Zaognia się spór o kluczową inwestycję dla energetyki w Polsce. W piątek mieszkańcy kilkunastu podwarszawskich gmin na pięć godzin chcą zablokować trasę ze stolicy do Krakowa. Zapowiadają, że w kolejnych tygodniach zablokują wjazd do całej Warszawy. Powód? Linia wysokiego napięcia od elektrowni Kozienice. Inwestycja warta 500 mln zł wciąż nie może wystartować.
Od godziny 15 do 20 na trasie E7 w piątek można się spodziewać sporych korków. W miejscowości Pamiątka protestować będą mieszkańcy gmin: Jaktorów, Żabia Wola, Radziejowice, Tarczyn, Jasieniec i Grodzisk Mazowiecki. Zamierzają chodzić tam i z powrotem po przejściu dla pieszych. Powód? Ostatnia decyzja Polskich Sieci Elektroenergetycznych o zmianie przebiegu linii wysokiego napięcia.
Dodajmy, linii bardzo istotnej - chodzi o wartą ponad 500 mln zł inwestycję PSE. Operator chce poprowadzić sieć wysokiego napięcia z elektrowni w Kozienicach do Ołtarzewa i tym samym objąć całą aglomerację warszawską siatką połączeń. Łączna długość linii wyniesie około 120 km i ma być kluczowym elementem szkieletu energetyki w całej Polsce.
Rozmowy o trasie budowy trwają od prawie od dwóch lat. Na początku sierpnia br. operator ogłosił ostateczną decyzję o przebiegu inwestycji. I zaskoczył mieszkańców wymienionych wcześniej gmin. Protestują, bo boją się o swoje uprawy, nieruchomości i przede wszystkim - zdrowie.
- Badania pokazują, że optymalna odległość od takiego słupa to 400 metrów. Poniżej tego progu znacznie wzrasta zachorowalność, na przykład na białaczkę. Nikt normalny nie chce mieszkać w okolicach takiej linii. Z tego też powodu drastycznie spada wartość działek, a przecież niektórzy na nie brali ogromne kredyty. Część osób ma uprawy, niektórzy myśleli o agroturystyce. Kto teraz przyjedzie w takie miejsce? Te tereny staną się nic niewarte. Cały region pada, nie tylko ci, którzy będą mieli nad dachem linię wysokiego napięcia - przekonuje Monika Feuerbach, rzecznik protestu.
- W tym kraju nie ma żadnego ładu przestrzennego. Zamiast skorzystać z miejsca, które już i tak zniszczyliśmy drogami i będziemy niszczyć rozbudowując je, to idziemy w inne miejsce. Tam gdzie mieszkają ludzie. To przecież jakieś kuriozum - dodaje. Jednocześnie przypomina, że budowa ma być na terenach, które można oglądać na obrazach Józefa Chełmońskiego. - Szkoda, że tak piękne krajobrazy zostaną już tylko na obrazach. Chyba, że o to właśnie chodzi - mówi.
Zagrożenie życia i zdrowia?
- Ta trasa będzie przebiegać nad naszymi głowami i dachami. W przypadku tak poważnej inwestycji, za którą stoją miliony złotych, przez długie miesiące powinny się odbywać konsultacje społeczne. To jest inwestycja strategiczna, nie tylko dla całego państwa, ale też dla nas i naszego życia. Nie powinno się o tym zapominać - tłumaczy Marcin Tobera ze stowarzyszenia mieszkańców gminy Tarczyn, którzy w piątek też będą blokować "7-kę".
Źródło: Polskie Sieci Elektroenergetyczne
Zupełnie inaczej sprawę widzą przedstawiciele Polskich Sieci Elektroenergetycznych. - Oczywiście ubolewamy nad przyjętą formą działań strony społecznej. Naszym zdaniem, wspólne rozmowy przy jednym stole dają lepsze efekty, niż tego rodzaju działania. Musimy zdawać sobie sprawę, że linia musi powstać, bo jest kluczowa dla bezpieczeństwa energetycznego obszaru centralnej i północno-wschodniej Polski. Ludzie nie wyobrażają sobie życia w pobliżu linii, a warto postawić pytanie inaczej. Czy wyobrażają sobie życie bez prądu? Raczej nie - tłumaczy nam Kamil Migała z PSE.
