Lekarze buntują się przeciwko wypisywaniu elektronicznych zwolnień, bo w ich ocenie, zabiera to jeszcze więcej czasu niż w przypadku tradycyjnego druczka. Pacjenci też niespecjalnie zabiegają o możliwość skorzystania z tej możliwości, bo takie zwolnienie łatwiej jest skontrolować. Wszystko to sprawia, że zapowiadana rewolucja może okazać się klapą. Po pół roku działania systemu, tylko nieco ponad procent wszystkich zwolnień wystawianych jest elektronicznie.
Cyfrowe zwolnienia L4 miały uwolnić lekarzy od czasochłonnej papierologii, ułatwić życie pacjentom, którzy nie musieliby już druczków nosić do kadr. Skorzystać też miał sam ZUS, któremu łatwiej jest kontrolować system w całości elektroniczny. Miało być pięknie, a jest jak zwykle. Wszystko dlatego, że lekarze niechętnie wypisują e-zwolnienia.
Przypomnijmy. Od stycznia L4 mogą być wystawiane w formie elektronicznej. Jednak aby z tej możliwości skorzystać mógł pacjent i lekarz, to pracodawca musi zarejestrować się na Platformie Usług Elektronicznych ZUS. Taki obowiązek mają wszyscy płatnicy zatrudniający powyżej 5 osób. Mniejsze firmy mają czas do końca 2017 roku.
Lekarze nie lubią komputerów?
Problem jednak w tym, że do dziś wystawiono zaledwie 203 tys. elektronicznych zwolnień. Jaki to procent wszystkich zwolnień? Niestety dokładnie nie wiadomo. ZUS nie zebrał jeszcze informacji dotyczących choćby półrocza - jeżeli chodzi o liczbę zwolnień w ogóle. Dlatego musimy zestawić inne liczby. Według najświeższych danych z tego roku, do końca marca do ZUS wpłynęło 5,8 mln papierowych zwolnień lekarskich i tylko 78 tys. elektronicznych. Oznacza to, że tylko 1,3 proc. druków L4 powstało w komputerach medyków.
Może i rzeczywiście nie należało się spodziewać tutaj jakiejś gwałtownej rewolucji, bo zwolnienia papierowe lekarze mogą wypisywać jeszcze do końca przyszłego roku. Można byłoby jednak przypuszczać, że znajdzie się więcej chętnych, by ułatwić sobie pracę. Tak się jednak nie stało.
Widać wyraźnie, że start systemu jest mówiąc delikatnie bardzo mało efektowny. Jeżeli przez pierwsze 3 miesiące lekarze wypisali tylko 78 tys. takich elektronicznych dokumentów, a potem przez kolejne 4 miesiące udało się przebić zaledwie 200 tysięcy, coś musi do tego zniechęcać.
W ocenie Federacji Związków Pracodawców Ochrony Zdrowia Porozumienie Zielonogórskie winny jest system elektroniczny, który zabiera lekarzom zbyt wiele czasu. Tracą na tym pacjenci, bo lekarz zamiast zajmować się nimi, walczy z komputerem. Problem nie występuje przy samym wypisywaniu zwolnienia, ale przy zatwierdzaniu tej operacji.
Podpis elektroniczny też kosztuje
Lekarze mogą robić to na dwa sposoby. Przez podpis kwalifikowany, albo przez Platformę Usług Elektronicznych, za pośrednictwem której zwolnienie jest wysyłane do ZUS i pracodawcy. To pierwsze rozwiązanie związane jest jednak z inwestycją w podpis kwalifikowany, czego lekarze nie chcą robić, bo oznacza to wydatki. Najpierw należy kupić zestaw z odpowiednim urządzeniem, którego koszt wynosi około 300 zł brutto. W kolejnych latach wystarczy już tylko odnawiać abonament, dokładnie tak, jak w przypadku np. domeny internetowej. Koszt to około 120 zł.
Z kolei potwierdzanie za pośrednictwem platformy nie działa zbyt sprawnie. Lekarze żalą się, że systemowi zajmuje to czasami nawet do kilku minut, których nie mają w napiętych grafikach.
Niestety słaby start systemu wpływa też na efektywność całego systemu opieki zdrowotnej. Szacuje się, że około 12 proc. wszystkich zwolnień wystawianych jest bezzasadnie. Elektroniczny system miał pozwolić ubezpieczycielowi szybciej weryfikować konieczność pójścia na chorobowe pracownika. Przed wprowadzeniem elektronicznego systemu, wystawiania L4 mówiono nawet, że oszczędności wynikające ze sprawniejszej kontroli sięgną rocznie 200 mln zł. Trudno jednak przypuszczać, żeby udało się osiągnąć ten poziom, kiedy tak nieznaczny procent zwolnień jest wystawianych elektronicznie.
Oczywiście pacjentom również mogłoby zależeć na otrzymaniu zwolnienia w takiej właśnie formie. Z rozmów z lekarzami wynika jednak, że rzadko o to proszą. Może się tak dziać też dlatego, że takie zwolnienie może być od razu skontrolowane. Dzieje się tak dlatego, że pracodawca dowiaduje się o wystawieniu L4 najpóźniej następnego dnia po jego wypisaniu. W wersji papierowej zajmuje to nawet do 7 dni, tyle ciągle ma pracownik na dostarczenie druczka.
Cyfryzacja może też pomóc kontrolerom ZUS. Fakt, że dokument trafia do ubezpieczyciela najczęściej już po chorobie nie jest oczywiście bez znaczenia. Warto pamiętać, że skala nadużyć jest duża. W 2015 roku ZUS z tytułu cofniętych lub zmniejszonych świadczeń po kontroli zwolnień odzyskał blisko 196 mln zł.
Zobacz także: Streżyńska: e-administracja to zwolnienia wśród urzędników