Zbliżające się wybory samorządowe to wysyp obietnic. Ostatnio samorządy na wyścigi dają młodzieży prawo do darmowych przejazdów. Tylko czy to na pewno dobry pomysł?
Wśród dużych miast trend wyznaczyły Kraków i Warszawa, które darmowe przejazdy dla uczniów wprowadziły odpowiednio w 2016 i w 2017 r. W świetle kamer pierwsze karty uprawniające młodych warszawiaków do darmowego korzystania z komunikacji wręczyła sama prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz.
- Chcemy, żeby te 30 procent dzieci, które już jeżdżą komunikacją miejską, jeździły za darmo. Chcemy zachęcić, żeby jeździły transportem miejskim, żeby się przyzwyczaiły i nie bały – mówiła wówczas prezydent stolicy.
Wtedy miejska "promocja" dotyczyła uczniów podstawówek i gimnazjów. Ale niewykluczone, że miasto pójdzie dalej. Rafał Trzaskowski, kandydat na prezydenta Warszawy, rzucił ostatnio pomysł, żeby prawo do darmowych przejazdów rozszerzyć na licealistów.
Warszawa poszłaby wtedy śladami Szczecina, który pod koniec sierpnia, dosłownie rzutem na taśmę, zapewnił darmową komunikację uczniom szkół średnich aż do 23. roku życia.
Kiełbasa wyborcza
Ale stolica zachodniopomorskiego nie jest jedyna. W ostatnim czasie radni miejscy w Polsce na wyścigi dają uczniom możliwość bezpłatnego użytkowania transportu miejskiego. W tym roku zrobiły to m.in. Wrocław (uczniowie do 21. roku życia), Gdańsk, Gdynia i Sopot (aczkolwiek tam to mocno skomplikowana sprawa, o czym więcej piszemy tutaj)
, Lublin, Poznań czy 41 miejscowości regionu Górnośląsko-Zagłębiowskiej metropolii.
Powód wydaje się oczywisty – zbliżające się wybory samorządowe. Wzmacnia ten przekaz wizerunek polityków, którzy na wyścigi wrzucają ostatnio swoje zdjęcia z autobusów czy tramwajów. Strzelają sobie przy tym selfie i wyglądają jakby byli na safari, choć zapewne chcą przez to pokazać, że tak naprawdę są bliżej ludu.
Oczywiście przy takich inicjatywach powstaje pytanie, na ile jest to dla miast opłacalne działanie. I tutaj zdania są podzielone.
Według danych warszawskiego Zarządu Transportu Miejskiego w stolicy wydano 156 tys. kart uprawniających uczniów do bezpłatnego korzystania z miejskiego taboru. Uszczupla to budżet miasta o ok. 12 mln zł rocznie.
Dużo? W skali warszawskiej jest to kropla. Roczne wydatki na transport w Warszawie to 2,6 mld zł. Tylko małą część z tego pokrywają zyski ze sprzedaży biletów. Z tego tytułu do ZTM od miasta wpływa ok. 800 mln zł rocznie.
Podstawowy problem zostanie
- Celem wprowadzenia Karty Ucznia było tworzenie nawyków korzystania z komunikacji miejskiej przez dzieci i młodzież i budowanie świadomości ekologicznej poprzez ograniczenie ruchu samochodów osobowych. Dzięki temu zmniejszona zostanie emisja hałasu i zanieczyszczeń, podwyższona zostanie za to jakość przestrzenna miasta. Wpłynie to także na rozwój polityki prorodzinnej miasta. Zakładamy zwiększenie udziału dzieci i młodzieży w aktywności kulturalnej i sportowej wynikającej z większych możliwości finansowych rodziców – mówi money.pl Tomasz Kunert, rzecznik warszawskiego ZTM.
Z tą argumentacją zgadza się Robert Człapiński, szef warszawskiego Klubu Miłośników Komunikacji Miejskiej. – Więcej osób korzysta z komunikacji, poza tym uczniowie od małego są oswajani z transportem publicznym – mówi. Jego zdaniem jest to też korzystne dlatego, że zostawia więcej pieniędzy w portfelach rodziców.
Ale, jak zauważa Jan Mencwel, szef warszawskiego stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, tak naprawdę pomysł z darmową komunikacją dla uczniów w ogóle nie rozwiązuje podstawowego problemu, jakim jest przekonanie większej liczby mieszkańców miast do korzystania z komunikacji miejskiej. – W Warszawie samochodów jest coraz więcej. Nie mam poczucia, żeby akurat program adresowany do uczniów ten problem rozwiązał. Nie jest to przecież raczej grupa, która po mieście porusza się samochodami - wyjaśnia.
- Jeśli zaś chodzi o to, aby do szkoły przestali podwozić ich rodzice, to uczniowie, owszem, mogą poruszać się komunikacją, ale przecież ich rodzice cały czas będą jeździć do pracy samochodami – dodaje.
Mencwel twierdzi, że do Warszawy wjeżdża codziennie ok. pół miliona samochodów. Aby zachęcić kierowców, by zmienili środek transportu, postuluje utworzenie jak największej liczby buspasów. – Problem nie jest z kosztami komunikacji, ale z tym, że jest przepełniona i niepunktualna. Żeby więcej ludzi przesiadło się do transportu publicznego, muszą mieć pewność, że zdążą do pracy. Buspasy dają jasną alternatywę: albo stoję w korku i się spóźniam, albo szybko i punktualnie przemieszczam się miejskim autobusem – tłumaczy.
Tyle tylko, że takie rozwiązanie mogłoby wywołać protesty kierowców. Narażanie się im wymaga o wiele większej odwagi, niż danie czegoś za darmo tym użytkownikom, którzy i tak zwykle nie mają mocno ograniczony wybór.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przezdziejesie.wp.pl