500 zł na każde dziecko zniechęci kobiety do pracy - można usłyszeć w ostatnich tygodniach. To nie tylko czysto teoretyczna sytuacja. Są przypadki, w których nawet obecna formuła przyznawania 500 zł sprawi, że nie będzie opłacało się pracować - wynika z obliczeń money.pl. Tymczasem Sejm przyjął projekt z tą oczywistą luką.
Na czym polega problem? Wyobraźmy sobie typową rodzinę Kowalskich 2+2 z dwojgiem pracujących rodziców. On zarabia 2004 zł, ona na część etatu 1200 zł. W sumie mają 3204 zł, czyli nie otrzymają 500 zł na pierwsze dziecko, bo dochód na osobę w rodzinie przekracza u nich 800 zł. Dostaną jednak pieniądze na drugie. Ich łączne dochody sięgną wtedy 3704 zł (1200 zł matki plus 2004 zł ojca plus 500 zł na drugie dziecko).
Załóżmy, że rodzina zna się na systemie świadczeń socjalnych w Polsce. Wie o różnych kruczkach prawnych, wie ile, kiedy i w jakiej sytuacji może wyciągnąć od państwa. I teraz ta rodzina zaczyna kalkulować, czy matce dalej opłaca się pracować. Jeśli rzuci pracę, to rodzina otrzyma 500 zł już na pierwsze dziecko. Dochody w takim wypadku wyniosą 3004 zł (2004 zł plus 2 razy po 500 zł).
Rodzina główkuje dalej. W sytuacji zrezygnowania matki z pracy, gospodarstwo domowe będzie mogło zacząć korzystać ze świadczeń rodzinnych (od 2016 roku jest tu limit 674 zł netto, ale nie wlicza się w to dodatku 500 zł na dziecko). Kowalscy otrzymają więc na każde dziecko nawet po 118 zł zasiłku rodzinnego (jeśli dzieci mają mniej niż 5 lat zasiłek rodzinny będzie niższy), a jeśli uczą się poza miejscem zamieszkania - także dodatkowe 63 zł na ucznia. W sumie miesięcznie będą mieć więc 3388 zł. Raz w roku przysługiwać będzie im dodatek z tytułu rozpoczęcia nauki - 100 zł na dziecko.
Przy odrobinie szczęścia matka może dostać też zasiłek dla bezrobotnych. Starając się o niego musi jej się udać przekonać urzędników, że szukała pracy, ale nigdzie jej nie chcieli. Jeśli kobiecie by się to udało, rodzina miałaby dodatkowo nawet 831 zł brutto przez kilka miesięcy. A to nie koniec benefitów.
Po pierwsze, nawet mimo rzucenia pracy przez jedną osobę, rodzina nadal skorzysta z ulgi podatkowej na dzieci. Po złożeniu PIT-u i tak w okolicach maja-czerwca rodzice dostaną 1112 na każde dziecko. To efekt zmian wprowadzonych jeszcze przez PO - ulgę na dziecko można odliczyć od podatku nawet wtedy, gdy nie musimy na państwo nic łożyć.
Jeśli Kowalscy zgłoszą się do pomocy społecznej, to ta może im dodatkowo przyznać różnego rodzaju dodatki: mieszkaniowy, energetyczny, zasiłek stały, okresowy lub celowy. GUS szacuje, że średnia wysokość pomocy społecznej (finansowa i materialna) wynosi ok. 160 zł miesięcznie. Przy takim założeniu rodzina Kowalskich po tym, jak matka zrezygnuje z pracy, by pobrać 500 zł na każde dziecko, będzie mieć miesięcznie ponad 4000 zł.
Trzeba jednak pamiętać, że pomoc społeczna przyznawana jest uznaniowo. Samo spełnienie wymogów finansowych nie powoduje jej automatycznego wypłacenia. O tym zawsze decyduje urzędnik.
Tak czy inaczej, powiedzmy to sobie jeszcze raz - przy odrobinie pomysłowości, złożeniu kilku papierków, wykazaniu się przed pomocą społeczną jacy to my nie jesteśmy biedni, rodzina Kowalskich może mieć z bezrobotnej matki mnóstwo profitów. Tylko czy o to chodzi?
Problem załatwiłoby rozliczanie dodatku w wysokości 500 zł na każde dziecko według zasady "złotówka za złotówkę". Rodzina, która przekracza próg - w tym wypadku o 4 zł - dostałaby wtedy 496 zł i nie musiała kombinować. Bo problem opisany powyżej nie jest jedynym.
Idźmy bowiem dalej. Rodzina Zielińskich 2+1, w której rodzice zarabiają 2399 zł. Dzięki temu dostają 500 zł na dziecko. Co się dzieje, gdy pracodawca któremukolwiek z rodziców chce dać podwyżkę np. 200 zł? Ci będą prosić, aby pensji w żadnym wypadku nie podwyższać, bo stracą zasiłek wychowawczy. Podwyżka o 200 zł oznaczać będzie więc stratę 300 zł miesięcznie. Co więc zrobi zaradny rodzic? Poprosi o wypłacanie podwyżki pod stołem.
Ta zasada działa też w drugą stronę. Po wejściu w życie programu może się okazać, że sporo rodziców poprosi o obniżenie wynagrodzenia, by dostać pieniądze na dzieci. Szara strefa na pewno więc wzrośnie, a państwo straci na podatkach czy składkach społecznych.