Degiro, holenderski dom maklerski, który w ciągu kilku lat działania wszedł do europejskiej pierwszej dziesiątki, nie został przyjęty do polskiej Izby Domów Maklerskich. Wniosek odrzucili członkowie Rady IDM, zarazem zarządcy firm, które mogą się Degiro obawiać. Przyczyny takiej decyzji zostały utajnione. Formalnie Izba ma dbać o rozwój konkurencji na rynku kapitałowym, realnie jednak blokuje działalność taniego brokera. Z rynku tymczasem ma wycofać się inny tani dom maklerski. Teraz będzie już tylko drogo?
Według informacji agencji Reutera z początku listopada, Deutsche Bank w ramach restrukturyzacji grupy zamierza zamknąć swoje biuro maklerskie w Polsce - DB Securities. Giełdowym wyjadaczom ubędzie najtańszy dotąd pośrednik w transakcjach na giełdzie w Warszawie, który brał o połowę niższe prowizje od pozostałych, głównie bankowych biur maklerskich. Najtańszy, nie licząc holenderskiego brokera Degiro, któremu na naszym rynku idzie jednak dość opornie.
Degiro ma bowiem m.in. problemy z Izbą Domów Maklerskich. Skarży się, że już na wejście utrudniała mu życie, a teraz jeszcze odrzuciła wniosek o przyjęcie do swojego grona.
Najpierw IDM złożyła wniosek do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta o analizę wzorców umów Degiro z podejrzeniami o klauzule niedozwolone. Gdy wszystkie sugestie urzędu zostały już wypełnione, okazuje się, że IDM nie chce przyjąć Degiro do swojego grona. Dodatkowo Izba nie podała żadnej przyczyny odmowy, a głosowanie było tajne.
- W poczet członków Izby wchodzą domy maklerskie i to one delegują członków rady, która podejmowała decyzję - wyjaśnia Michał Turek z IDM. - Na spotkaniu odbyło się posiedzenie tajne i członkowie rady podjęli decyzję. Nie było uzasadnienia - informuje.
Ciekawostką przy tym jest fakt, że niecały rok temu w skład IDM przyjęto bez problemu firmę HFT Brokers, a jeszcze wcześniej X-Trade Brokers, czyli brokerów, którzy nawet nie działają na warszawskiej giełdzie, bo dużo bardziej zyskowne jest dla nich nakłonienie jak największej liczby graczy do rynku Forex i spekulacji na ryzykownych kontraktach terminowych. Co zresztą kończy się dla zdecydowanej większości z nich stratami.
Barbara Ryttel z Degiro tłumaczy, że brokerowi zależało na dostępie do wewnętrznego sądu arbitrażowego IDM, który usprawnia postępowania reklamacyjne w Polsce.
- Do tej pory wszystkie reklamacje kończą się szybko w postępowaniu wewnętrznym w samym Degiro, więc problemu realnego nie ma. Ale ważna jest sama świadomość dla klienta - podaje Ryttel.
Między wierszami da się jednak odczytać inną intencję brokera - potrzebuje uwiarygodnienia w oczach małych polskich inwestorów. To wydaje się największą barierą w zdobywaniu naszego rynku.
Szybki sukces
Degiro w ciągu zaledwie ośmiu lat od założenia wszedł do pierwszej dziesiątki brokerów giełdowych w Europie. Firmę założyli Gijs Nagel i Niels Klok - dawni pracownicy innego internetowego brokera giełdowego, holenderskiego Binck. Zdobywają kolejne rynki niskimi prowizjami - można je nazwać nawet "dyskontowymi". W swoich materiałach reklamowych piszą o 80 proc. niższych prowizjach od średniej rynkowej.
Degiro ma obecnie pierwsze miejsce w Holandii, szturmem zdobywa Hiszpanię. Łącznie obecny jest na osiemnastu rynkach kontynentu, a kwota przetworzonych transakcji na rynkach akcji przekroczyła już 30 mld euro. Dla porównania roczne obroty na akcjach na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie to nieco ponad 5 mld euro.
