Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Rafał Wójcikowski
|

Dylemat roku 2004 - nowe podatki albo więcej pieniędzy z NBP

0
Podziel się:

Spekulacje na temat gospodarki w minionym tygodniu zasnęły snem niedźwiedzim. Nie ma jeszcze żadnych istotnych informacji na temat wskaźników gospodarczych za luty 2003 (może poza sygnałami na temat dalszego spadku rocznej inflacji i wzrostu bezrobocia). Jednak w ministerstwie finansów prowadzi się bardzo intensywne prace. Związane są one oczywiście z budżetem na rok 2004

Podobnie jak w roku 2001, kiedy konstruowano budżet na rok 2002, a ówcześnie wykonywany na rok 2001 właśnie trzeszczał w szwach, również i teraz ministerstwo stoi przed poważnym dylematem. Znacząco rosną wydatki budżetowe – w zależności od analizy i stopnia oraz kierunku jej politycznego ukierunkowania – od 10 do nawet 25 mld zł. Z drugiej strony dochody budżetowe zagrożone są już ze swoim wykonaniem na bieżący rok – gospodarka nadal nie rozwija się w tempie pozwalającym na osiągnięcie średnio w roku 2003 tempa wzrostu na poziomie 3,5%, co najwyżej 2-2,5%.

Zasadnicze pozostaje też pytanie o wpływ lawinowo wręcz rosnącego długu publicznego i kosztów jego obsługi na wydatki budżetowe w najbliższych latach. Obniżanie stóp procentowych z pewnością nie nastąpi w takim tempie, w jakim życzyłby sobie Pan wicepremier prof. Grzegorz Kołodko – 300 punktów bazowych w tym roku, do poziomu 3,5%. Dobrze będzie jeśli stopy w ciągu tego roku spadną o 100 pkt. bazowych. Dotychczas koszty obsługi długu publicznego spadały pomimo wzrostu sumy tego ostatniego. Ten rok będzie ostatni jeśli chodzi o występowanie tego paradoksu. W 2004 roku stopy spadną jedynie symbolicznie (maksimum 50 punktów bazowych – do poziomu ok. 5%), za to dług z ok. 51-52% wzrośnie do 57-60%. Potrzeba więc coraz więcej pieniędzy – a konstytucyjna granica 60% udziału długu w PKB przybliża się w iście ekspresowym tempie.

Pan wicepremier prof. Grzegorz Kołodko szuka rozwiązań. Pierwsze rozwiązanie to obejście tej 60% granicy. Można przecież uznać, że OFE to pieniądze publiczne – stąd już tylko krok do stwierdzenia, że pożyczając publicznie z pieniędzy publicznych nie generuje się długu. Dzięki temu de facto wszystkie długi ZUS wobec OFE, a nawet wszystkie dłużne papiery rządowe lub gwarantowane przez rząd zakupione przez OFE - nie są długiem publicznym. A to będzie w 2004 roku ponad 35 mld zł. – czyli ok. 4% PKB. Granica więc przesuwa się do 64%.

Drugie rozwiązanie to wzrost dochodów w 2004 roku. Prywatyzacja z przyczyn ideologicznych odpada. Ideologicznie zgodne za to są nowe lub/i (niepotrzebne skreślić) wyższe podatki. Paleta pomysłów jest tutaj przebogata. Nowy 50% próg w PIT (pomysł PSL), podatek importowy do czasu wejścia do UE (pomysł PSL), podatek od zysków giełdowych (pomysł UP), winiety (pomysł SLD), oZUSowanie części klientów KRUS, coraz wyższa składka na ubezpieczenie zdrowotne – wyłączona z odliczeń od PIT, zamrożenie progów PIT i stawek CIT, cięcia w kosztach uzyskania przychodów – jak widać inwencji lewicy i ludowcom nie brakuje.

Problem w tym, że nawet jakby wszystkie te pomysły wprowadzić w 2004 roku na raz, to i tak pieniędzy zabraknie. Co robić ? I tu wraca pewien sprawdzony pomysł. Jak nie ma pieniędzy – to zawsze można je... dodrukować. Inflację mamy coraz niższą (12 miesięczny wskaźnik CPI w styczniu 2003 ma wynieść wg prognoz 0,5%) więc jest rezerwa na wpuszczenie do gospodarki nieco pustego pieniądza. Jak to zrobić. Podaż pieniądza jest po części emitowana w oparciu o rezerwy dewizowe. Są one wycenione przez NBP nieco niżej niż obecna ich wartość. Innymi słowy – kiedy NBP skupował dewizy, w zamian za nie wyemitował na rynek złote, ale wówczas kurs dewiz był niższy niż dotychczas. Dziś w zamian otrzymałby więcej złotych. Gdyby tak wycenić rezerwy walutowe po aktualnym kursie można byłoby na papierze zyskać ... ok. 28 mld zł. (podaję za „Parkietem”). Te pieniądze to wirtualny zysk NBP, praktycznie w całości przekazany do ... budżetu państwa. Prawdopodobnie w taki sposób znalazły się pieniądze na tegoroczny budżet – pamiętają
państwo nagłe nadzwyczajne zyski NBP.

Oczywiście tak naprawdę będzie to emisja pustego pieniądza, żaden dodatkowy towar czy usługa się za nim nie kryje. Spowoduje ona wzrost inflacji. W przyszłości jednak kiedy złoty umocni się (np. na skutek reakcji rynku na sukces akcesyjny w referendum), NBP będzie miał za wysoko wycenione rezerwy i poniesie papierową stratę. Jednak straty NBP nie rekompensuje się z budżetu państwa, raz wprowadzone pieniądze pozostaną w obiegu.

Mamy więc przed sobą iście stryjkowy dylemat – wzrost podatków czy wzrost podaży pieniądza. Nie kijem go, to pałką.

gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)