- Gdzieś musimy budować, ale wiemy, że nie ma optymalnych rozwiązań. Zawsze jednak staramy się dążyć do kompromisu - dodaje przedstawiciel PSE. Migała jednocześnie potwierdza, że wybrana przez PSE trasa jest ostateczna, możliwe są jedynie drobne korekty w porozumieniu z władzami gmin i lokalną społecznością.
- W całej Polsce mamy ponad 14 tys. kilometrów linii przesyłowych najwyższych napięć, w Europie jest to już ponad 100 tys. I w tych miejscach nie ma wymarłych pustyń, przecież to wiemy. Trzeba podkreślić, że nie ma jednoznacznych naukowych badań, które potwierdzają, że takie obiekty oddziałują negatywnie na zdrowie i życie ludzi. Poza tym, dla zachowania bezpieczeństwa jest wyznaczony odpowiedni pas technologiczny. To jest po 35 metrów od osi linii w każdą stronę. W tym pasie nie można budować domów, ale można bez przeszkód przebywać i wykonywać różne prace, np. rolne - tłumaczy Migała.
Przedstawiciel PSE zwraca uwagę, że żadna inwestycja energetyczna nie otrzymałaby pozytywnej opinii przy odbiorze, jeżeli którakolwiek z instytucji, dbających o zdrowie, wykryłaby odchylenia od obowiązujących norm czy nieprawidłowości.
- Każdego dnia otacza nas kilkadziesiąt sprzętów, które również wytwarzają pole elektryczne i magnetyczne - dodaje Migała. Mieszkańców to jednak nie przekonuje. Na razie zamierzają zablokować tylko jedną trasę z Warszawy, ale w kolejnych tygodniach chcą całkowitej blokady miasta. Czego żądają? Nie chodzi im tylko o przesunięcie budowy w inne miejsce, część usatysfakcjonowałoby chociaż ograniczenie mocy inwestycji.
PSE tłumaczy, że linia elektroenergetyczna 400 kV Kozienice - Ołtarzew stanie się istotnym elementem Krajowego Systemu Elektroenergetycznego i po prostu musi zostać wybudowana. Wzorem europejskich aglomeracji PSE chcą otoczyć całą Warszawę liniami wysokiego napięcia, by w przypadku ewentualnych awarii odpowiednio kierować dostawy prądu.
Jednocześnie linia musi powstać, by odprowadzać energię wytworzoną w nowym bloku elektrowni w Kozienicach. - Energii elektrycznej wytworzonej w elektrowni nie można magazynować - tłumaczy Migała. Jak przekonują przedstawiciele operatora - realizacja tej inwestycji to również zwiększenie wpływów do budżetów gmin, przez które będzie przebiegała linia.
Na kolejnej stronie przeczytasz o tym, ile trwa już spór o linię Kozienice - Ołtarzew
Lata sporów
Trasa od samego początku prac jest kością niezgody. Przez ponad rok mieszkańcy kilkunastu podwarszawskich gmin spierali się w ramach "Forum Dialogu" z przedstawicielami PSE i sobą nawzajem. Nikt nie chciał słupów w pobliżu domu - niezależnie od tego, o jakim wariancie była mowa. Marszałek województwa Adam Struzik ostatecznie zakończył pracę "Forum Dialogu" bez jakiegokolwiek porozumienia.
