W Polsce marnowano miliardy złotych na badania, które prowadziły znikąd donikąd. - Polski podatnik finansuje zakupy, które z założenia odwracają się od polskich produktów innowacyjnych - mówi w rozmowie z money.pl prof. Maciej Chorowski. Nowy dyrektor Narodowego Centrum Badań i Rozwoju mówi też o nastawieniu polityków. - Ja bym się wstydził przyjechać niemieckim Audi na kongres, który ma pokazać polskim startupowcom, że rząd zmienia strategię. Wolałbym przyjść pieszo - dodaje.
Agata Kołodziej, money.pl: Niedawno Najwyższa Izba Kontroli wydała bardzo krytyczny raport na temat komercjalizacji badań naukowych w Polsce. Zdaniem NIK działania, również NCBR, nie przekładały się na wzrost poziomu innowacyjności. W rankingach innowacyjności przygotowanych przez UE w 2012 r. Polska była na 24. miejscu na 27 krajów, za nami były tylko Łotwa, Rumunia i Bułgaria. Trzy lata później wciąż byliśmy na tym samym miejscu i to na 28 krajów. W ogóle nie robimy postępów, mimo że o innowacyjności mówimy tyle, że to słowo wielu zaczęło już drażnić. Czy to kiedyś w końcu się zmieni? Ma pan profesor na to jakiś pomysł?
*Prof. Maciej Chorowski, dyrektor Narodowego Centrum Badań i Rozwoju: *Pomysł jest prosty, ale musi być konsekwentnie wdrażany. Przede wszystkim trzeba odkopać "zakopane talenty", czyli te środki, które już zostały wydane, również przez NCBR. To są pieniądze, które służyły badaniom znikąd donikąd.
Jak to?
Finansowano sam proces naukowy, badawczy, ale już nie wytwarzano sytuacji, w której te produkty, które w konsekwencji powstały, mogłyby trafić na rynek. To jest jakiś absurd, bo te produkty, prototypy często nawet zostały doprowadzone do wystarczającego etapu gotowości technologicznej, ale nie znalazły rynku zbytu i nikt o to nie dbał. To jest zaniechanie w skali państwa.
A co państwo może z tym zrobić? Przecież nie wyda dekretu, że od dziś wszyscy obywatele mają kupić taki, a nie inny produkt, bo jest innowacyjny.
Nikt nigdy i nigdzie od nikogo nie kupił nic na rynku otwartym, co nie było przetestowane na tzw. kliencie beta począwszy od oprogramowania po samochody elektryczne. A my takiego rynku beta nie mamy. Polska dokonuje przecież ogromnych wydatków poprzez system zamówień publicznych realizowanych przez agencje państwowe, służbę zdrowia, wojsko, samorządy. Jednak nie podejmuje żadnego wysiłku, aby ten rynek, który sama tworzy z pieniędzy podatnika czy z tzw. pieniędzy unijnych, stał się rynkiem beta. A więc z jednej strony rząd finansuje rozwój produktów, którym następnie nie ułatwia dostępu do rynku.
Efekt jest taki, że my mamy nawet pewną gotowość technologiczną i organizacyjną, aby pokazać się od dobrej strony, jeśli chodzi o tzw. innowacyjność, naprawdę jesteśmy innowacyjnym krajem, ale jednocześnie mamy jakąś samobójczą politykę, która mówi o wolnym rynku, o tym, że nie wolno ograniczać dostępu do tego rynku nikomu i nikogo preferować.
Czym jest ten rynek beta? Kim powinien być klient, który testuje innowacyjne produkty zanim trafią do właściwego odbiorcy?
To jest pewien paradoks, że na kongres o innowacyjności i startupach najważniejsze osoby w tym kraju przyjeżdżają czarnymi zagranicznymi samochodami. Widziała pani? To są ci sami ludzie, którzy tyle mówią o konieczności popierania nowoczesnych technologii, o autach czy autobusach elektrycznych, które mają być przyszłością Polski. A potem bez żadnej refleksji wsiadają do swoich samochodów i się nawet nie zastanowią, że to jest dowód na innowacyjność przemysłu, ale niemieckiego.
NCBR też nie jest bez winy. Centrum kwotą co najmniej 20 mln zł wsparło badania nad elektrycznymi samochodami. Pierwsze pytanie, jakie zadałem w kwietniu, obejmując stanowisko dyrektora w NCBR, to czy w garażu stoi jakiś samochód, który jest produktem NCBR-u.
I co, stoi?
Nie, ani jeden. A to my powinniśmy być tym rynkiem beta – jednostki budżetowe, samorządy. No bo na kim my mamy to przetestować, jak nie na sobie? Wciąż nie ma u nas takiego myślenia. Musimy dopiero ten proces uruchomić, żeby minister za rok na kongres innowacyjności przyjechał samochodem elektrycznym skonstruowanym przez Polaków.
Już za rok? Nie za wcześnie?
