Tylko rozpad strefy euro byłby groźniejszy dla świata niż Donald Trump na fotelu prezydenta Stanów Zjednoczonych. A ten wygrywa kolejne prawybory, mówiąc: "jesteśmy na skraju katastrofy i tylko ja mogę uratować ten kraj". - To jest nieudacznik, który wylansował się używając odziedziczonej fortuny i mediów. Jego wyborców interesuje to, co w Polsce interesowało wyborców Pawła Kukiza - mówi money.pl Andrzej Lubowski, ekonomista i publicysta mieszkający na stałe w USA.
Agata Kołodziej, money.pl: Niedawno media przypomniały archiwalny odcinek serialu animowanego "Simpsonowie", w którym prezydentem USA zostaje multimiliarder Donald Trump, a po zakończonej kadencji zostawia amerykański budżet w ruinie. Był 2000 rok, kiedy serial został wyemitowany. Czy Donald Trump, republikański kandydat, który ma coraz większe szanse na prezydenturę, rzeczywiście wygra wybory i zrujnuje Amerykę?
Andrzej Lubowski: Gdyby mnie pani zapytała jeszcze rok temu, czy Trump ma szanse zostać prezydentem, powiedziałbym, że prędzej mi kaktus wyrośnie na dłoni. Ale już trzy miesiące później musiałbym przyznać, że dostrzegam powoli kiełkującą roślinę. I tak, sądzę, że Bart Simpson mógł mieć rację.
Pytanie, co stanie się, kiedy Donald Trump te jesienne wybory wygra. Czy po czterech latach zostaną po nim tylko zgliszcza?
Jeden z najpoważniejszych ośrodków analitycznych na świecie - The Economist Intelligence Unit – uznał ewentualne zwycięstwo Trumpa w wyborach prezydenckich za jedno z największych zagrożeń dla świata. Równie groźna co on jest tylko destabilizacja światowej gospodarki przez terrorystyczne grupy dżihadystów, czy dramatyczne spowolnienie rozwoju gospodarki Chin. Nawet wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej zostało uznane za mniejsze zagrożenie. Tylko jedno wydarzenie może być dla świata groźniejsze niż Donald Trump – to rozpad strefy euro.
Nieprzypadkowo nie znajdzie pani dzisiaj żadnego szanowanego ekonomisty, który by wspierał tę kandydaturę.
Ale czy naprawdę może zrobić aż tyle złego? Jest kontrowersyjny, barwny, to showman. Ale co właściwie chce zrobić z gospodarką, że wszyscy wieszczą taki krach pod jego rządami?
Szczegółowa analiza jest o tyle trudna, że Donald Trump nie ma właściwie swojego programu gospodarczego. Jedyne, co przedstawił, to plan podatkowy.
Jego diagnoza i jego kuracja dla gospodarki amerykańskiej są bardzo proste. Trump mówi tak: jesteśmy na skraju katastrofy. Kuracja: "Tylko ja mogę uratować ten kraj, bo jestem niesłychanie inteligentny i zrobię tak, że będzie fajnie, a nawet lepiej niż fajnie. Wszyscy będziemy bogaci". Problem w tym, że on nic nie mówi na temat tego, jak zamierza to osiągnąć.
Dla mnie w tym wszystkim zdumiewające jest to, że brak programu gospodarczego nie jest wcale postrzegany jako jego słabość, wręcz przeciwnie. To dlatego, że jego wyborcy albo nie wiedzą, co to jest program polityczny, albo już dawno stracili zaufanie do polityków i nie wierzą, że program będzie kiedykolwiek realizowany.
W efekcie to elity starają się uświadamiać wyborców, jakim zagrożeniem może być dla nich ich przyszły prezydent.
Kilka tygodni temu grupa ponad stu ekspertów zajmujących się polityką zagraniczną wystosowała apel do społeczeństwa, pokazując, jaka katastrofa czeka Amerykę w przypadku wyboru Donalda Trumpa na prezydenta. Więcej, człowiek, który do niedawna był szefem CIA i NSA (National Security Agency) powiedział, że ma nadzieję, że dowódcy wojskowi odmówią mu wykonania rozkazów. Przecież to jest coś, co się w głowie nie mieści.
