- Polska potrzebuje energii z atomu. Za 20 lat wyczerpiemy zasoby węgla i będziemy zmuszeni do jego importowania. Nie neguję potrzeby inwestowania w OZE, ale zielona energia ma poważne wady. Jest niestabilna i wiąże się z dużymi kosztami - przekonuje prof. Andrzej Strupczewski. 30 lat po katastrofie w Czarnobylu ekspert Narodowego Centrum Badań Jądrowych mówi, kiedy doczekamy się pierwszej elektrowni jądrowej, i wyjaśnia, dlaczego dramat z kwietnia 1986 roku nie ma prawa się powtórzyć.
Przemysław Ciszak, money.pl: Minęło 30 lat od katastrofy w Czarnobylu. Od tamtej pory programy energetyki jądrowej stale są rozwijane, a na świecie funkcjonuje już blisko 440 reaktorów. Wciąż wraca jednak pytanie, czy to bezpieczne?
*Prof. Andrzej Strupczewski, przewodniczący Komisji Bezpieczeństwa Jądrowego Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku: *Reaktor w Czarnobylu był budowany na wzór radzieckich militarnych reaktorów do produkcji plutonu. Jego konstrukcja byłaby nie do przyjęcia w jakimkolwiek innym kraju. Gdy nasi inżynierowi pytali o konstrukcję reaktora czarnobylskiego, słyszeli, że są to rozwiązania dla nas zbyt zawiłe.
W typowych reaktorach, jakie funkcjonują w USA, Francji i na całym świecie, a będą również funkcjonować w Polsce, paliwo wyjmuje się z reaktora po upływie około trzech lat. Powstały w nich izotop plutonu nie nadaje się jednak do produkcji bomby, gdyż jest niestabilny.
A jaki izotop się nadaje?
Aby móc wykorzystać go do celów militarnych, paliwo trzeba wyciągać z reaktora nie po trzech latach, ale po około miesiącu. Rosjanie zaś chcieli mieć pluton na polecenie partii, czyli w każdej chwili.
Katastrofa była efektem radzieckich innowacji?
Przede wszystkim nastąpiła wskutek zasadniczych błędów w projekcie. Reaktor był bardzo duży i nie otoczono go budową bezpieczeństwa. Drugi problem dotyczył niekontrolowanego wzrostu mocy. Wraz z podgrzewaniem się wody, moc reaktora rosła samoczynnie, co jeszcze bardziej podnosiło temperaturę wody. W rezultacie dochodziło do całkowitego wyparowania wody i dramatycznego skoku mocy.
Na całym świecie moc reaktora po awariach maleje, awarie rektorów typu czarnobylskiego powodują wzrosty. Z tych powodów zostały wyłączone podobne obiekty na Litwie i na Ukrainie, a w Rosji przechodzą fazę wygaszania. Impulsem, który wywołał katastrofę, był błąd operatora, który chciał przeprowadzić źle pomyślane i nieuzgodnione z dozorem jądrowym doświadczenie, co nałożyło się ze skrzętnie ukrywaną wadą reaktora.
Czy dziś kwestie bezpieczeństwa jądrowego są oparte na pełnej jawności?
Kiedy cztery główne firmy reaktorowe zgłaszały oferty w przetargu na elektrownię jądrową w Wielkiej Brytanii, dokładne opisy proponowanych reaktorów umieszczone zostały w internecie i były dostępne dla wszystkich zainteresowanych. A urząd dozoru jądrowego w Wielkiej Brytanii zachęcał do zgłaszania uwag krytycznych. Kwestie jawności, dbałości o bezpieczeństwo oraz zrozumienie faktu, że reaktor w Czarnobylu był zasadniczo odmienny od tych funkcjonujących na świecie, jest podstawą naszego przeświadczenia, że taka awaria nie może się powtórzyć.
Ale doszło do awarii w Japonii. I dawne obawy wróciły.