Dwa tygodnie temu, przy okazji ogłoszenia przez wicepremiera Morawieckiego programu o elektrycznej mobilności, odbyła się wystawa kół naukowych, na której okazało się, że mamy już własne elektryczne samochody! No to po prostu wprowadźmy je na rynek beta. Niech wreszcie jakaś agenda rządowa podejmie decyzję, że kupuje dla swoich urzędników 50 takich aut.
Proszę popatrzeć, co się dzieje na rynku medycznym. Na całym świecie, w szczególności w takich gospodarkach, którym innowacyjności nie można odmówić, jak gospodarka japońska, koreańska czy singapurska, jeżeli pieniądze publiczne tworzą system ochrony zdrowia i ten system wymaga wyspecjalizowanej aparatury, to w pierwszej kolejności sięga się tam po prototypy urządzeń opracowanych przez rodzimych naukowców.
Dlaczego polskie szpitale podzielono w taki sposób, że każdy dyrektor dostał swoją pulę pieniędzy na zakupy? Wiadomo, że jak ma kupić tomograf, to będzie Siemens. A gdyby ten zakup był na poziomie Ministerstwa Zdrowia czy jakiejś agencji, która wyposaża wszystkie ośrodki medyczne, to kupiłaby 50 tomografów od polskiego producenta, bo mamy własną technologię.
Czyli co, powinniśmy scentralizować proces zakupowy?
Bariera, z jaką mamy do czynienia, to nie jest brak talentów, tylko my pracujemy z łopatami, żeby je zakopać. Powinniśmy dać im tylko szansę na pojawienie się na rynku, a ten rynek ma mieć odwagę je wziąć. Według mnie, jedną z fundamentalnych barier jest to, że polski podatnik finansuje zakupy, które z założenia odwracają się od polskich produktów innowacyjnych.
Bo inaczej, jak się okaże, że tomograf nie działa, a autobus się często psuje, natychmiast padną oskarżenia o niegospodarność.
Innowacyjne znaczy prototypowe, niesprawdzone i obarczone ryzykiem. Jeżeli innowacja miałaby polegać na tym, że sprzedam tylko to, co jest sprawdzone przez 10 lat eksploatacji, to nie jest innowacja. Ja bym jednak powiedział, że mamy tu po prostu blokadę mentalną. Ja bym się wstydził przyjechać niemieckim Audi na kongres, który ma pokazać polskim startupowcom, że rząd zmienia strategię. Wolałbym przyjść pieszo.
Jaki jest pomysł na pobudzenie innowacji? O Tesli, polskich pociągach i śmigłowcach - czytaj na następnej stronie
A co do niegospodarności, Polska również z funduszy NCBR zainwestowała w Dolinę Lotniczą kilkaset milinów złotych, stwarzając różnym firmom, również tym z silnym kapitałem amerykańskim, doskonałe warunki do produkcji chociażby helikopterów. A gdzie kupiono helikoptery dla polskiej armii? Po co w takim razie szykowano w Polsce zdolności wytwórcze, a zakup zrealizowano gdzie indziej?
Kolejny przykład: Polska mając u siebie co najmniej dwie fabryki zdolne do wyprodukowania pociągów, które pokonałyby trasę Wrocław-Warszawa w 3,5 godziny, zdecydowała się na zakup zagranicznego systemu, który nie jest dopasowany do polskich torów.
Inne kraje kupiłyby pociągi rodzimych producentów?
Inne kraje lepiej rozumieją, jak to powinno działać. Tesla, która jest w tej chwili już potęgą i jest ciągle na fali wznoszącej, to jest decyzja rządu amerykańskiego polegająca na tym, żeby zainwestować 1,5 mld dol., stworzyć pewien produkt i przez kilkanaście lat pozwolić mu przynosić straty.
Teraz nabywając ten samochód, ogromna część tych kosztów przerzucana jest na podatnika amerykańskiego. Wybór jest taki: albo my akceptujemy stratę przez lata, albo tworzymy rynek, na którym sprzedawane produkty będą mogły być obarczone pewnym ryzykiem i to klient będzie je ponosić.
To właśnie ten klient beta?
Tak. No bo czym się różni klient beta od klienta docelowego? Tym właśnie, że klient beta jest w równym stopniu co producent zainteresowany usunięciem wad. Dlatego zanim sprzeda się coś na otwartym rynku, gdzie każda reklamacja to są ogromne koszty, najpierw implementuje się to w zamkniętym środowisku, które będzie szukało wad, ale nie po to, żeby doprowadzić do upadku producenta, ale żeby producent mógł te wady poprawić.
Wyobraża sobie pan profesor, że polskie samorządy kupują elektryczne autobusy zakładając z góry, że będą się psuły?
Podmioty dokonujące zakupu powinny mieć ten sam interes co wszyscy – żeby kraj się rozwijał. Samorząd, który dokona zakupu taboru elektrycznego nie oczekuje, że te autobusy nie będą jeździć, one oczywiście muszą być w pełni funkcjonalne. Ale gdyby wykazywały jakieś problemy, to ten samorząd, będąc rynkiem beta, powinien być zainteresowany, żeby te problemy były usuwane, również po to, żeby sprzedawca np. eksportując za granicę do zupełnie obcego miasta miał pewność, że produkty nie wrócą do niego z reklamacją. My tymczasem próbujemy atakować rynki globalne prototypami, co powoduje, że dostajemy taką ilość kosztów pod postacią reklamacji, że firmy bankrutują. Dlatego wszyscy się boją wyjść z innowacją na rynek otwarty.
Wróćmy jednak do raportu NIK...
To jest typowy raport, który zwraca uwagę na pewne zjawisko, ale nie do końca sam je rozumie. Myślę, że inspektorzy NIK też przyjechali niemieckimi samochodami. Moim zdaniem ten raport jest tylko powierzchownym spojrzeniem bez wejścia w istotę rzeczy.
A jednak, NIK wytyka NCBR bardzo konkretne błędy, na przykład brak zintegrowanej bazy danych, która zawierałby informacje o projektach i prowadzonych badaniach, dzięki której nie powielałby się.
To jest akurat prawda. I to jest jedno z zadań, jakie przed NCBR obecnie stoi. Ale to też jest kwestia wszystkich innych "zakopanych talentów". Około 10 mld zł zostało wydanych w Polsce na bardzo dobrze wyposażone ośrodki badawcze, choćby na uniwersytetach, ale nigdzie nie ma wspólnej oferty. W związku z tym istnieje ciągle obawa, że zaczną się powielać wnioski, które będą dążyły do zakupu tego, co już jest kupione, a nie jest nawet używane. Rzeczywiście musimy to zmienić.
Kiedy taka baza powstanie?
Chcę, żeby to nie był tylko spis urządzeń, żeby było wiadomo nie tylko, gdzie jaki sprzęt jest, ale też czy i kiedy można go użyć i za jaką cenę. To jest jak przy zamawianiu taksówki. Z góry zakładamy, że taksówka przyjedzie z kierowcą, który ma prawo jazdy i zna miasto. Naukowcy, chcąc mieć dostęp do jakiegoś zaawansowanego urządzenia, oczekują, że będą mieć do niego dostęp, ale razem z operatorem, procedurami i prawidłową wyceną. Dlatego konieczna jest wola i zgoda całego środowiska.
NCBR jest tutaj w dobrej sytuacji, bo mając narzędzie dotacyjne będziemy starać się premiować te wnioski, które jednoznacznie odnoszą się do już wytworzonej infrastruktury badawczej, które będą dążyły do jej lepszego wykorzystania.
Czyli kiedy ta baza będzie gotowa?
Zaczęliśmy już nad tym pracować i myślę, że do końca roku powinna być gotowa.
Powiedział pan profesor dużo na temat wielkich zakupów, jakich dokonała jeszcze poprzednia władza: Pendolino, śmigłowce. Za każdym razem krytycznie. Teraz władza się zmieniła, wicepremier Morawiecki dużo mówi na temat innowacyjności, lada chwila ogłosi szczegóły swojego planu na rzecz odpowiedzialnego rozwoju, dopiero co ogłoszono w Krakowie program Start in Poland, który ma zainwestować 3 mld zł w startupy. Wierzy pan, że to zadziała?
To jest jedyna droga. To nie jest kwestia tego, czy to się uda czy nie, najważniejsze, że prawdopodobnie ten rząd po raz pierwszy ten problem zdefiniował.
Pytanie, co stanie się dalej. Czy stworzenie w Polsce rynku beta to jest myślenie życzeniowe czy on rzeczywiście powstanie pod okiem nowej władzy?
To jest absolutnie realne. Dwa tygodnie temu ogłoszono program elektryfikacji transportu miejskiego i pierwszym krokiem będzie wyposażenie jakiegoś miasta w Polsce w autobusy elektryczne. To miasto stanie się właśnie rynkiem beta.
I tak właśnie powinno to działać. Trzeba realizować zakupy, które i tak są konieczne, ale rzecz w tym, żeby wybierać rozwiązania prorozwojowe, a nie na co dzień kupować stare rozwiązania, a nowe stosować obok, jako listek figowy. W innowacyjności nie chodzi o budowanie alternatywnej rzeczywistości obok starej i siermiężnej zbudowanej jeszcze przez Gierka.
Gierek właśnie tak działał. Poznał trochę świata zachodniego i wyobraził sobie, że są dwie rzeczywistości równoległe: jest ta, w której nic nie ma i rzeczywistość komercyjna, w której są sklepy, wszystko jest trzy razy droższe, ale jest. Jemu się wydawało, że wystarczyło mieć okno wystawowe, w którym coś było. To właśnie jest dla nas najgorsza pułapka, w której tworzymy dwa światy: realny i matrix, w którym tylko udajemy innowacyjność.
I od czasów Gierka aż do dziś żyliśmy w dwóch równoległych światach? Wicepremier Morawiecki przełamie w końcu ten gierkowski paradygmat?
Mamy teraz na to szansę.