Uznawane za najważniejszy symbol polskiego kapitalizmu. Wszystko wskazuje jednak na to, że ich dni są policzone. Wielkie centra handlowe przegrywają walkę o klienta. Albo wymyślą się na nowo, albo podzielą los domów towarowych w USA. Tych ubywa 6 tys. rocznie.
Grudzień zwykle jest najbardziej owocny dla handlu. Nic więc dziwnego, że statystyki z tego miesiąca są uważnie śledzone. Jednak dane z grudnia 2017 r. musiały mocno przerazić szefów centrów handlowych. Według indeksu ShooperTrak liczba klientów zmalała o 15,8 proc. w ujęciu miesięcznym. Dane w ujęciu rocznym też nie były optymistyczne - odnotowano spadek o 6,7 proc.
Zaskoczenie? Handel internetowy nieprzerwanie od miesięcy zyskuje nowych zwolenników. Według danych PBI/Gemius, w 2017 r. ponad pięć milionów Polaków zrobiło zakupy na AliExpress, wirtualnym sklepie z chińskimi rzeczami. W 2016 r. pieniądze zostawiły tam trzy miliony naszych rodaków, więc wzrost jest kolosalny. Podobnie zresztą statystyki rosną innym wirtualnym sklepom, które kuszą klientów darmową wysyłką albo darmowymi zwrotami, łącznie z opłaceniem kuriera. To odbija się na frekwencji w galeriach. Chyba jednak nie tylko to jest problemem.
Gdy do Polski wkraczał kapitalizm, centra handlowe były nowością - kusiły powiewem zachodniego świata. Dziś już spowszechniały. Wtopiły się w krajobraz miast.
Działają wbrew rynkowym trendom. Tyko jak długo jeszcze?
Centra handlowe w Polsce, w przeciwieństwie do USA czy Wielkiej Brytanii, jeszcze się masowo nie zamykają. Ciągle powstają nowe. Według Colliers International, w 2017 r. oddano do użytku 360 tys. metrów kw. powierzchni tego typu obiektów, i choć to o 15 proc. mniej niż rok wcześniej, to i tak dane robią wrażenie. Otwarto też duże centra - Galerię Północną w Warszawie, Serenadę w Krakowie czy Wroclavię. Na otwarciach wszystkich pojawiły się tłumy.
Otwieranie wielkiego centrum może wydawać się działaniem wbrew rynkowym trendom. Ale zdaniem Yorama Reshefa, dyrektora generalnego warszawskiego Blue City, perspektywa masowego zamykania tego typu placówek jest bardzo odległa.
- W Polsce handel wygląda zupełnie inaczej, bo u nas nie ma klasycznych domów towarowych, które są znane z USA czy Wielkiej Brytanii. Te faktycznie mają kłopoty w ostatnich latach - mówi Reshef.
Klasyczne amerykańskie "department stores" przeżywają trudne chwile. One jednak różnią się od polskich galerii - z założenia nie mają punktów gastronomicznych czy rozrywkowych. Jednak szef Blue City przyznaje, że konkurencja ze strony e-handlu daje się we znaki. To samo mówią przedstawiciele innych galerii. Nie składają jednak broni.
Galerie definiują się na nowo
Walka z internetowym handlem przypomina tę z wiatrakami. Klasyczna galeria nie jest dziś w stanie zaproponować równie szerokiej oferty, a często też konkurencyjnych cen. Dlatego musi stawiać na rozrywkę.
- Mamy szkołę Agustina Egurroli. Rodzice przywożą dzieci na tańce, a sami idą na zakupy albo do restauracji - opowiada Yoram Reshef.
Centra starają się przyciągnąć klientów w jeszcze inny sposób. Szczecińska Galeria Kaskada na przykład niedawno otworzyła stację do ładowania dla pojazdów elektrycznych i hybrydowych. Takie ładowanie często trochę trwa, więc kierowca siłą rzeczy zabija ten czas na zakupach. - Coraz więcej ludzi porusza się takimi pojazdami, więc stacja na pewno stanowi wartość dodaną dla klientów - nie ukrywa Norbert Fijałkowski, dyrektor Galerii Kaskada.
Galerie w Polsce mają też ważnego sojusznika. Yoram Reshef zwraca uwagę na jeden czynnik, który sprawia, że Polacy ciągle chętnie odwiedzają galerie - pogodę. Ta w Polsce jest kiepska, a mało która rodzina chce spędzić cały weekend w czterech kątach.
Centra handlowe prześcigają się więc w organizowaniu konkursów weekendowych, wystaw czy eventów. Czy to wystarczy, czy już za kilka lat opuszczone galerie będą straszyły tak, jak amerykańskie puste malle i domy towarowe?
Na razie branża cieszy się małym zwycięstwem. Niedzielny zakaz handlu wcale nie okazał się dla niej tak zły.
- Bilans w naszej galerii był raczej pozytywny, przyciągnęły klientów te części, które mogły być otwarte. Co ciekawe, zauważyliśmy, że bardzo zwiększył się ruch w soboty - i to nie tylko przed zamkniętymi niedzielami – opowiada Fijałkowski.
Jednak prawdziwa batalia ciągle przed centrami handlowymi. Jeśli nie wymyślą się na nowo, mogą podzielić los amerykańskich odpowiedników.