W 2025 roku ma po Polsce jeździć ponad milion osobowych samochodów elektrycznych. Tak chce rząd Mateusza Morawieckiego. Co prawda oszacował on wpływ tego pomysłu na budżet, ale niektóre kwestie pominął, a wielu nie doszacował. Negatywne konsekwencje dla państwowej kasy mogą być większe niż zakłada rząd, a na całym przedsięwzięciu najwięcej zarobimy nie my, a zagranica.
Gdy przyjrzeć się oficjalnej ocenie skutków przyjętej przez rząd ustawy o elektromobilności, to aż dziw, że przedtem nikt nie wpadł na taki pomysł. Zgodnie z oceną Ministerstwa Energii na projekcie skorzystają małe firmy, duże firmy i gospodarstwa domowe. Właściwie to wszyscy na tym mają skorzystać! No może poza budżetem państwa i samorządów, które poniosą kilka miliardów kosztów, ale co to znaczy dla przyszłości narodu?
Polskie drogi przemierza dziś około 22 mln aut osobowych i 114 tys. autobusów. Jeśli spełniłyby się zamierzenia premiera Morawieckiego przedstawione w projekcie ustawy o elektromobilności, to do 2025 roku jeździłoby po nich 1,1 mln samochodów wyłącznie na prąd. Ustawa nakłada też na samorządy obowiązek wymiany taboru 20 proc. autobusów na "elektryki" do 2025 r., a w administracji centralnej 50 proc. pojazdów ma jeździć na prąd. Takie auta będą mogły za darmo parkować w centrach miast i jeździć po buspasach.
Rząd zamierza też wspierać kupno aut elektrycznych ulgami w podatku akcyzowym, a to oznacza mniejsze wpływy do budżetu. Władza liczy się też ze stratami w podatku akcyzowym od zwykłych paliw. Tyle tylko, że szacunki kosztów budżetowych są - jak sprawdziliśmy - nieco zbyt ostrożne.
Ile naprawdę mniej podatków?
Pierwsza sprawa to spadek dochodów budżetu z akcyzy, VAT i podatku paliwowego. Rząd oszacował, że w 2025 roku ten milion samochodów elektrycznych odbierze państwu łącznie zaledwie 2,6 mld zł dochodów. Dla porównania - to niecały jeden procent dochodów budżetowych zaplanowanych na ubiegły rok. Czyli właściwie niewiele. Jednak według naszych wyliczeń dochody do budżetu skurczą się nie o 2,6 mld zł, a o 3,7 mld zł.
Co pominęło ministerstwo? Nie ma w szacunkach informacji o zmniejszonym wpływie z VAT przy mniejszej wartości sprzedaży prądu niż paliw.
Policzmy to. Sprzedaż detaliczna paliw w 2016 r. wyniosła 90 mld zł, a w 2017 roku GUS podawał, że do listopada wzrosła o 13 proc., czyli do około 102 mld zł w całym 2017 r. VAT od tej kwoty to 23 mld zł.
Jeśli chodzi o akcyzę od paliw silnikowych i podatek drogowy, to w 2016 r. Skarb Państwa miał 30 mld dochodu z tego tytułu. Przy 13-procentowym wzroście sprzedaży paliw w 2017 r. ta liczba powinna wzrosnąć do 34 mld zł.
Łącznie można oszacować, że wpływy podatkowe państwa z paliw to 57 mld zł rocznie (30 mld zł akcyza i 21 mld zł VAT). Suma przekraczająca koszty programu 500+ na dwa lata.
Teraz przyjrzyjmy się drugiej stronie, czyli potencjalnym dochodom państwa z ładowania pojazdów elektrycznych. Rząd wyliczył, że koszty użytkowania autobusu elektrycznego (ładowanie prądu i inne) są o 30 proc. niższe niż w przypadku autobusu spalinowego.
Przyjmijmy, że o tyle samo spadną koszty użytkowania osobówek. Czyli do budżetu wpłynie o 30 proc. podatku VAT od "tankowania" samochodów mniej. Jeśli wszyscy przeszliby na elektryki, tracilibyśmy 10 mld zł rocznie. Ale przejść na prąd ma milion kierowców, czyli co dwudziesty. Będzie to więc 0,5 mld zł dla budżetu mniej.
Do tego strata na akcyzie i podatku drogowym. W paliwach płynnych te podatki stanowią średnio łącznie około 34 proc. ceny, a w cenie prądu akcyza to zaledwie około 6,5 proc. Jeśli cały rynek samochodowy przejdzie na prąd, to szacunkowo z akcyzy wpłynie około 6 mld zł zamiast 34 mld zł, które wpływają obecnie. Razem dałoby to 28 mld zł na minusie dla budżetu. Ale ponieważ w 2025 roku będzie zaledwie 5 proc. samochodów na prąd - takie jest założenie w ustawie o elektromobilnosci - to ubytek w budżecie powinien więc wynieść około 1,4 mld zł.