Jak wskazuje Degiro w swoich materiałach prasowych, w Europie średni wzrost liczby jego klientów wynosił 80 proc. pomiędzy czerwcem 2015 r. a czerwcem 2016 r. Tymczasem w Polsce było to tylko 25 proc. Co jednak nie przeszkadza firmie już wykazywać zyski w naszym kraju.
- Dane w trzecim kwartale 2016 r. wskazują na zyski na poziomie 6,3 miliona złotych i ponad 6,7 miliona zrealizowanych transakcji - podaje Ryttel.
Jak widać z zaprezentowanych informacji, nawet przy niesatysfakcjonującej Degiro liczbie klientów wygląda na to, że na każdej transakcji w Polsce broker zarabia niecałą złotówkę. To efekt m.in. bardzo niskich kosztów działalności. W całej Europie, mimo działania na 18 rynkach, Degiro zatrudnia zaledwie 150 osób, a klucz do sukcesu to informatyzacja. W każdym kraju klienta obsługuje ujednolicony serwis internetowy.
- Te wyniki nie tylko potwierdzają, że nasz model działania cieszy się dużą popularnością wśród klientów. Pokazują, że można prowadzić zyskowny biznes, jednocześnie działając etycznie i prokonsumencko - mówi Gert Holstege, dyrektor operacji na Europę Wschodnią Degiro.
Skąd takie niskie prowizje?
Zasada działania holenderskiego brokera jest trochę inna, niż się przyzwyczailiśmy w Polsce. Klient, który kupuje polskie akcje za pośrednictwem Degiro, tak naprawdę nie robi tego osobiście. Oficjalnie nabywcą jest samo Degiro i ono pełni formalnie funkcje właścicielskie, a potem dopiero przekazuje je na indywidualny rachunek klienta. Wszystko zgodnie z holenderskimi standardami prawnymi.
Transakcje mogą nawet nie dojść do giełdy w Warszawie do tzw. arkusza zleceń, ale odbyć się wewnątrz systemu Degiro, pomiędzy jego klientami, choć zawsze według cen rynkowych. To dzięki temu Degiro nie płaci za każdą transakcję prowizji giełdzie, a co za tym idzie... pozwala również klientowi płacić mniej. Wszystko pod warunkiem, że "masa" klientów będzie odpowiednio duża.
Dzięki powyższym zabiegom dla papierów polskich różnice w prowizjach wynoszą według Degiro od 60 do 95 proc. Dużo większa przepaść jest w prowizjach dla Polaków, inwestujących na zagranicznych giełdach. Tu różnice w wartości prowizji potrafią być nawet stukrotne.
Na działalności podobnej do Degiro stracić może GPW, zbierając mniejsze obroty giełdowe (część obrotów rozejdzie się wewnątrz systemów Degiro), ale to już jej problem. Dla klienta formalnie różnic prawie nie ma. Biuro oprócz kupowania/sprzedawania przesyła dywidendy, pozwala zapisać się na akcje z prawem poboru i nowe emisje - czyli wszystkie operacje będące standardem w "normalnych" biurach maklerskich w Polsce.
Można też na przykład kupować ułamkowe części akcji. Ktoś, kto planuje nabycie akcji krajowego potentata sieci odzieżowych - LPP (Reserved) - musi na giełdzie wyłożyć obecnie prawie 6 tys. zł. W Degiro kupi, a potem sprzeda nawet 1/10 akcji LPP, już za 600 zł. Degiro samo ureguluje z giełdą wszystkie różnice.
Klient nie może tylko uczestniczyć w walnych zgromadzeniach spółek, bo formalnie akcje są własnością Degiro.
Można więc określić taką formę działania jako coś pośredniego pomiędzy funduszem inwestycyjnym (gdzie klient ma jednostki uczestnictwa, a funkcje właścicielskie pełni fundusz), a polskim biurem maklerskim.
