- Ogromne zainteresowanie towarzyszy w USA rozpoczynającej się w nocy z poniedziałku na wtorek pierwszej telewizyjnej debacie kandydatów na prezydenta w tegorocznych wyborach: Hillary Clinton i Donalda Trumpa.
Przewiduje się, że debatę, która rozpocznie się o godz. 3 rano czasu polskiego na Uniwersytecie Hofstra niedaleko Nowego Jorku i będzie transmitowana przez wszystkie krajowe stacje telewizyjne, obejrzy od 80 do 100 milionów Amerykanów. Byłby to rekord oglądalności tego rodzaju wydarzenia.
Debata poniedziałkowa będzie pierwszym z trzech zaplanowanych pojedynków kandydatów do Białego Domu, które mogą zdecydować o wyniku wyborów. Stawka jest wyjątkowo wysoka, gdyż ewentualne zwycięstwo Trumpa, nowojorskiego miliardera bez żadnego politycznego doświadczenia, który w swej kampanii szokuje kontrowersyjnymi wypowiedziami, może oznaczać radykalny zwrot w polityce USA, zwłaszcza zagranicznej.
Debatę na Uniwersytecie Hofstra poprowadzi dziennikarz telewizji NBC Lester Holt. Potrwa ona półtorej godziny i będzie podzielona na sześć piętnastominutowych segmentów tematycznych. Clinton i Trump przez ostatnie kilka dni przygotowywali się do niej ze swymi doradcami, którzy na symulowanych "próbach generalnych" wcielali się w postaci oponentów.
Według sondaży około 34 procent Amerykanów zapowiada, że od przebiegu debat zależy, na kogo zagłosują w wyborach; reszta jest już zdecydowana. Z badań opinii publicznej wynika też, że w ostatnim okresie prawie ten sam odsetek respondentów popiera kandydatkę Demokratów i kandydata Partii Republikańskiej (GOP). Przewaga Clinton, w sierpniu zdecydowana, stopniała do 2-4 punktów procentowych, co mieści się w granicach błędu statystycznego.
Według komentatorów głównym zadaniem Trumpa będzie przekonać w debatach telewidzów, że nie jest politykiem nieobliczalnym i skłonnym do drastycznej, jątrzącej retoryki. Musi też przekonać, że wbrew reputacji ignoranta orientuje się w najważniejszych kwestiach krajowych i międzynarodowych.
Clinton musi przedstawić swoje przesłanie do Amerykanów w sposób bardziej wyrazisty i atrakcyjny niż dotychczas, przekonać ich, że nie jest tylko "kandydatką status quo", której rządy będą kontynuacją prezydentury Baracka Obamy.
Według sondaży prezydent cieszy się poparciem ponad 55 procent wyborców, ale jednocześnie około 70 procent uważa, że kraj zmierza w złym kierunku. Clinton - zdaniem komentatorów - powinna też zdobyć sympatię przynajmniej części tych wyborców, którzy jej nie ufają i uważają ją za osobę nieuczciwą i skorumpowaną.
Eksperci podkreślają, że przed poniedziałkową debatą znacznie więcej oczekuje się od Clinton, która przez całe dorosłe życie brała udział w publicznych dyskusjach na tematy polityczne i wykazywała się wielką wiedzą oraz zdolnością do logicznego uzasadniania swych opinii.
Trump nie ma politycznych kompetencji i doświadczenia, zwłaszcza w konfrontacji z tak silnym oponentem. W republikańskich prawyborach uczestniczył w debatach z kilkoma przeciwnikami, kiedy ograniczenia czasowe nie wymagały od niego bardziej rozwiniętej argumentacji i pozwalały na polemikę w formie efektownych, często brutalnych bon motów. W debacie na Uniwersytecie Hofstra kandydaci mają po dwie minuty na odpowiedź na każde pytanie, plus dodatkowy czas na repliki.
Niższa poprzeczka oczekiwań stawia Trumpa w korzystniejszej sytuacji - wystarczy, aby uniknął poważniejszych gaf i okazał się bardziej "prezydencki" niż w wielu poprzednich wystąpieniach.
Przewiduje się, że Clinton może w debacie przypomnieć, że Trump odmawia ujawnienia swych zeznań podatkowych, a jego kariera biznesowa jest pełna mętnych epizodów. Może też próbować prowokować Trumpa do wypowiedzi, które mają wykazać, że jest kandydatem o skrajnych poglądach i skłonnym do niekontrolowanych reakcji, co byłoby niebezpieczne, gdyby został prezydentem.
W swej kampanii Trump nazwał między innymi imigrantów z Meksyku "gwałcicielami i handlarzami narkotyków", poparł stosowanie tortur wobec podejrzanych o terroryzm i zabijanie ich rodzin, a także domagał się zakazu wjazdu muzułmanów do USA. W debatach prawyborczych obrzucał obelgami swych rywali. Chwalił rosyjskiego prezydenta Władimira Putina i sugerował, że uznaje prawomocność aneksji Krymu.
Obserwatorzy spodziewają się też, że Trump może w debacie zaatakować Clinton, przypominając kontrowersje z używaniem przez nią prywatnego serwera, gdy była sekretarzem stanu, i z fundacją charytatywną Clintonów. Niektórzy obawiają się, że może on nawet wrócić do skandali w Białym Domu z czasów prezydentury Billa Clintona.
Gdyby Hillary Clinton wdała się w polemikę na te tematy, debata - jak się obawiają komentatorzy - może się przerodzić w pyskówkę na oczach milionów telewidzów. Możliwe jednak również, że zarówno Clinton, jak i Trump okażą w pierwszej debacie powściągliwość, starając się wypaść w sposób "prezydencki".