Wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych w Polsce jest niewątpliwie sukcesem polskiej dyplomacji. Można się spierać, czy Donald Trump przyjeżdżając do naszego kraju kieruje się sympatią, czy na zimno skalkulowanym interesem politycznym. Można ironizować, że Polska jest celem miłej wycieczki, a prawdziwa próba sił odbędzie się w Hamburgu na szczycie G20. Ale to właśnie od Warszawy zaczyna wizytę w Europie. To dobrze.
Wizyta przebiega w miłej atmosferze, pogoda dopisuje, obie strony nie szczędzą sobie miłych słów. Sielanka. Ale jeśli zeskrobać tę pozłotkę, to bilans dla Polski wygląda mniej korzystnie.
Dlaczego? Przyjrzyjmy się bliżej. Godzina 7.30 rano. Minister obrony Antoni Macierewicz informuje, że przedstawiciele Polski i USA podpisali memorandum w sprawie kupna systemu rakietowego Patriot. Rząd amerykański zgadza się na sprzedaż broni do Polski, Polska się cieszy. Wydamy na nią nawet 30 mld zł.
Przenieśmy się na Zamek Królewski. godzina 10.30, konferencja prezydenta Trumpa i prezydenta Andrzeja Dudy. Prezydent Duda mówi, że chciałby długoterminowego kontraktu gazowego. Innymi słowy, chcemy kupić amerykański gaz. Żaden problem. - Umowę możemy podpisać nawet w 15 minut - żartuje Trump.
Zatem jeszcze przed południem znacznie przybliżyły się dwa wielkie kontrakty, o wartości miliardów złotych. Kupować, a więc i płacić, ma Polska. Mało tego, Polska się cieszy, że może kupić gaz, może kupić Patrioty. Z jednej strony to dobrze. Skoro uznajemy, że rakiety są nam potrzebne i skoro chcemy zagrać Gazpromowi na nosie, to proszę bardzo.
Problemem jest tylko brak wzajemności. Może opinia publiczna czegoś nie wie, ale nie pojawiły się informacje, że Polska też ma Amerykanom coś do zaproponowania. Efekt jest więc taki: Donald Trump przyjechał do Polski, a w nagrodę Polska może kupić amerykańskie Patrioty i amerykański gaz.
Wzajemność na razie pojawia się w warstwie symbolicznej. Prezydent Trump chwali naszego polskiego niezłomnego ducha. Docenia nasze zaangażowanie w misjach pokojowych na całym świecie. Zachwyca się krajobrazami, chwali polską gościnność. Miło się tego słucha. Ale kiedy pada pytanie o obecność amerykańskich żołnierzy na terenie Polski, prezydent zbywa je, kwitując, że takiego tematu nie ma w agendzie.
- Do Polski przyjechał komiwojażer, który skutecznie sprzedaje swój towar ludziom, którym w zamian obiecuje perkaliki - komentuje Marek Migalski na antenie tvn24. Brutalne? Niestety trudno się nie zgodzić.
Jutro, kiedy emocje związane z wizytą nieco opadną, a ruch w Warszawie wróci do normy, przyjdzie czas na podsumowanie zysków i strat. Na razie to głównie Amerykanie są na plusie.