Choć o takim wynagrodzeniu za dzień pracy wielu Polaków może tylko pomarzyć, to chętnych na zasiadanie w Sądzie Najwyższym jako "czynnik społeczny" dramatycznie brakuje, a kompetencje części zgłoszonych pozostawiają wiele do życzenia.
Przedszkolanka, nauczycielka, geodeta - to tylko niektóre z zawodów wykonywanych przez kandydatów na ławników w Sądzie Najwyższym. Nikt zawodowo nie jest związany z prawem, ale to wymóg ustawy. Nie dziwi zatem, że ich przesłuchanie przed komisją sejmową stało się łakomym kąskiem dla mediów.
W jego trakcie dowiedzieliśmy się m.in., że jedna z pań może i nie zna się na prawie, ale dzięki pracy w przedszkolu doskonale wie, jak odróżnić dobro od zła. Inny z kandydatów (nie otrzymał rekomendacji - red.) nie wiedział, dlaczego jest poszukiwany przez policję, choć jak zapewnił, funkcjonariusze dobrze znają jego adres. Ostatecznie senatorowie rekomendowali do pracy 13 osób. Do obsadzenia jest 36 miejsc.
Gdzie szukać powodów takiego stanu rzeczy? Na pewno nie w oferowanym wynagrodzeniu. O takim, jakie przysługuje ławnikom w Sądzie Najwyższym, ich odpowiednicy w sądach powszechnych mogą tylko pomarzyć. Także pracownicy większości branż tzw. Polski powiatowej chcieliby zarabiać dziennie tyle, ile ławnicy SN. Dałoby im to jedną lub dwie dodatkowe pensje w skali roku. Ustawa o SN przyznaje im prawo do zasiadania w składzie orzekającym 20 dni w roku (z opcją wydłużenia w "uzasadnionych przypadkach" - red.). Za każdy dzień w Warszawie ławnik otrzyma wynagrodzenie w wysokości 5 proc. przeciętnego wynagrodzenia, dietę oraz zwrot kosztów noclegu i dojazdu. Na dokładnie takich samych zasadach, które obejmują sędziów.
Kwoty
Oznacza to, że dzień pracy ławnika wyceniono na 213,58 zł. Do tego 30 zł diety, kwota wyszczególniona na hotelowej fakturze i bilecie. Zysk tylko rośnie, jeśli ławnik wykorzysta własne auto - każdy przejechany kilometr to 83 gr.
Dla porównania - ławnik w sądzie powszechnym może za dzień pracy dostać 81,16 zł. Nie powinien jednak uczestniczyć w rozprawach częściej niż 12 razy w roku. Daje to niespełna tysiąc złotych rocznie.
Co istotne, ławnicy na zasiadaniu w składach orzekających nie tracą ani złotówki ze swojej pensji w głównym miejscu pracy, choć nie wykonają faktycznie żadnej pracy. Szef nie może także odmówić wysłania pracownika do sądu.
Wymogi
A co trzeba umieć, żeby w Sądzie Najwyższym dorobić te kilka tysięcy złotych rocznie? Po pierwsze, mieć przynajmniej 40 lat, choć nie więcej niż 60. Do tego posiadać tylko polskie obywatelstwo i nie pracować w instytucji zbyt blisko związanej z państwem, m.in. urzędzie centralnym czy wojsku. Ustawa wyklucza także ławników związanych z partiami politycznymi, wojskowych oraz... duchownych.
Wymogi w zakresie wykształcenia nie są wyjątkowo wygórowane - wystarczy średnie lub średnie branżowe. To o tyle zaskakujące, że ławnicy w Sądzie Najwyższym zajmą się najbardziej skomplikowanymi sprawami - dyscypliną sędziów oraz zmieniającą całkowicie polski system prawny skargą nadzwyczajną. Na wszelki wypadek przed pierwszą sprawą zostaną... przeszkoleni z ustawy, która ich funkcję wprowadziła.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl