- Negocjacje musimy prowadzić po partnersku. Niestety w rozmowach z USA występujemy w roli petenta i od razu deklarujemy zakupy. Brakuje tu słów: kupimy, ale... - mówi money.pl mówi money.pl Janusz Steinhoff, były wicepremier, minister gospodarki i ekspert rynku gazowego.
Pierwsza wizyta naszego prezydenta w Białym Domu postrzegana jest jako wielki sukces. Politycy partii rządzącej rozpływają się w zachwytach, mówiąc o silnym jak nigdy sojuszu. Tyle że z podpisanego dokumentu o partnerstwie niewiele wynika konkretów.
Zabrakło jasnej deklaracji amerykańskiej głowy państwa o stałej obecności jego armii w Polsce, stąd administracja naszego prezydenta chwali się teraz, że Trump pomoże nam wybić Rosjanom z głowy Nord Stream 2.
Rzecz jednak w tym, że nie zrobi tego za darmo. USA dzięki masowemu wykorzystaniu technologii wydobycia gazu z łupków, stały się największym światowym producentem tego paliwa na świecie.
- Eksport nośników energii z USA od niedawna jest możliwy. Do tej pory, w tym kraju słynącym ze swobody gospodarczej, trzeba mieć na to zgodę administracji. Teraz coś w rodzaju licencji wywozowych już jest, zatem można handlować - wyjaśnia Steinhoff.
"Zrobią nam łaskę, jak sprzedadzą"
Co więcej, przed kilkoma miesiącami szef amerykańskiego Departamentu Energii Rick Perry zapowiedział, że takie dostawy do Europy będą wykorzystywane jako oręż w walce z gazową hegemonią Rosji w Europie. Skoro tak, to można mieć nadzieję, że i ceny będą atrakcyjne.
Kluczowe jest jednak to, jak się w takich rozmowach strony ustawiają, jakie zajmują pozycje. Jeśli ktoś mówi: ”dawajcie ten gaz, na pewno będziemy kupować”, może nie dostać dobrych kontraktów.
- Odnoszę wrażenie, że strona polska plasuje się w tej relacji w charakterze petenta. Od lat zapowiadamy zakupy w USA, wychodząc z założenia, że oni zrobią nam łaskę jak sprzedadzą. Dlatego tak drogo płacimy za rakiety i być może słono płacić będziemy też za gaz - mówi Steinhoff.
W jego ocenie, nie ma żadnych wątpliwości, że skroplony gaz z USA będzie odgrywał coraz większą rolę w Europie. Decyduje o tym skala jego wydobycia i apetyt amerykańskich firm na eksport. Na razie jednak na stary kontynent płyną pojedyncze statki.
Udało się już nawet kupić zawartość jednego. Jak przekonuje ekspert, niejako na próbę, w celu sprawdzenia tego kierunku. Ta pierwsza, historyczna dostawa miała miejsce na początku czerwca zeszłego roku. Zakup był spotowy, czyli na konkretną ilość i trudno przekładać tamtejsze warunki cenowe, na te, które mogą zostać zapisane w kontraktach długoterminowych.
Testy wypadły pomyślnie, ale...
Również i dlatego, że o długoletnich umowach rozmawia się zupełnie inaczej. Dodatkową trudnością w przewidywaniu ewentualnej ceny gazu, który kupować będziemy w pakiecie za pomoc przy osłabianiu Nord Stream 2, jest tajemnicą handlową.
- Umowy są niejawne. Zawsze mówiąc o cenach możemy jedynie posiłkować się analizami i przeciekami. Jednak strona polska wypowiadając się o perspektywie tego importu jest zbyt defensywna, licząc tylko na to, że dostawcy amerykańscy stworzą dla nas warunki korzystne - mówi Steinhoff.
Zatem jak dużo kosztować nas może pozyskanie USA w roli sojusznika do zwalczania omijającego Polskę Nord Stream 2?
PGNiG kupując jeden ”testowy” statek miał zapłacić, według analiz portalu energetyka24, 150 dol. za tys. m sześc. To w zestawieniu z cenami rosyjskimi robi duże wrażenie. Według ostatnich dostępnych danych, prezentowanych przez wiceprezesa Gazpromu Aleksandra Miedwiediewa średnia cena eksportowa dla klientów europejskich była na poziomie 180 dol. za tys. m sześc. w 2017 r. i 167 w 2016 r.
To zestawienie może być jednak złudne. Wszystko dlatego, że kontrakt długoterminowy od spotowego różni się tak bardzo, jak krzesło od krzesła elektrycznego. W takim kontrakcie musi być zapisane ryzyko zmian cen na rynkach. W przypadku zakupu spotowego bierze się konkretny gaz za konkretną cenę obowiązującą w danej chwili.
Tutaj eksperci nie mają wątpliwości: ten amerykański będzie kosztował drożej niż rosyjski. Cena jeszcze bardziej pójdzie w górę im bardziej błagalnie będziemy o ten „sojusz mocny jak nigdy” prosić.
Dywersyfikować trzeba, ale...
- Potrzebna jest większa powściągliwość. Musimy mówić: tak, jesteśmy zainteresowani importem, ale pod pewnymi warunkami. Wszakże to będą ceny ustalane między firmami, a nie państwami - mówi Steinhoff.
Były wicepremier podkreśla też pewną oczywistość - jak sam to określa. Musimy dywersyfikować źródła pozyskiwania gazu, często przymykając oczy na wysokie ceny inne niż rosyjskiej. Musimy jednak uważać, by przy politycznych deklaracjach zbytnio się nie zagalopować.
- Płaciliśmy do tej pory więcej niż cała Europa za gaz z Rosji, choć geograficznie byliśmy najbliżej. To była renta za brak alternatywy. Koszty dostaw z USA, biorąc pod uwagę geografię, są wysokie, zatem przeniesienie zbyt dużego akcentu na ten kierunek może być bardzo kosztowne - tłumaczy Steinhoff.
Jak przekonuje nasz rozmówca to dobrze, że szukamy nowy źródeł nośników energii, zwiększmy przepustowość gazoportu do 7,5 mld m3 rocznie i cały czas rozbudowujemy możliwości zakupu od innych niż Rosja państw europejskich.
- Jednak moje doświadczenia w rozmowach na szczeblu międzynarodowym dowodzą jednego. Każdy musi pilnować swojego interesu. Dlatego powinniśmy być bardzo ostrożni w politycznych deklaracjach o zakupach nośników energii - mówi Steinhoff.
Ten realizm widoczny jest też po stronie głównego importera błękitnego paliwa czyli PGNiG. Choć politycy tyle mówią o ograniczaniu zakupów z kierunku rosyjskiego, Polska kupuje od Gazpromu coraz więcej.
W okresie styczeń-lipiec 2018 - jak informował Gazprom - europejscy klienci kupili o 5,8 proc. więcej gazu niż w analogicznym okresie 2017 r. "Dostawy gazu do Niemiec wzrosły o 12,3 proc, do Austrii o 48,3 proc., do Królestwa Niderlandów o 53,8 proc., do Francji o 11,8 mld m3, do Chorwacji o 40,1 proc., do Danii o 11,9 proc., a do Polski o 6,6 proc." – brzmi komunikat.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl