Rząd PiS chce kupić kolekcję dzieł sztuki książąt Czartoryskich, by ochronić ten zabytek. Tymczasem znawcy rynku przekonują, że nic mu nie grozi. Nawet arabski szejk z walizkami pieniędzy. - To igrzyska dla tłumów, to całe wstawanie z kolan i kupowanie dóbr narodowych, żeby nam nikt krzywdy nie zrobił. Tak naprawdę "Damy z gronostajem" nikt nigdy nie kupi. Ona jest praktycznie niesprzedawalna - mówi Andrzej Starmach, znany polski marszand, historyk sztuki i kolekcjoner.
O rozmowach, dotyczących wykupu przez państwo kolekcji należącej do Fundacji Książąt Czartoryskich, zrobiło się głośno w połowie grudnia. Wtedy Sejmowa komisja finansów publicznych opowiedziała się za nowelizacją tegorocznego budżetu i za utworzeniem rezerwy na zakup przez państwo dzieł sztuki.
Jak wynika z uzasadnienia projektu, chodzi o "sfinansowanie zakupu dóbr kultury, w tym zabytków, oraz praw do dóbr kultury, o szczególnym znaczeniu dla Państwa Polskiego i dziedzictwa kulturowego". Już wtedy wiceminister kultury Jarosław Sellin wyjaśniał, że "intencją ministra kultury jest wypracowanie rozwiązania, które umożliwi adekwatną do wartości zbiorów opiekę nad nimi, która pozwoli zachować je Polsce dla przyszłych pokoleń".
Minister Gliński jeszcze wcześniej, bo w maju, przekonywał podczas audytu poprzednich władz, że realne jest zagrożenie utraty "Damy z gronostajem". Wtedy też dla "Gazety Wyborczej" obawy tych nie potwierdzili przedstawiciele Fundacji Czartoryskich, ale według informatorów gazety, ofertę mieli złożyć szejkowie z Emiratów Arabskich. Mieli proponować ponad miliard złotych.
Kolekcja zagrożona wrogim przejęciem?
Andrzej Starmach nie daje jednak temu wiary. - To szukanie taniej sensacji. Tego typu dzieła sztuki nigdy nie uzyskają zgody na wyjazd z Polski. Mogą sobie szejkowie chcieć to kupić za sto miliardów. Obraz jest praktycznie niesprzedawalny - mówi marszand.
Jak wyjaśnia, żeby wywieźć z Polski jakiekolwiek dzieło sztuki starsze niż 50 lat, trzeba otrzymać zgodę Ministerstwa Kultury. Dotyczy to obrazów nawet mniej znaczących, a co dopiero dzieła Leonarda da Vinci.
Teoretycznie może go oczywiście kupić bogaty Polak, ale jak ocenie Starmach, nikt tego jednak nie zrobi. Takiego obrazu nie można wywieźć, a więc i oferować na światowym rynku sztuki.
- To tak, jakby miał pan samochód, który można byłoby potem sprzedać tylko dwóm sąsiadom z klatki schodowej. Dlatego rynku na taki obraz w Polsce też nie ma - dodaje kolekcjoner.
Zagrożenia "wrogim przejęciem" nie widzi też Jan Koszutski, dyrektor Domu Aukcyjnego Desa Unicom. - Absolutnie nie może być mowy o sprzedaży takich dzieł za granicę. Prawo na to nie pozwala, a nielegalna sprzedaż nie wchodzi w grę. To jakaś abstrakcja. Fundacja przecież tego nie sprzeda komuś, kto "Damę z łasiczką" wyniesie pod pachą - stwierdza Koszutski.
Wątpliwości wokół tej transakcji nie zmieniają jednak nastawienia rządzących. - Jeśli będzie finalizacja tej wielkiej sprawy dla polskiego muzealnictwa, nastąpi to najprawdopodobniej jutro (czyli w czwartek - przyp. red.) - poinformował w środę w "Salonie politycznym" Trójki minister kultury Piotr Gliński.
Tego się nawet nie da wycenić
Ciągle jednak nie znana jest suma, za którą państwo miałoby kupić kolekcję. Są tylko domniemania i nieoficjalne informacje. Według "Dziennika Polskiego", chodzi o przedział pomiędzy 0,5 a 1 mld zł. Z kolei minister Gliński ogranicza się jedynie do zdawkowych stwierdzeń, że jest to suma wielokrotnie niższa od rynkowej. Dlatego też jest dla całego narodu wyjątkowo opłacalna.
