Najważniejszy dokument dotyczący ochrony inwestorów w Unii Europejskiej ma błąd w polskiej wersji językowej. Przez brak jednego słowa tracą profesjonalni polscy inwestorzy. Na biurku premiera Mateusza Morawieckiego i w KNF są już wnioski o natychmiastową korektę - wynika z informacji money.pl.
Jedno słowo, a właściwie jego brak w oficjalnych dokumentach i kłopoty gotowe. Przez pół roku ani Ministerstwo Finansów, ani Komisja Nadzoru Finansowego, ani europejscy urzędnicy nie zauważyli błędu w oficjalnym tłumaczeniu - najważniejszych przepisów dla rynku finansowego z tego roku - na język polski. Dostrzegli go dopiero sami inwestorzy i firmy inwestycyjne. Dostrzegli, bo mieli problemy.
Jak wynika z informacji money.pl, do kancelarii premiera Mateusza Morawieckiego i na biurko przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego trafiło już pismo z prośbą o pilną korektę.
Tłumaczenia unijnych przepisów na język polski często mają językowe pomyłki. Frankowicze przez długie miesiące toczyli bój, by wymienić jedno słowo. Słowo, które wypaczało cały sens przepisów.
Bezpiecznie, transparentnie i... z błędem
Tym razem chodzi o dyrektywę MIFID II i jej polskie tłumaczenie, które można znaleźć w dzienniku urzędowym Unii Europejskiej. Dyrektywa zaczęła obowiązywać 1 stycznia tego roku i solidnie namieszała na rynku inwestycji. Dlaczego? Bo jej celem jest zapewnienie małym inwestorom większej ochrony na rynku finansowym.
Co zmieniła? Najogólniej rzecz ujmując, klienci zyskali większe poczucie bezpieczeństwa, kupując produkty inwestycyjne. Zapewnić ma to wymóg dostosowywania stopnia złożoności oferty do doświadczenia klienta. Banki i biura maklerskie nie będą mogły sprzedawać bardzo skomplikowanych instrumentów inwestycyjnych klientom, którzy nie rozumieją ich działania.
W tym celu firmy będą musiały raz w roku, dokładniej niż do tej pory, dosłownie egzaminować swoich klientów, którzy w specjalnych ankietach odpowiadać będą na pytania z zakresu inwestycji. Bruksela sprawiła też, że wszystkie koszty związane z inwestowaniem pieniędzy są podane klientowi na tacy. Wszystko ma być jasno zapisane w umowie bez odnośników do skomplikowanych tabel opłat.
Kłopot z jednym wyrazem
Zmian oczywiście jest więcej, a same przepisy mają blisko 70 artykułów i rozpisane są na 50 stronach. Dyrektywa miała jasny cel: bezpieczeństwo, transparentność, mniejsze koszty i zrozumienie tego, co się podpisuje w firmach inwestycyjnych.
Zobacz także: SKOK-i. Niekończąca się afera
Ochrona została jednak uzależniona od wiedzy i doświadczenia inwestorów. Klienci detaliczni, czyli typowy Kowalski, z automatu ma zapewniony najwyższy poziom ochrony. Klient profesjonalny już nie. Europejscy urzędnicy uznali, że zasada powinna być taka: to, co laikowi daje bezpieczeństwo, profesjonaliście ogranicza pole ruchu. Dlatego ze zwykłego klienta można przeskoczyć na profesjonalistę. Jednak, żeby zostać takim klientem, trzeba spełnić szereg warunków.
I tu pojawia się problem. Dyrektywa zakłada, że należy spełnić dwa z trzech warunków - to m.in. liczba, wielkość transakcji powyżej pół miliona euro oraz doświadczenie z sektora finansowego. A tak przynajmniej wynika z tłumaczenia angielskiego, niemieckiego i francuskiego. Tymczasem w polskim tłumaczeniu słowa "dwa" nie ma. Jest za to "muszą być spełnione przynajmniej następujące kryteria". I dalej wymienione są wszystkie trzy.
