – uzyskanie założonych 3,8 proc. wydaje się mało realne.
Po czwarte wreszcie, proponowane nowe obciążenia podatkowe (przede wszystkim podatek bankowy) mogą wpłynąć negatywnie na akcję kredytową, co będzie skutkowało ograniczeniem strumienia pieniądza na rynku. Takie zjawisko może doprowadzić w perspektywie kilku miesięcy do osłabnięcia popytu krajowego. W pierwszej kolejności dotknie to branży budowniczej, mocno uzależnionej od kosztów kredytów hipotecznych.
Wystąpienie wspomnianych powyżej zjawisk może spowodować, że ostateczne dochody budżetu państwa spadną o kilkanaście miliardów, do poziomu 295-300 miliardów złotych. Oznaczać to będzie nie tylko przegranie zakładu przez ministra Szałamachę, ale przede wszystkim konieczność gwałtownego cięcia wydatków w trakcie roku budżetowego, aby nie przekroczyć 3 proc. progu PKB. A że trzeba będzie szukać oszczędności rzędu co najmniej 10 miliardów złotych, zadanie to nie będzie łatwe.