O decyzji Daimlera informuje środowy "Puls Biznesu", który potwierdził w swoich źródłach informacje czeskiego dziennika "E15". Czytamy w nim, że decyzja o budowie centrum logistycznego już zapadła. Miałoby ono zaopatrywać w części samochodowe fabryki w całej Europie.
- Decyzja nie została ostatecznie podjęta - zapewnia Ewa Łabno-Falęcka z Mercedes-Benz Polska. Media jednak twierdzą, że jest wręcz odwrotnie. Znana jest już nawet konkretna lokalizacja - Uzice pod Pragą.
Wszystko dlatego, że czeski rząd zdecydował się wypłacić Daimlerowi wyższy grant niż proponowała Polska. Poza tym, do Pragi jest też bliżej z niemieckich fabryk, gdzie powstają mercedesy.
Ile zapłacą Czechy? Tego nie wiadomo. Sama inwestycja ma być jednak warta w przeliczeniu ok. 500 mln zł.
Polska mogła się licytować z południowymi sąsiadami. Inwestycja niemieckiego koncernu spełniała wszystkie warunki, żeby przyznać jej grant. Te bowiem przysługują w priorytetowych sektorach - m. in. motoryzacja, elektronika, AGD, lotnictwo czy biotechnologia. Poza tym, na pieniądze liczyć mogą również projekty "znaczące", czyli warte przynajmniej 750 mln zł i tworzące 200 miejsc pracy lub 500 mln zł i 500 etatów.
Inwestycja Daimlera spełnia ten ostatni warunek. W Uzicach zatrudnionych ma być ponad 900 osób i to mimo faktu, że wiele prac będą tam wykonywać roboty.
Budowa ma wystartować późną wiosną przyszłego roku, a zakończyć się - w 2020 r.
Polska jednak nie musi czuć się pokrzywdzona. Przyciągnęła już przecież do siebie inną inwestycję Daimlera. Producent mercedesów w ubiegłym roku ogłosił, że wybuduje fabrykę silników w Jaworze na Dolnym Śląsku. I wyda znacznie więcej, bo nawet 500 mln euro. Grant od rządu wyniósł natomiast 18 mln euro.
Porażka z Czechami ma jednak również wymiar wizerunkowy. Szczególnie, że dwa lata temu przegraliśmy w podobny sposób ze Słowacją. Wówczas to tamtejsza Nitrę - a nie Jawor - na miejsce swojej inwestycji wybrał Jaguar Land Rover, który należy do indyjskiego koncernu Tata Motors.
Wtedy też zadecydował grant, który miał wynieść aż 125 mln euro. To nie spodobało się Komisji Europejskiej, która bada teraz, czy Słowacy nie przesadzili i nie zaburzyli tym samym konkurencji na rynku unijnym.