Skąd w takim razie bierze ten sukces Trumpa w prawyborach?
Ludzie, którzy na niego głosują to są głównie biali, kiepsko wykształceni ludzie, których sytuacja materialna dramatycznie się pogorszyła, w dużym stopniu w wyniku globalizacji. Ich interesuje jedynie odpowiedź na to samo pytanie, na jakie chcieli odpowiedzi wyborcy Pawła Kukiza: "dlaczego nie jest tak jak być powinno, kto do jasnej cholery za to odpowiada i co z tym teraz zrobić?".
Kukiz mówił tak: odpowiadają za to sprzedawczyki z Magdalenki, więc trzeba to wszystko rozpieprzyć i zacząć od nowa. Trump z kolei tak mówi temu białemu, kiepsko wykształconemu, często bezrobotnemu Amerykaninowi, który kiedyś zarabiał 30 dol. za godzinę, a dziś zarabia 8-9 dol.: "winni są Meksykanie, więc ich wyrzucę i postawię wysoki mur. Z Chińczykami będę ostro negocjował, Iranowi odbiorę ropę, a z Putinem się dogadam". I to jest właściwie jego program gospodarczy. A to wygląda dość atrakcyjnie dla tych ludzi, zwłaszcza, że mówi to człowiek, który uchodzi za symbol sukcesu.
Na liście najbogatszych Amerykanów zajmuje 121. miejsce z majątkiem szacowanym na 4,5 mld dol. Może rzeczywiście wie, co robić?
David Koch, który na tej liście zajmuje piąte miejsce z majątkiem rzędu 41 mld dol., zapytany kiedyś o to, jakie są źródła jego fortuny, odpowiedział tak: "kupujesz za dolara dwa jabłka i sprzedajesz je po dolarze, masz więc dwa dolary. Potem kupujesz cztery jabłka i sprzedajesz je... i tak dalej. A po paru tygodniach twój tata umiera i zostawia ci 300 mln dolarów". Podobna jest geneza fortuny Donalda Trumpa.
Fakt, miał bogatego ojca, ale odziedziczony majątek pomnożył.
W USA dokonano bardzo precyzyjnych obliczeń, z których wynika, że gdyby 30 lat temu Donald Trump wycofał się z biznesu, przeszedł na emeryturę i zaczął grać w sudoku, albo jeździć konno, a swój ówczesny majątek zainwestował w bardzo popularny fundusz odzwierciedlający szeroki indeks amerykańskiej giełdy, dziś miałby o 14 mld dol. więcej niż ma obecnie.
Trump przedstawia się jako człowiek sukcesu, tymczasem odziedziczył ogromne pieniądze po ojcu, z których część zainwestował w nieruchomości i nie mógł na tym nie zarobić. Na tej samej zasadzie, gdyby pani w 1990 r. miała 100 tys. dol. i kupiła trochę mieszkań w centrum Warszawy, to dziś byłaby pani kimś niesłychanie bogatym.
Poza tymi łatwymi inwestycjami w nieruchomości, czego się nie dotknął, to mu nie wychodziło.
Znana jest historia bankructwa sieci kasyn. Tych klęsk było więcej?
Lista biznesowych wpadek Donalda Trumpa jest dużo dłuższa niż lista jego sukcesów. Rzeczywiście jest chyba jedynym człowiekiem znanym w Ameryce, który potrafi doprowadzić do bankructwa kasyna. W czasie, kiedy ta branża osiągała fenomenalne zyski, kasyna Trumpa traciły ogromne pieniądze. Mam wrażenie, że jego firma zajmująca się kasynami, głównie w Atlantic City, ustanowiła jakiś rekord, bo aż trzykrotnie ogłaszała bankructwo.
Był też Trump Mortgage – to firma udzielająca pożyczek hipotecznych. Trump otwierając tę firmę mówił: "kto lepiej niż ja w tym kraju rozumie rynek nieruchomości?". Firma dość szybko zbankrutowała.
