Media mają ulubiony temat: drożejące mieszkania. Również premier Jarosław Kaczyński o tym mówi i wraca do pomysłu wybudowania 3 mln mieszkań w ciągu 8 lat. Premier krytykuje też deweloperów za wykorzystywanie trudnej sytuacji i windowanie cen.
Taka krytyka nie brzmi dobrze w gospodarce rynkowej, ale według mnie jest znacznie gorzej. Rząd sam, zapewne nieświadomie, napędza wzrost cen mieszkań.
Rezygnacja z ulgi odsetkowej jest jednym z impulsów podnoszących ceny.
Dotychczas kredytobiorcy mogli odliczyć odsetki od podstawy opodatkowania, co znacznie zmniejszało koszt kredytu hipotecznego. Co prawda odsetki od kredytów wziętych do końca 2006 roku nadal można będzie odliczyć, ale co potem?
Wniosek? Trzeba kupować w tym roku.
Rząd zaproponował też, żeby wprowadzić 19-procentowy podatek od zysku ze sprzedaży mieszkań. Nowy podatek będzie karał tych Polaków, którzy kupują mieszkania dla siebie i zdarza im się w ciągu życia raz czy dwa je zmienić. Będzie zaś faworyzował tych, którzy chcą nimi szybko obracać, bo według nowych przepisów w ciągu pierwszych 5 lat zapłaciliby mniejszy podatek.
Żeby nie mieć problemu za np. 10 lat trzeba mieszkanie kupić w tym roku.
Kupujący zaniepokojeni są też możliwością wprowadzenia od 2008 roku 22 proc. VAT na budownictwo, ale to zależy tylko od rządu, który aby tego uniknąć musi zdefiniować pojęcie budownictwa społecznego. Nie przyjmując jej już teraz wywołuje wzrost ceny mieszkań. Takie zmiany są zapowiadane, ale czas płynie.
Nie ulega wątpliwości, że w tym roku została stworzona sytuacja, która daje deweloperom i pośrednikom szansę na znaczne podniesienie cen.