Razem z VAT będzie to w sumie 1,9 mld zł rocznie mniej dochodów podatkowych. Ministerstwo Energii oszacowało, że ubytek będzie o miliard niższy.
Ale i to nie wszystko. Do tego dochodzi bowiem ulga w akcyzie na auta elektryczne - ministerstwo policzyło, że będzie zmniejszy to dochody budżetowe o kolejne 0,5 mld zł.
Dla firm będzie jeszcze inna stawka amortyzacyjna od aut elektrycznych - resort szacuje, że da ona o 1,1 mld zł mniej w budżecie.
Podsumowując: mamy 0,5 mld zł mniej na VAT, 1,4 mld zł mniej na akcyzie i podatku drogowym, 0,5 mld zł mniej na akcyzie od samochodów i 1,1 mld zł mniej na amortyzacji - razem 3,5 mld zł mniej rocznie. Czyli o miliard złotych większy ubytek niż szacował rząd. Jeśli procent "elektryków" będzie większy, to koszt proporcjonalnie wzrośnie.
Auta i prąd z importu
Choć to polska spółka Electromobility Poland miałaby stać się potentatem w produkcji elektryków, to lepiej chwilowo na to nie liczyć. W firmę zainwestowały zaledwie 10 mln zł państwowe koncerny energetyczne (PGE, Energa, Tauron i Enea), które z rynkiem motoryzacyjnym niewiele mają wspólnego. W lutym ma być rozstrzygnięty konkurs na prototyp "polskiego samochodu elektrycznego". Wtedy zobaczymy, jakie są dalsze losy projektu, ale mocno prawdopodobne jest, że po elektryki sięgniemy za granicę.
Trzeba też pamiętać, że PGE, Energa, Tauron i Enea to te same koncerny, które nie mają wystarczająco kapitału, by zapewnić dostatecznie dużo prądu rozwijającej się polskiej gospodarce. Wiele elektrowni jest już przestarzałych, a oddawanie do użytku nowych jest czaso- i kapitałochłonne. W ubiegłym roku prądu z polskich źródeł zresztą zabrakło. Import był najwyższy od 30 lat.
Kupiliśmy za granicą 2,3 TWh energii elektrycznej netto za prawie 400 mln zł – wynika z analiz portalu WysokieNapiecie.pl. Do zasilenia miliona aut elektrycznych prąd trzeba będzie prawdopodobnie kupować za granicą.
Produkcja całych samochodów w Polsce to na razie pieśń niepewnej przyszłości. Planowana jest za to budowa fabryk, które wytwarzają baterie. Baterie, które stanowią na razie około połowę kosztu wytworzenia samochodu na prąd.
Swoje inwestycje zaczęłyniemiecki BMZ na Śląsku i koreański LG pod Wrocławiem - w tym drugim przypadku planowane jest nawet, że w Polsce będzie wytwarzana co dziewiąta bateria do "elektryków" w Europie. Być może bez planów o elektromobilności fabryki te powstałyby gdzie indziej.
Część inwestycji jednak nas ominęła. Południowokoreański koncern SK Innovation ogłosił w grudniu ub.r., że swoją fabrykę akumulatorów do samochodów elektrycznych, o wartości ponad 650 mln euro (2,7 mld zł), zbuduje na Węgrzech, a nie w Polsce.
Tak czy inaczej wygląda na to, że samochody jako takie będziemy sprowadzać wyłącznie zza granicy. Do budżetu będą więc spływać pieniądze, ale nie te największe, z podatków za finalny produkt.
Stracą Orlen i Lotos
A i to nie wszystko. Nastąpi prawdopodobny spadek przychodów polskich koncernów paliwowych. Jeśli PKN Orlen straci 5 proc. potencjalnych przychodów, oznacza to około 5 mld zł przychodów mniej rocznie. To zresztą równowartość zysku koncernu w trzech kwartałach ub.r. Trzeba będzie ciąć koszty lub znaleźć nowe źródła przychodów, żeby nadrobić taką stratę.
Mniejsze zyski to mniejsze dywidendy do Skarbu Państwa. W ubiegłym roku z dywidendy i podatku od dywidendy z samego PKN Orlen wpłynęło do państwa 0,5 mld zł.
W ostatecznym rozrachunku nie można zapomnieć o mniejszych potencjalnie kosztach zdrowotnych. To też zresztą przeliczono na pieniądze w projekcie ustawy o elektromobilności.
NFZ wydaje według szacunków 385 mln zł rocznie na leczenie chorób związanych zanieczyszczeniem powietrza przez samochody. Jeśli 5 proc. samochodów będzie elektrycznych, to system zaoszczędzi... 19 mln zł rocznie. Ekonomicznie projekt nie bardzo się spina.
Nie pisząc już o tym, że cena aut elektrycznych wskazuje, że będzie to jeszcze przez długi czas zabawka dla bogatych, czyli nie dla większości Polaków - miłośników tanich używanych aut z importu.