W Fukushimie awaria była skutkiem największego w dziejach Japonii trzęsienia ziemi i tsunami. W efekcie ruchów tektonicznych zawaliła się elektrownia, a fale tsunami zniszczyły systemy zasilania elektrycznego, a więc i systemów chłodzenia. Reaktory w Fukushima były stare, zaprojektowano je 50 lat temu. Nie miały układów bezpieczeństwa zabezpieczonych przed powodzią, tak jak w nowoczesnych reaktorach. Dramatyczna lekcja z Japonii doprowadziła do tego, że na całym świecie sprawdzono stan reaktorów pod kątem odporności na zagrożenia zewnętrzne.
Reaktory nowego typu, które mają powstać w Polsce, są odporne na tego typu awarie?
Wyniki testów okazały się pomyślne, choć zdarzały się pewne wnioski o modyfikację. Po doświadczeniach 11 września 2001 r. uwzględniono zagrożenie płynące z zamachów terrorystycznych. Elektrownie są wyposażane w obudowy bezpieczeństwa odporne na uderzenie samolotu czy atak rakietowy, co zapewnia im odporność także na zagrożenia zewnętrzne pochodzenia naturalnego. Zabezpieczono je w dodatkowe źródła zasilania oraz systemy bezpieczeństwa, chroniące przed stopieniem rdzenia i wyciekiem radioaktywnym.
Najlepszym dowodem na ich bezpieczeństwo jest fakt, że strefa zagrożenia wynosi zaledwie 800 metrów. Powyżej tego promienia, ludność może spokojnie pozostać w domach nawet w momencie awarii.
A co z bezpieczeństwem związanym z utylizacją odpadów radioaktywnych? To jeden z głównych argumentów ekologów, protestujących przeciwko energetyce atomowej.
Otóż wiele z tego, co ekolodzy nazywają śmieciami nuklearnymi, daje się ponownie wykorzystać. W odpadach radioaktywnych znajduje się paliwo zawierające aż 96 proc. materiału rozszczepialnego. Można go wykorzystać posyłając paliwo do przerobu. Wtedy odrzucany jest "popiół" nuklearny, czyli produkt rozszczepienia, ale odzyskuje się 96 proc. uranu, który dodawany jest z powrotem do nowego paliwa.
Sposób ten wykorzystywany jest w elektrowniach we Francji, Anglii i Rosji. Resztę zakopuje się głęboko w podziemnych 600 metrowych szybach, dzięki czemu nie stanowi zagrożenia i nie wymaga dalszych inwestycji. To czysta działalność, która przynosi dodatkowe zyski i nie jest groźna dla środowiska.
E *nergetyka jądrowa jako bezemisyjne źródło energii elektrycznej? *
Dokładnie. Rozszczepienie jąder uranu nie powoduje emisji CO2. Podstawowa zaleta energetyki jądrowej to czyste powietrze, czysta woda i gleba, bo wytwarzanie energii elektrycznej w elektrowniach jądrowych nie powoduje skażeń środowiska.
Zwolennicy odnawialnych źródeł energii nie dadzą się tak łatwo przekonać. Wiatr, słońce, woda, to przecież ekologiczna przeszłość energetyki. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że polska atomówka powstanie za lat dziesięć...
Obawiam się, że 10 lat to bardzo optymistyczna wizja. Bardziej realny jest termin 2030 r. Myślę, że dopiero za 15 lat uruchomimy pierwszy blok.