Każdy europejski dokument jest tłumaczony na wszystkie języki urzędowe. - Zgodnie z prawem unijnym wszystkie akty prawne występują w aż 24 językach. Co ważne, każda z wersji jest z mocy prawa uznawana za równie autentyczną - wyjaśnia money.pl Patryk Przeździecki, prawnik i ekspert rynku finansowego. Dlatego tak istotne jest, by tłumaczenie było poprawne. Tym bardziej, że MIFID II to dla polskich inwestorów szalenie istotny dokumenty.
Na rynku szybko zapanował mały chaos. - Dotarły do mnie głosy zaniepokojonych inwestorów. Twierdzili, że niektóre firmy inwestycyjne wymagają spełnienia jedynie 2 z 3 warunków z dyrektywy, inne nie były do końca pewne tego, jak przekwalifikować klienta. Problemy mieli nawet ludzie z samych działów prawnych firm, którzy nadzorowali proces zmian. Sprawa niby drobna, a istotna dla tego rynku - mówi Przeździecki.
To on zwrócił uwagę na błąd. Przekopał się przez pozostałe tłumaczenia i może z całą pewnością powiedzieć, że błąd jest w polskim tłumaczeniu. I jak sam podkreśla, MIFID II to najważniejszy dokument dla rynku finansowego od dekady, więc błąd jest nieco kompromitujący. - Pomiędzy wersją polską a angielską istnieje prawna przepaść. Przepisy są ze sobą rażąco sprzeczne. Nie buduje to zaufania do państwa, nie buduje to przekonania, że prawo jest należycie implementowane - tłumaczy.
"To nie my, to oni"
Co na to Ministerstwo Finansów? Co ciekawe, we własnych rozporządzeniach stosuje... poprawne tłumaczenie. Wysłaliśmy pytania do resortu i prośbę o informację, czy wystąpi z prośbą o szybką zmianę. Z informacji money.pl wynika, że resort nie poczuwa się do odpowiedzialności. W ministerstwie panuje przekonanie, że za poprawne tłumaczenia powinni odpowiadać urzędnicy UE. A dokładnie to dyrekcja ds. tłumaczeń Komisji Europejskiej z Brukseli.
Faktem jest jednak, że ani MF, ani KNF (który nadzorował wprowadzanie MIFID II w Polsce) na pomyłkę uwagi nie zwróciły. A sami unijni urzędnicy nie mają powodu, by kontrolować poprawność własnych tłumaczeń.
- W dzienniku urzędowym Unii Europejskiej, ani w serwisie internetowym żadnego innego organu, nie ma w tej chwili komunikatu o błędzie, nie ma sprostowania. W efekcie mamy mały chaos legislacyjny. A to podważa zaufanie do polskiego i europejskiego porządku prawnego - przekonuje Przeździecki.
Fundacja Trading Jam Session, zrzeszająca blisko 20 tys. inwestorów indywidualnych, wystąpiła już do sekretariatu generalnego Parlamentu Europejskiego, Komisji Nadzoru Finansowego oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów z prośbą o unijną interwencję. Inwestorzy proszą o szybkie wysłanie prośby ze sprostowaniem. Choć błąd nie paralizuje przepisów, to ich zdaniem - prawo powinno być po prostu dobrze napisane i przetłumaczone.
Fragment listu do premiera Mateusza Morawieckiego
Kłopotliwy język polski
Jak przyznaje Przeździecki, błędy w tłumaczeniu na język polski zdarzają się niestety często.
- Fatalna pomyłka w tłumaczeniu dyrektywy w sprawie nieuczciwych warunków w umowach konsumenckich pojawiła się dopiero po długich bojach zainteresowanych. A wcześniej błąd utrudniał dochodzenie roszczeń przeciwko bankom i innym instytucjom - dodaje.
Frankowicze w 2016 roku, przez kilka miesięcy zalewali polskie urzędy petycjami z prośbą o pomoc. Tu "czas wykonania umowy" był pomylony z "czasem zawarcia umowy". W efekcie praktycznie cały akt prawny w polskiej wersji językowej nie miał sensu. Stowarzyszenia frankowiczów przekonywały, że jedno złe tłumaczenie pociągnie za sobą błędne decyzje sądów.
Przeździecki dodaje też, że błędy często zdarzają się w tłumaczeniu unijnych przepisów podatkowych.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl