Coraz mniej firm decyduje się na wejście na amerykańską giełdę. Liczba debiutów na New York Stock Exchange spada od ponad dziesięciu lat. Co dzieje się z amerykańską giełdą?
- Nic złego się nie dzieje. Rynek IPO jest zdrowy. Styczeń 2018 r. był dla nas najlepszy od lat, jeśli chodzi o wartość debiutów – uspokajał podczas Forum Ekonomicznego w Davos pewny siebie prezes NYSE Thomas Farley.
Debiutują dziś tylko "uparte skurczybyki"
Rację miał tylko częściowo. O ile wartość debiutów na amerykańskiej giełdzie rzeczywiście rosła zarówno w styczniu 2018 r., jak w całym poprzednim roku, o tyle jednak liczba debiutów stale spada.
Wniosek? Na debiut giełdowy decydują się tylko najwięksi, mniejsze firmy coraz częściej unikają takiej formy pozyskania kapitału.
- Małe nie wchodzą ze względu na koszty regulacyjne, również ze względu na ustawę Dodda-Franka - przyznał prezes NYSE.
Przypomnijmy, że to ustawa, która miała zreformować Wall Street i zapewniać konsumentom większą ochronę. Cel? Zapobiec powtórce katastrofy z 2008 roku. Miała ograniczyć ryzyko inwestycyjne i hazard uprawiany na giełdzie, dlatego wprowadziła restrykcyjne wymagania kapitałowe i proceduralne, a to spowodowało, że wejście na giełdę stało się po prostu droższe.
- Jestem upartym skurczybykiem, dlatego w końcu udało nam się wejść na publiczny rynek – mówił podczas debaty w Davos Anthony F. Fernandes, prezes malezyjskiej linii lotniczej AirAsia, która zadebiutowała na parkiecie w Kuala Lumpur w 2004 roku. Wciąż jednak nie udało jej się wejść na NYSE - właśnie z powodu rosnących wymagań.
- Jesteśmy fanami publicznego rynku, regulatorzy trochę nas przerażają, ale przejdziemy i przez to na NYSE – zapewniał prezes AirAsia.
Pieniądze leżą dziś wszędzie
Jest jeszcze drugi powód, dla którego coraz mniej podmiotów decyduje się wejść na giełdę. Po prostu nie muszą, bo coraz łatwiej zdobyć im pieniądze gdzie indziej.
- Jeśli potrzebowalibyśmy dodatkowego kapitału, pewnie w tej sali znalazłbym kilku prywatnych inwestorów – mówi Matthew Prince, założyciel i prezes startupu technologicznego Cloudflare.
Faktem jest, że popularność i dostępność finansowania poprzez venture capital czy private equity rośnie co najmniej od 10 lat i to właśnie odciąga wiele spółek od rynku publicznego.
- Zawsze myślałem, że jestem na ścieżce, by wprowadzić swoją firmę na giełdę. Ale ciągle wydawało mi się, że po wyjściu z piwnicy rodziców moja firma ciągle nie jest dość dobra, że jeszcze za wcześnie. Zebraliśmy fundusze od venture capital. Ta dostępność kapitału powoduje, że dziś sam wybieram czas i miejsce, gdzie zadebiutuję na rynku publicznym – mówił Matthew Prince.
A dla niego nadal czas nie przyszedł. - Wolę wykonać wiele małych kroków niż jeden wielki, a tym właśnie jest IPO. Kiedy staniemy na parkiecie i zadzwonimy dzwonkiem, to będzie wielki krok – dodał Prince.
Gdyby Uber był na giełdzie...
- Nie jestem Markiem Zuckerbergiem i byłbym nerwowy, gdyby cała spółka była kierowana tylko przeze mnie. Wolę system, w którym każdy pracownik dostaje udziały w firmie dające mu prawo głosu. Dzięki temu ludzie, którzy codziennie przychodzą do firmy, mają wpływ na jej przyszłość. Moim zdaniem to oni mają lepsze wyczucie firmy niż zewnętrzni inwestorzy. Może taka struktura nie może być implementowana wszędzie, ale dla nas to dobry scenariusz – przekonywał Matthew Prince.
Jest jeszcze coś. Dla twórcy startupu to wygodniejsza sytuacja, bo jeśli wierzy w swoją firmę, może budować długoterminową strategię jej rozwoju, zamiast martwić się jedynie o wyniki finansowe w ostatnim kwartale, które musi pokazać giełdowym udziałowcom.
Jednak z drugiej strony... - Ludzie inwestujący w Ubera może i nadal czują się dobrze, tracąc miliony dolarów, bo mają w sobie jakąś ideę. Ja jednak uważam, że lepiej mieć szeroki wachlarz inwestorów, którzy wpływają na kierunek, w jakim rozwija się firma, niż jednego czy dwóch, którzy mogą się mylić w swojej wizji – kontrował Anthony F. Fernandes, prezes AirAsia.
Nic dziwnego, że podobnego zdania był prezes NYSE. – Gdyby Uber był na giełdzie, musiałby mieć niezależnych dyrektorów grających według przejrzystych zasad, musiałby mieć tzw. sygnalistów, więc jakiekolwiek nadużycia czy molestowanie nie byłyby tak długo tajone, musiałby raz na kwartał pokazywać, co robi i jak mu idzie lub nie idzie – podkreślał Thomas Farley.
Najbardziej ekscytujące IPO 2018?
Jednak to właśnie spółki technologiczne, które dopiero są w fazie rozwoju, najczęściej omijają rynek publiczny, bo niezwykłe łatwo im zdobyć kapitał od prywatnych inwestorów.
- Tracimy udział w sukcesie takich spółek jak Airbnb czy Uber. Tracimy pokolenie ludzi, którzy mogliby tworzyć z nami rynek - przyznał prezes NYSE.
Dodał, że myśląc o najbardziej ekscytujących IPO w 2018 r. marzyłby mu się debiut właśnie tych dwóch spółek. Trzecią byłaby Saudi Aramco. Uprzedził jednak spekulacje, podkreślając, że dziś to tylko jego marzenia.