*Tym bardziej uzasadnione jest moje kolejne pytanie. Czy nie będzie to spóźniona inwestycja, w dodatku w przestarzałą technologię? W Niemczech już toczy się poważna dyskusja nad wygaszaniem technologii elektrowni atomowych na rzecz OZE. *Nie widzę innego rozwiązania. To wciąż najbardziej efektywne źródło energii. W Europie jesteśmy w ogonie krajów wykorzystujących energię elektryczną na mieszkańca. Wyprzedzamy tylko Rumunię i Łotwę. Jeśli chcemy dorównać Niemcom, Duńczykom czy Austriakom, czeka nas wzrost poziomu wykorzystania energii, a co za tym idzie potrzeba większej jej produkcji. Za 20 lat wyczerpiemy zasoby węgla i będziemy zmuszeni do importu, aby utrzymać obecny poziom. Nie neguję więc potrzeby inwestowania w OZE, ale zielona energia ma poważną wadę – jest niestabilna. Na razie nie da się oprzeć całej energetyki na OZE.
Dlaczego?
Instytut Fraunhofera wyliczył, że przynajmniej raz w roku występuje przerwa w dostarczaniu energii z wiatru i słońca na 4 dni i noce. Aby skompensować tę stratę, postanowiono nadwyżkę z dni słonecznych i wietrznych wykorzystać do przepompowywania wody w elektrowniach pompowo-szczytowych do górnego zbiornika. W dni pozbawione energii ze słońca i wiatru, wsparciem jest energia z turbin wodnych. Tak się robi, ale skuteczne jest to w krajach o bardzo silnie rozwiniętej energetyce OZE. Polska do nich nie należy. My jesteśmy w stanie rekompensować w ten sposób stratę zaledwie czterech godzin.
Dodam, że elektrownie pompowo-szczytowe nie są budowane w Polsce po to, aby zastępować wiatr czy słońce, ale by wyrównywać wahania odbioru i generacji mocy w normalnym systemie energetycznym. To pokazuje, jak bardzo jest nam potrzebna energia z atomu.
*Ale taka inwestycja jest bardzo droga. Budowa elektrowni atomowej pochłania średnio około 12 mld euro, w Polsce będzie kosztować ona od 40 mld do 60 mld zł. *
Oczywiście reaktory III generacji są drogie, ale wciąż tańsze niż wiatraki i panele słoneczne.
Jak to?
Porównując koszt inwestycji, mówi się zwykle o kosztach na megawat mocy. Tymczasem wiatraki pracują w ciągu roku z intensywnością 25 proc. mocy maksymalnej. To samo z panelami słonecznymi - słońce 360 razy w roku zachodzi, ale w ciągu dni nie świeci z jednakową mocą. Jak policzył niemiecki Instytut Fraunhofera, dla słońca współczynnik wykorzystania mocy zainstalowanej wynosi zaledwie 0,11, dla wiatru wspomniane już 0,25.
A dla energetyki jądrowej?
To już 0,90. Wydatki na jednostkę mocy średniej w ciągu roku pokazują, że inwestycje w OZE są 2-3 razy droższe od inwestycji w atom.
Ale jak zauważają ekolodzy słońce świeci, a wiatr wieje za darmo. W użytkowaniu OZE powinno być więc tańsze.
Doświadczenie państw takich jak Niemcy czy Dania, które wprowadzały sukcesywnie zieloną transformację w energetyce, pokazują coś zupełnie odwrotnego. Podam przykład. Zgodnie z przyjętą pięć lat temu w Niemczech ustawą o OZE, za energię z farm wiatrowych na morzu trzeba będzie płacić producentowi 190 euro za MWh, za geotermiczną 250 euro za MWh i za energię ze spalania biomasy 140 euro za MWh. W tym czasie we Francji za energię z elektrowni jądrowych płacono 42 euro za MWh.
Skąd ta różnica?
Ze sposobu pozyskiwania i wykorzystania źródła energii. Wspomniane już długotrwałe braki wiatru i słońca wymuszają konieczność pokrywania braków w dostarczanej energii przez elektrownie systemowe, głównie węglowe, jądrowe i gazowe. To dolicza się do kosztów energii w krajach, w których udział OZE jest znaczący i rosną one wprost proporcjonalnie do udziału zielonej energii w gospodarce energetycznej kraju. W dodatku ma to efekt uboczny: Niemcy obecnie emitują o 2 proc. więcej CO2 niż przed zieloną rewolucją, za co oczywiście znów płacą. Tyle w temacie darmowego słońca i wiatru. Przekornie można powiedzieć, że węgiel też leży za półdarmo w ziemi. Koszty generuje dopiero jego wydobycie, spalenie i usuwanie skutków powstałych zanieczyszczeń.