Rzeczywiście tak jest? Czy warto przeznaczyć nawet miliard złotych z budżetu na nawet najbardziej wyjątkowe i cenne dzieła sztuki w sytuacji, kiedy i tak nie zagraża im przejście w obce ręce?
W ocenie Andrzeja Starmacha możemy nigdy nie poznać szczegółów tej transakcji. Ekspert nie chce też nawet próbować oszacować wartości tylko jednego, ale najsłynniejszego w kolekcji obrazu Leonarda da Vinci. Jak wyjaśnia, przy uniemożliwieniu jego wywozu z kraju można mówić tylko o wartości czysto umownej.
Z tą oceną zgadza się również Jan Koszutski. - Ograniczenie obrotu nie daje szansy na oszacowanie wartości. Można tylko wymyślać kwoty, ale ostatecznym testem byłaby otwarta dla wszystkich aukcja, do której oczywiście nie dojdzie. Jednak teoretyzując, z całą pewnością byłby to najdroższy obraz kiedykolwiek sprzedany na świecie - wyjaśnia.
W ocenie eksperta transakcje na poziomie 200-300 milionów dolarów wydają się przy tym śmieszne. Cena byłaby na pewno dużo wyższa i całkiem realnie mogłaby osiągnąć poziom nawet 500 mln dol. Tego możemy się jednak nigdy nie dowiedzieć, bo ktoś musiałby mieć szansę go kupić. Tymczasem według zapowiedzi ministra kultury już w czwartek to państwo przejmie na własność całą kolekcję liczącą około 86 tys. obiektów muzealnych.
Co spowoduje zmiana właściciela zbiorów dla tych, którzy za nią zapłacą? Co będą mieli z tego polscy podatnicy? - Nic to nie znaczy dla odbiorców dzieł sztuki. Kolekcja nadal zostanie w Polsce, nadal będzie można ją oglądać. Obojętnie czyją będzie własnością to i tak państwo będzie musiało płacić za jej utrzymanie, bo przecież Czartoryscy nie mają na to pieniędzy - dodaje.
Rząd negocjuje tylko z księciem?
Kolekcjoner widzi jednak też i dobre strony tej transakcji. W jego ocenie wreszcie zakończą się awantury o wypożyczanie "Damy z gronostajem". Czartoryscy chcieli ją wypożyczać, ale protestowały temu władze reprezentowane przez konserwatora zabytków.
Jednak na drodze do sukcesu stanąć mogą jeszcze względy prawne. 23 grudnia zarząd Fundacji Książąt Czartoryskich podał się do dymisji. Prezes zarządu Marian Wołkowski-Wolski decyzję tę tłumaczył utratą zaufania do fundatora czyli księcia Czartoryskiego.
Wszystko dlatego, że negocjacje dotyczące sprzedaży zbiorów prowadzone były bez wiedzy zarządu. - Rząd rozmawia z księciem Czartoryskim, osobą prywatną. Osobowość prawną ma tu jednak rzeczywisty właściciel dzieł czyli Fundacja - mówi Starmach.
Ponadto według wyjaśnień byłych członków zarządu, książę Adam Czartoryski miał zażądać od Ministerstwa przelania całej kwoty za sprzedaż zbiorów i budynków Fundacji na swoje prywatne konto. Dlatego też złożyli dymisję.
Jak donosi "Rzeczpospolita", we wtorek książę Czartoryski powołał nowy zarząd. Weszli do niego Jan Lubomirski Lanckoroński oraz Maciej Radziwiłł. Ci dwaj przedstawiciele rodów arystokratycznych mogą zatem złożyć podpisy kończące transakcję.
- Najbardziej jednak dziwi mnie to i troszkę śmieszy, jak jest o tym głośno. Wszelakie rozmowy o sprzedaży tak wartościowych dzieł odbywają się w ciszy. To igrzyska dla tłumów, to całe wstawanie z kolan i kupowanie dóbr narodowych, żeby nam nikt krzywdy nie zrobił. Tak naprawdę "Damy z gronostajem" nikt nigdy nie kupi. Ona jest praktycznie niesprzedawalna - konkluduje Andrzej Starmach.