By rozwiązać konflikt, PSE zaproponowało powołanie zespołu niezależnych ekspertów, który miał zdecydować o ostatecznej trasie. Do wyboru dostali pięć możliwości: od historycznej trasy sprzed kilkudziesięciu lat po wariant, by budować linie jak najbliżej dróg (w tym wypadku drogi krajowej nr 50 i autostrady A2). W skład zespołu weszli pracownicy naukowi kilku uczelni, a całości miał przewodniczyć prof. Andrzej Kraszewski z Politechniki Warszawskiej. Ich wnioski? Optymalnym rozwiązaniem jest budowa sieci w pobliżu dróg.
- Okolice DK50 i A2 to generatory zanieczyszczeń. To nie jest miejsce do mieszkania i to chyba oczywiste. Mińsk, Moskwa i Berlin mają obwodnice i w swoim czasie Warszawa też będzie miała taką drogę. DK50 w pewnym momencie zostanie przebudowana, można było stworzyć tam odpowiedni kanał dla infrastruktury ponadlokalnej. Napięcia nie będą niższe, przyjdzie dzień, kiedy zostaną zwiększone. To było idealne miejsce na taką inwestycję - tłumaczy Tomasz Drelichowski ze stowarzyszenia Otwarta Brama, które wspiera protesty.
Wygląda zresztą na to, że z takim przebiegiem trasy pogodziło się również Ministerstwo Rozwoju i minister Piotr Naimski, który jest pełnomocnikiem rządu do spraw strategicznej Infrastruktury energetycznej. "Należy podkreślić, że decyzja spółki Polskie Sieci Elektroenergetyczne S.A. w zakresie wskazania wariantu przebiegu korytarza linii została podjęta i nie stanowi przedmiotu dalszych negocjacji" - wyjaśniał resort, gdy na blokady wyszli mieszkańcy z okolic autostrady A2. Na początku sierpnia okazało się jednak, że inwestor ostatecznej decyzji nigdy nie podjął.
"Inwestor postanowił wytyczyć trasę w korytarzu określonym obowiązującym planem zagospodarowania przestrzennego Województwa Mazowieckiego. Decyzja o wyborze wariantu, wynikającego z obwiązujących dokumentów planistycznych, pozwoli na realizację inwestycji umożliwiającą wyprowadzenie mocy z rozbudowywanej Elektrowni Kozienice" - poinformowała spółka w komunikacie z 3 sierpnia.
Jak argumentują Polskie Sieci Elektroenergetyczne, ostatecznie wybrana została trasa, która będzie rodziła jak najmniej konfliktów. Dlaczego? PSE tłumaczy, że taka linia i tak była wpisana w wojewódzki plan zagospodarowania przestrzennego, więc już raz była konsultowana społecznie.
- Nikt nie zrezygnował z analiz niezależnych ekspertów, którzy stanowią dla nas cenne wsparcie merytoryczne przy tej inwestycji. Trasa jest uwzględniona w prawnie obowiązujących dokumentach, w planie zagospodarowania przestrzennego województwa. Dla nas to dokument, który ma walor uzgodnionego społecznie. Często słyszymy od mieszkańców, że nie wiedzieli i nie słyszeli nic o tym. Tymczasem ustawa o zagospodarowaniu przestrzennym nakłada obowiązek konsultowania takich dokumentów na samorządy. Trudno oczekiwać, że każdy inwestor będzie sprawdzał, czy gminy wywiązały się ze swojego obowiązku - tłumaczy Kamil Migała.
Problem w tym, że mieszkańcy rejonów objętych inwestycją mówią zupełnie coś innego. Konsultacje nazywają po prostu farsą i zarzekają, że nigdy ich nie było. Z kolei słysząc o wojewódzkim planie zagospodarowania przestrzennego po prostu się śmieją. - Jak można powoływać się na dokument, który został opracowany na podstawie map sprzed 30 lat? - pytają.
- Plan wojewódzki to przecież nie jest to samo, co plan miejscowy - o mniejszym obszarze i dokładniejszym charakterze. To jest tylko generalny zarys, bardzo elastyczny kierunek rozwoju. Na dodatek, to wszystko są opracowania na bardzo starych podkładach mapowych, więc są bardzo nieaktualne. Radni sejmiku przegłosowali zresztą zmianę planu właśnie w temacie 400kV. Nie ma jednak nowego, więc jest sytuacja patowa. Póki nie ma nowego, to obowiązuje stary, który jest zły i skazuje nas na budowę - tłumaczy Tomasz Drelichowski, prezes stowarzyszenia Otwarta Brama.