Niedogodnością jest też, że dostępne nie są kontrakty terminowe z GPW, które obecnie dają dość istotną część obrotów warszawskiej giełdy. W zamian klient ma jednak pełną paletę podobnych instrumentów z zachodu. Może nawet zainwestować np. na giełdzie amerykańskiej, chociażby kupić akcje Google, płacąc od kilkudziesięciotysięcznej transakcji poniżej dolara prowizji. Według wyliczeń Degiro, najtańszy pośrednik w Polsce - czyli DM mBanku - liczy sobie za to samo 29 dolarów.
Broker zresztą właśnie w możliwości taniego dostępu do rynków zagranicznych widzi nadzieję na przekonanie polskiego klienta. Ostatnie rekordy na giełdzie w Nowym Jorku, przy marazmie w Warszawie, mogą zmotywować wielu, by rozejrzeć się za okazjami inwestycyjnymi poza granicami Polski. Klient Degiro może inwestować nawet w Singapurze, Australii i Japonii.
Rozwiązana jest też kwestia podatkowa. Wszystkie operacje formalnie będą się odbywać z Holandii, na zlecenie polskich klientów. Jednak z racji umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania pomiędzy Polską a Holandią, która weszła w życie dwanaście lat temu, polski podatnik nie musi tam płacić podatku, a rozlicza się tylko w Polsce.
Degiro polskim klientom przesyła roczne rozliczenia zysków i strat, podobnie jak robią to krajowe domy maklerskie. Jedyne utrudnienie? To że każdego roku formularz PIT-38 trzeba będzie złożyć razem z załącznikiem PIT/ZG, w którym zostaną wykazane dochody z zagranicznej giełdy.
Rada IDM nie komentuje. Wszystko tajne
"Misją Izby Domów Maklerskich jest wspieranie rozwoju konkurencyjnego rynku kapitałowego, sprzyjającego pozyskiwaniu kapitału przez przedsiębiorstwa na cele rozwojowe dla wzrostu gospodarczego i zwiększenia miejsc pracy" - podaje IDM na swoich stronach internetowych.
Wejście dyskontu maklerskiego wywołuje jednak bardziej reakcje obronne wśród członków Izby niż chęć zwiększania konkurencji.
W Radzie IDM, która decydowała o odrzuceniu wniosku Degiro o przyjęcie w jej skład, zasiadają: Paweł Frańczak, członek zarządu X-Trade Brokers, Radosław Kotylak, dyrektor zarządzający Vestor Dom Maklerski, Piotr Kozłowski, dyrektor Domu Maklerskiego Pekao oraz Jacek Rachel, prezes Domu Maklerskiego BDM. W jej prezydium są przedstawiciele Erste Securities Polska, Domu Maklerskiego BOŚ i Domu Maklerskiego Banku Handlowego.
Do momentu oddania tego artykułu do publikacji, żadna z powyższych osób, albo nie była dostępna, albo nie zdecydowała się udzielić nam komentarza i wyjaśnienia swojej decyzji, odnośnie której zasłonili się tajnością.
Degiro w swoich materiałach przytacza przykład Ubera, przeciw któremu najcięższe działa wytaczają władze lokalne i korporacje taksówkowe, zupełnie zapominając o interesie klienta, który chce mieć po prostu taniego i solidnego przewoźnika.
Branża finansowa w Polsce przegapiła wcześniej wejście Providenta, który jeszcze kilkanaście lat temu nie wydawał się stanowić zagrożenia, bo rynek "chwilówek" był wtedy poza zainteresowaniem banków. To się zmieniło dopiero ostatnio i teraz banki zauważają rynek małych i szybkich pożyczek. Przejęcie części zysków na wymianie walut przez serwisy internetowe to był kolejny moment, w którym banki musiały podzielić się tortem.
Najwyraźniej prowizje maklerskich to zysk, o który też trzeba będzie walczyć. I oby ta walka była jak najostrzejsza - klient powinien na niej tylko zyskać.