Szacuje się, że zmiany w przepisach o delegowaniu pracowników może odczuć nawet pół miliona Polaków. Dotyczy to szczególnie pracowników budowlanych i kierowców. Pracownicy delegowani mieliby otrzymywać takie samo wynagrodzenie jak lokalni. Razem ze wszystkimi dodatkami branżowymi. Ponadto, kiedy skończy się okres delegowania, do pracownika miałyby mieć zastosowanie wszystkie przepisy kraju przyjmującego.
Twarzą tych zmian stał się prezydent Francji Emmanuel Macron. Polski rząd od początku mówił, że to uderzenie w polskie firmy, które przestaną być konkurencyjne.
W podobnym tonie wypowiada się Mateusz Morawiecki w opublikowanym w poniedziałek wywiadzie dla "Financial Times".- To niesprawiedliwe. Uważam też, że takie regulacje obniżają konkurencyjność całej Unii - mówi.
- Nie chcemy wspólnego rynku europejskiego, w którym kupujemy od technologicznie zaawansowanych firm Zachodniej Europy, a gdy w tym samym czasie konkurencyjność naszych obywateli jest ograniczana - dodał.
- Sprzedają nam swoje volkswageny i renault. Kiedy jednak nasi kierowcy ciężarówek chcą wejść na ich rynki, chcą je chronić - krytykował Morawiecki bogatsze kraje Wspólnoty.
Jak pisaliśmy nałamach money.pl, państwa członkowskie będą miały trzy lata na wdrożenie nowych przepisów od momentu, gdy zaczną obowiązywać, a firmy będą mieć cztery lata na dostosowanie się.
Komisja Europejska szacuje, że pracownik z Polski wciąż jest bardziej konkurencyjny ze względu na jego wysokie kwalifikacje przy relatywnie niskich kosztach. Dlatego ponad połowa (56,8 proc) pracuje w Niemczech, około 12 proc. we Francji, a blisko 10 proc. w Belgii. Jak wskazuje Komisja Europejska, polscy pracownicy oddelegowani są głównie do prac w budownictwie (46,7 proc.), w przemyśle (16,6 proc.) i służbie zdrowia, pracy socjalnej oraz edukacji (blisko 14 proc.). Właśnie dla nich zmiany nie muszą być niekorzystne, a wręcz przeciwnie. Dlaczego tak jest? Pisaliśmy o tym tutaj.