Kwestia dopłat do czynszów za wynajem, które mieliby otrzymać ubiegający się o lokum w Mieszkanie+, pojawiła się niedawno. Już jednak wzbudza pewne kontrowersje.
- Tak samo jak w przypadku 500+, tak i teraz najsprytniejsi będą pierwsi w kolejce. Będą w stanie wykazać formalnie, że mają niższe dochody, choć będą chodzić ubrani za parę tysięcy złotych. Jednak ale na papierze będzie im się należało mieszkanie z dopłatą - zaznacza Konrad Płochocki, dyrektor generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich.
Jednocześnie dodaje, że dostrzega też szereg plusów. Potrzebujący w końcu będą mogli liczyć na dach nad głową w niewysokiej cenie.
- Kwoty powinny trafić do naprawdę potrzebujących i do szerokiej grupy obywateli, a nie tylko wybrańców, jak to się zdarzało przy wcześniejszych programach mieszkaniowych. Chodzi o to, aby wyeliminować patologie, które były obecne na rynku mieszkaniowym. Dotyczy to na przykład mieszkań komunalnych odziedziczonych po babci przez bogatego wnuczka, który pod domem parkuje swoją limuzynę, a czynszu płaci 250 zł.
Dopłaty dla przyszłych najemców
Jak pisaliśmy już w money.pl, założenia programu ważne z punktu widzenia najemców, które były przedstawiane w 2016 r., zostaną utrzymane.
Kluczową sprawą jest to, żeby najemcy płacili ze swoich kieszeni 10-20 zł czynszu za metr mieszkania. Jeśli wynajmujący będzie chciał więcej, to tę "górkę" dopłaci lokatorowi państwo. Nie może być jednak tak, że rząd będzie bezpośrednio dotować deweloperów, bo to niedozwolona w świetle unijnych przepisów pomoc publiczna. To też nietransparentny i nieefektywny mechanizm. Stąd pomysł wsparcia finansowego, które wyrówna lokatorom koszty najmu.
- Zdaniem naszej branży pomoc powinna trafiać nie do podmiotów budujących mieszkania, a bezpośrednio do osób fizycznych, które w danym okresie tego potrzebują. To oni płacą podatki i oni zasługują na wsparcie – komentuje Konrad Płochocki. - Jeżeli jest biedna samotna matka z dzieckiem, to państwo powinno jej pomóc. Jednak jeśli kilka lat później okazuje się, że odziedziczyła majątek, to już dopłaty mieszkaniowej nie powinna otrzymywać. Dlatego ważne, aby ustalić odpowiednie kryteria dochodowe weryfikowane co roku - dodaje.
Branża nie chce komentować
Deweloperzy pytani przez money.pl o Mieszkanie+ z reguły milczą jak zaklęci. Nie chcą komentować programu, bo czekają na jego efekty. Do tej pory czekali dwa lata i nic się nie działo. Wszyscy odsyłają do Polskiego Związku Firm Deweloperskich.
Jednocześnie firmy liczą, że rząd w końcu uprości prawo. Zwłaszcza to dotyczące odrolnienia gruntów rolnych w miastach. Takie grunty stanowią dziś nawet 30 proc. powierzchni polskich metropolii, takich jak Warszawa. Dziś czeka się na to nawet 2 lata, a przygotowanie inwestycji mieszkaniowej może trwać nawet 5 lat. Zgodnie z zapowiedziami rządu, te procedury mają być maksymalnie przyśpieszone - tak, aby po sześciu miesiącach od złożenia pierwszych wniosków inwestor mógł wbijać łopatę. W tym ma pomóc nowa specustawa.
- Potrzeba wprowadzenia specustawy pokazuje to, co mówimy od wielu lat. Budowanie w Polsce stało się zbyt trudne, doszliśmy do pewnego rodzaju muru. W tej chwili deweloperowi przygotowanie inwestycji zajmuje dłużej, niż sama inwestycja - komentuje dyrektor generalny PZFD.
- Dopiero przy Mieszkaniu+ państwo doszło do wniosku, że procedury są przesadzone i stwierdziło, że tak się budować nie da. Niesłychany przerost formalizmu. Jeżeli założenia, że specustawa faktycznie ułatwi budownictwo mieszkaniowe, się potwierdzą, to będziemy jak najbardziej ją popierać. Warunkiem jest, aby ta ustawa dotyczyła wszystkich podmiotów jednakowo - uważa Płochocki.
Luka mieszkaniowa w Polsce szacowana jest na ok. 2,8 mln mieszkań. Aby ją zlikwidować, trzeba budować o 100 tys. więcej mieszkań niż obecnie, czyli około 250 tys. rocznie.