Niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisze, że dążenie Polski do zachowania dyrektywy o pracownikach delegowanych w obecnym kształcie jest zgodne z polskim interesem, ale szanse na przeforsowanie jej stanowiska są małe. Niekorzystne zmiany odczuje pół miliona Polaków.
"W zrozumiałym interesie Polski jest zachowanie dyrektywy dotyczącej pracowników delegowanych w obecnym kształcie" - pisze autor komentarza Reinhard Veser. I wyjaśnia, że firmy, które działają na podstawie kwestionowanej przez Francję dyrektywy, są dla Polski "znaczącym czynnikiem gospodarczym".
"Odrzucając postulowane przez prezydenta Francji zmiany, rząd w Warszawie postępuje tak samo, jak Emmanuel Macron: reprezentuje merytorycznie zrozumiałe stanowisko swojego kraju" - czytamy w "FAZ".
Macron nie ma zdaniem Vesera racji, wiążąc "nacjonalistyczny i autorytarny kurs polskiego kierownictwa" z tym tematem (dyrektywą). "Natomiast jego (Macrona) diagnoza, że Polska wmanewrowała się na margines, jest słuszna, a to zmniejsza szanse Warszawy na przeforsowanie jej interesów" - ocenia niemiecki publicysta.
Jego zdaniem Polska "systematycznie" osłabia swoją pozycję w UE nie tylko poprzez "zasadnicze kierunki swojej polityki". "Dochodzą do tego przytyki ministra spraw zagranicznych wobec czołowych polityków europejskich czy też nominowanie nadwrażliwych nadgorliwców zamiast kompetentnych dyplomatów na stanowiska ambasadorów w ważnych stolicach UE" - kończy swój komentarz Veser.
Emmanuel Macron, komentując w piątek w Bułgarii sprzeciw Polski wobec zaostrzenia dyrektywy dotyczącej pracowników delegowanych, ocenił, iż stawia się ona na marginesie Europy w wielu kwestiach. - Polska nie definiuje dzisiaj przyszłości Europy i nie będzie definiować Europy jutra - podkreślił Macron na wspólnej konferencji z prezydentem Bułgarii Rumenem Radewem w Warnie.
Propozycję nowelizacji dyrektywy z 1996 roku w sprawie delegowania pracowników w UE przedstawiono w ubiegłym roku. Najważniejszą proponowaną zmianą jest wprowadzenie zasady równej płacy za tę samą pracę w tym samym miejscu. Oznacza to, że pracownik wysłany przez pracodawcę tymczasowo do pracy w innym kraju UE miałby zarabiać tyle, co pracownik lokalny za tę samą pracę.
Ma mu przysługiwać nie tylko płaca minimalna, jak jest obecnie, lecz także inne obowiązkowe składniki wynagrodzenia, takie jak premie czy dodatki urlopowe. Gdy okres delegowania przekroczy dwa lata, pracownik delegowany - zgodnie z propozycją KE - byłby objęty prawem pracy państwa goszczącego.
Polskie firmy delegują do pracy w krajach UE prawie pół miliona pracowników. W opinii polskiego rządu, jeśli przepisy weszłyby w życie, znacznie pogorszyłoby to pozycję polskich przedsiębiorców na rynku UE - m.in. firm transportowych, które przestałyby być konkurencyjne wobec zachodnich przewoźników.
W Polsce branża transportowa wytwarza 10 proc. krajowego PKB. Sektor zatrudnia 1 mln pracowników, czyli 7,5 proc. wszystkich zatrudnionych w kraju. Propozycji KE przeciwnych jest kilkanaście państw członkowskich, w tym m.in. Węgry, Słowacja, Czechy, Portugalia, Hiszpania i Polska