Idźmy dalej, Trump kupił też linie lotnicze – Trump Shuttle. Nie pamiętam, ile czasu minęło, może dwa, trzy lata zanim firma zbankrutowała.
W którymś momencie postanowił zabrać się również za przemysł spirytusowy i powstała Trump Vodka i to przy ogromnym rozgłosie. Oczywiście Trump twierdził, że będzie to najwspanialsza wódka na świecie, bo przecież wszystko, czego on dotyka, jest najwspanialsze. Zapowiadał, że jego wódka wyprze z rynku Grey Goose i Stolichnaya czy Finlandię. Wystarczyło kilka miesięcy, żeby firma padła.
I wreszcie coś, co czeka na epilog w kilku stanach USA. Otóż Donald Trump oszukał dziesiątki tysięcy ludzi, zakładając swój Trump University. Ludzie płacili 35-40 tys. dolarów, mieli uzyskiwać wysokie kwalifikacje z dziedziny biznesu, mieli być kształceni przez wykładowców dobieranych osobiście przez Trumpa. Okazało się, że Trump nikogo z tych wykładowców nie znał. Teraz studenci są rozczarowani i poszli do sądu.
To jest po prostu chuligan, rasista i nieudacznik, który używając odziedziczonej fortuny i mediów się wylansował, bo w tym rzeczywiście jest naprawdę dobry.
To nie jest jego pierwsza kampania wyborcza, ale dopiero teraz porwał ludzi, wcześniej szybko się wycofywał, bo nie miał cienia szans. Co się zmieniło?
Ameryka jest dzisiaj inna. W Ameryce dziś zgasły marzenia o awansie do klasy średniej. Ludzie, którzy na niego głosują, to jest pierwsza generacja świadoma faktu, że ich dzieciom zapewne będzie się powodzić gorzej niż im. Paliwem napędowym tej kampanii jest strach, ksenofobia, obawa przed jutrem. I to nawet mogę zrozumieć, bo tego rodzaju sentymenty pojawiają się w rozmaitych społeczeństwach, ale nigdzie nie trafia na tak podatną glebę.
Klasa średnia kurczy się od lat 70. Wówczas stanowiła w USA 61 proc. dorosłych Amerykanów. W 2015 r. już tylko 50 proc. Czy Trump ma jakiś pomysł na to, jak ten trend odwrócić?
Nie, on nie ma żadnych propozycji, mówi tylko: "rząd wam zabiera za wiele, więc obniżę wam podatki". Podatki to jest akurat tradycyjny konik Republikanów, tyle, że tym razem nie zapalili się do niego, bo ich konikiem jednocześnie zawsze była wstrzemięźliwość fiskalna. Republikanie owszem, chcą obniżyć podatki, ale chcą też obciąć wydatki, aby dług i deficyt nie rosły. Tymczasem Trump w przeciwieństwie do większości republikanów nie dyskredytuje np. idei płacy minimalnej, on uważa, że jest potrzebna, tyle tylko, że jest przeciwny jej podnoszeniu.
Wyliczono, że gdyby jego program podatkowy został zrealizowany, doprowadziłby do katastrofalnego wzrostu amerykańskiego deficytu i zadłużenia Ameryki o ok. 12 bln dol.
Ale wyborcom to się podoba i nie przejmują się długiem państwa. To akurat powszechne w każdym kraju i w każdym społeczeństwie.
To prawda. Klasa średnia zaczęła się kurczyć jakieś 25 lat temu, ale nie było to dotychczas takie widoczne, z kilku powodów. Po pierwsze to nie było aż tak silne, a stagnacji płac towarzyszyła aktywizacja zawodowa kobiet - nawet jeśli mężczyzna zarabiał realnie mniej, to dochody gospodarstwa domowego wspierała kobieta.
Pamiętajmy, że trzeba rozróżnić dochody gospodarstw domowych, które rosną, od dochodów przeciętnego pracownika, które stoją w miejscu. Realna średnia pensja pracownika w USA, czyli uwzględniając inflację, osiągnęła najwyższy poziom w czasie drugiej kadencji Richarda Nixona, czyli w 1973 r.. Kiedy ja opublikowałem te dane wiele lat temu w swojej książce, moim przyjaciele uważali, że coś mi się szalenie pomyliło, tak bardzo byli tym zaskoczeni.
Od tamtej pory jest tylko gorzej?
Tak, ale wyraźnym punktem zwrotnym był 2008 r. i tu nie chodzi tylko o skalę strat, ale również o to, że ludzie zrozumieli, że tym razem ci, którzy zawinili, otrzepali kurz z marynarek, zainkasowali wielkie premie i poszli dalej. A za gigantyczne straty sektora bankowego zapłacił podatnik. Nagle ludzie zaczęli się przyglądać i pewną ironią historii, do dziś jeszcze chyba nie w pełni rozumianą, jest to, że triumf Ameryki w rywalizacji z komunizmem doprowadził do erozji pozycji Ameryki na świecie.
Ja chyba też nie rozumiem.
Bo jeżeli dziś mówimy o tym, że miejsca pracy, niegdyś dobrze płatne, wędrują do Meksyku, Chin czy Indii, to przecież nie dlatego, że ci Hindusi są bardziej pracowici czy lepiej wykwalifikowani niż 25 lat temu. Są tak samo wykwalifikowani, tylko że wtedy nie mieli dostępu do kapitału. Przez ten dwubiegunowy podział świata wielki kapitał amerykański bał się inwestować w tych krajach, a już na pewno w komunistycznych Chinach. A kiedy zniknął ten podział i wszędzie zaakceptowano reguły wolnego rynku, to ten kapitał popłynął tam, gdzie mógł liczyć na wyższą stopę zwrotu i niewiele wskazuje, żeby ten proces miał się odwrócić. Amerykanie co prawda co jakiś czas mówią o potrzebie reindustrializacji, Europa mówi to samo, ale to jest niesłychanie ciężkie do osiągnięcia.
Wróćmy do podatków. Powiedział pan, że Trump chce obniżyć podatki dla najbiedniejszych, ale mówi równocześnie, że podniesie podatki dla najbogatszych.
Nie, to nieprawda. Tzn. on tak mówi, bo to bardzo dobrze brzmi na wiecu, ale jak przyjrzeć się szczegółom, w praktyce ludzie o najniższym progu dochodowym zyskaliby ok. 240 dol. rocznie, a ci, których dochody przekraczają 3,5 mln dol., dostaliby zniżkę podatkową w wysokości 1,4 mln dol. Widać więc wyraźnie, że ten system podatkowy preferowałby najbogatszych.
Czy w tej populistycznej retoryce Trumpa jest też miejsce na dobranie się do skóry tzw. wilkom z Wall Street? Hilary Clinton proponuje rozszerzenie zasady Volkera, która zakazuje bankom prowadzenia bardzo ryzykownych, spekulacyjnych inwestycji. Co na to Trump?
Ja przepracowałem 20 lat w amerykańskim sektorze finansowym i tam funkcjonuje takie powiedzenie: jeśli jesteś winien bankowi 5 tys. dol., to jest twój problem. Jeśli jesteś mu winien 50 mln dol., to jest problem banku. I Donald Trump doprowadził właśnie do takiej sytuacji, że w wielu przypadkach jego długi, których nie był w stanie spłacić, były tak gigantyczne, że mówił bankowcom tak: albo ja się poddaję i wy też tracicie wszystko, albo odpiszcie coś i dokonywał tzw. renegocjacji zadłużenia. I teraz na tej podstawie mówi: spójrzcie, ja wiem, jak rozmawiać z bankami! O to tyle, co mówi na temat sektora bankowego.
Trump twierdzi też, że jeśli zostanie prezydentem, pobudzi amerykańską gospodarkę o 3-5 proc. Jak miałby to zrobić?
Jego logika jest taka: obcięcie podatków da ludziom więcej pieniędzy do inwestowania i teoretycznie to się zgadza. Pytanie, co się stanie, jeśli on obetnie podatki, a nie powstrzyma galopującego deficytu?