No tak, ale nawet jeśli weźmiemy pod uwagę możliwość recyclingu odpadów atomowych, to wciąż pozostaje koszt ich utylizacji, a w przypadku wiatru i słońca tego nie ma.
Dlatego w przypadku inwestycji w elektrownię atomową w kosztach produkcji, a więc w cenie energii, zawarta jest cena utylizacji odpadów jądrowych, zabezpieczeń, jak i kosztów późniejszej likwidacji elektrowni jądrowej.
Jaka to cena?
To kwota około 4 euro za każdą megawatogodzinę, którą dostanie odbiorca. W przypadku energii wiatrowej o tym się nie myśli, a czas użytecznej pracy dla instalacji OZE wynosi równe 20 lat, przy 60 latach dla elektrowni atomowej.
A co tu utylizować przy wiatrakach?
Proszę się zastanowić, co będzie dalej z wielkimi żelbetonowymi, zbrojonymi podstawami farm wiatrowych? Każda musi utrzymać słup z kabiną wielkości autobusu i skrzydłami o średnicy 70 metrów! Ilość betonu i stali dla wiatraka w przeliczeniu na jednostkę mocy jest cztery do pięciu razy większa niż potrzebna do budowy elektrowni jądrowej.
Dodatkowo, jeśli jesteśmy już przy ekologii, to wielkie pola wiatrowe również wzbudzają sprzeciw aktywistów. Nie chodzi tylko o ptaki, ale również o ludzi i zmianę w krajobrazie. Można również poruszyć kwestię strategicznego bezpieczeństwa. Proszę sobie wyobrazić koszt utrzymania i zabezpieczanie przed atakiem terrorystycznym saharyjskiego pola luster do energii słonecznej, jaki był w planie budowy.
Skoro względy bezpieczeństwa, środowiskowe, a przede wszystkim ekonomiczne wskazują na korzyść z budowy elektrowni jądrowych, to dlaczego w Polsce zajmuje to aż tyle czasu? Od lat mówi się o budowie polskiej atomówki, a najbliższy realny termin powstania to 15 lat. Na Białorusi elektrownia atomowa uruchomiona zostanie za 2 lata.
Faktyczny czas budowy elektrowni jądrowej szacowany jest na cztery do sześciu lat. Czas ten liczy się od wylania pierwszych fundamentów do dostarczenia energii do sieci.
Nim to się stanie, trzeba załatwić wiele spraw, pozwoleń, ogłosić przetarg. Kiedy wyłoniona zostanie odpowiednia firma, przedstawiana jest analiza bezpieczeństwa. Dokument liczy około 10 tys. stron i musi być przeanalizowany przez wielu ekspertów i zatwierdzony przez Komisję Dozoru Jądrowego. Następnie projekt musi przejść fazę konsultacji. Polska, jak przystało na wzorowego ucznia stosunków międzynarodowych, postanowiła zapytać wszystkich sąsiadów o opinię dotyczącą polskiego programu atomowego. Odpowiedzi na uwagi tych krajów trwały w sumie dwa i pół roku. A przed nami kolejne rundy konsultacji krajowych i zagranicznych, do których przystąpimy po wyborze typu reaktora. Po wyborze lokalizacji czekają nas kolejne rozmowy, a potem już przed wydaniem decyzji o rozpoczęciu budowy potrzebna jest opinia sejmiku miejskiego, który omawia granice strefy ograniczonego użytkowania. Jeśli to wszystko zrobimy sprawnie, w co wątpię, jest szansa, że piekło biurokracji nie pochłonie polskiego programu atomowego.