Ale największym zagrożeniem ze strony Trumpa jest to, że on jest nieprzewidywalny, a gospodarka najbardziej boi się właśnie tego. Nikt nie ma pojęcia, co on jeszcze wymyśli.
Bo już wymyślił i tak zbyt dużo. Chce odizolować się od Meksyku, bo uważa, że Meksykanie to gwałciciele i handlarze narkotyków , którzy zabijają amerykańską gospodarkę. Wymyślił nawet budowę muru, którego budowa kosztowałaby 400-600 mld dol.
Trzeba zastanowić się nad tym, co by się stało, gdyby jakimś cudem rzeczywiście dokonał tego, co zapowiada, a więc wyrzucił z kraju 11 mln Latynosów. Ja nie mogę sobie wyobrazić funkcjonowania tamtejszej gospodarki, rolnictwa, budownictwa bez tych milionów ludzi, którzy pracują wydajnie za stosunkowo niskie pieniądze.
Równie zaskakujący jest jego pomysł nałożenia 45-proc. cła na artykuły importowane z Chin, a to mniej więcej 1/4 całego amerykańskiego importu. Czy Trump naprawdę byłby zdolny to zrobić?
Nie mam pojęcia. Rzecz w tym, że nikt nie ma pojęcia, co on jest skłonny zrobić, ale myślę, że gdyby wygrał, zachowywałby się bardziej pragmatycznie. Mało tego, sądzę, że w momencie kiedy on wygra, a wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście dostanie republikańską nominację, to zmieni się jego retoryka.
Jeszcze przed starciem z Hilary Clinton zrobi się nagle grzeczny?
Tak, dlatego, że liderzy innych krajów, zwłaszcza tych związanych ze Stanami Zjednoczonymi są zawsze bardzo powściągliwi w komentowaniu. A jeśli prezydent Meksyku porównuje kandydata na prezydenta USA do Hitlera i Mussoliniego, to pokazuje skalę oburzenia. Gdyby stracił wszystkie głosy Latynosów, to nie ma szans na wygraną.
Ale wszystko jest możliwe z kilku powodów. Po pierwsze wiele wskazuje na to, że spora część wyborców Trumpa to są ludzie, którzy tradycyjnie nie biorą udziału w wyborach, więc ich nawet sondaże nie obejmują. Po drugie, to rozgoryczenie, gniew, niepewność w społeczeństwie manifestują się również na drugiej stronie sceny politycznej. Senator Sanders bije na głowę Hilary Clinton wśród młodych ludzi, w tej grupie zgarnia 75 proc. elektoratu Demokratów. To, że Sanders przegra z Clinton jest niemal pewne. I teraz powstaje pytanie, ilu z tych młodych ludzi, którzy głosowali na Sandersa, będzie na tyle rozgoryczonych, że nie zagłosuje na Hilary?
Trzecią niewiadomą jest to, czy i na ile senator Sanders włączy się w poparcie dla Clinton. Gdyby Hilary miała chociaż połowę charyzmy swojego małżonka, mogłaby już teraz wybierać firanki do Białego Domu. Ale nie ma. I dlatego wszystko jest możliwe. I dlatego człowiek tak nieodpowiedzialny, tak groźny naprawdę ma szansę zostać prezydentem USA.
Paul Krugman ukuł niedawno termin "trumpocalipsa" i to mówi wszystko na temat tego, co czeka nie tylko Stany Zjednoczone, ale również resztę świata, jeśli Trump zostanie prezydentem USA – izolacja, wojny celne i to dopiero początek długiej listy nieszczęść.
_ Andrzej Lubowski to publicysta i ekonomista od lat mieszkający na stałe w USA. Przez 20 lat pracował w amerykańskim sektorze finansowym, m.in. w Citibank czy VISA USA. Autor książek "Alfabet Amerykański", "Świat 2040. Czy Zachód musi przegrać?", "Kontuzjowane Mocarstwo - Siła i Słabości Ameryki" czy "Zbig. Człowiek, który podminował Kreml". _
_
_