O różnice w trasach zapytaliśmy prof. Andrzeja Kraszewskiego, który opiniował warianty dla PSE. - My dokonaliśmy tak zwanej analizy wielokryterialnej, to jest sposób wspomagania decyzji. W oparciu o kryteria wybrane przez stronę społeczną zbadaliśmy pięć wariantów drogi. I w obrębie tych kryteriów wyszło nam, że optymalną trasą jest DK50/A2. Ale to nie komputer podejmuje decyzję, tylko inwestor. Nasza praca miała tylko wesprzeć taką decyzję - tłumaczy w rozmowie z money.pl prof. Andrzej Kraszewski.
- Świat rzeczywisty jest tak skomplikowany, że mogą się potem pojawić nowe elementy i czynniki, które trzeba uwzględnić. Model matematyczny jest zawsze prostszy niż życie i później często wyskakują pewne niespodziewane zmiany. I w tym przypadku tak było. W obrębie wskazanych nam kryteriów lepszym rozwiązaniem jest linia przy drogach, ale to jest tylko wsparcie. Nie mam jeszcze dokładnych informacji, dlaczego PSE zdecydowały się na zmianę. Z tego co wiem chodziło o czas zakończenia inwestycji. Całkowita zmiana trasy nie gwarantuje dotrzymania terminu, to zresztą potwierdzał prezes w mediach - dodaje prof. Kraszewski.
Wszystkiemu winna polityka?
Mieszkańcy, z którymi rozmawialiśmy, są przekonani, że przyszłość w pobliżu 70-metrowych słupów zgotowali im lokalni politycy związani z Prawem i Sprawiedliwością. To ich nieoficjalne rozmowy miały spowodować zmianę - wyznaczonej przez niezależnych ekspertów - trasy inwestycji. Głównie na forach internetowych i grupach społecznościowych komentują, że zmianę trasy linii zawdzięczają polityce i lokalnym układom. - Część polityków chwaliła nam się wprost, że latała do Sejmu i Senatu, by wśród rządzących załatwiać nową trasę - tłumaczy nam jeden z mieszkańców. Woli jednak pozostać anonimowy, nie chce mieć problemów. Co ciekawe, przy innych wariantach tej linii energetycznej o lobbing za zmianami oskarżano polityków PSL.
Przedstawiciele środowisk związanych z protestem niechętnie wypowiadają się na ten temat. O nazwiskach nie chce rozmawiać również Tomasz Drelichowski, prezes stowarzyszenia Otwarta Brama. - Z doświadczenia zawodowego wiem, że jeżeli w planowaniu przestrzennym pojawia się smród, to jest to głównie niestety smród polityki - mówi wprost Drelichowski, który z zawodu jest architektem i urbanistą. - Tu nie chodzi tylko o jedną linię energetyczną, ale o to jak w tym kraju załatwia się bardzo istotne kwestie gospodarowania przestrzenią - dodaje.
Aktualizacja 11:52
Po publikacji materiału odezwali się do nas przedstawiciele stowarzyszeń, które protestują przeciwko budowie linii wzdłuż dróg DK50 i A2. To częściowo ich sprzeciw spowodował odejście PSE od tej koncepcji.
- Przez ponad siedem lat procedowania i konsultacji ze stroną społeczną wielokrotnie umożliwiano wszystkim mieszkańcom zgłaszanie uwag, a także wniosków w kontekście budowy linii elektroenergetycznej. I zdecydowana większość skarg została uwzględniona we wszystkich dokumentach planistycznych województwa mazowieckiego - tłumaczy Piotr Plak, prezes stowarzyszenia "Chcemy wiedzieć!".
- Wyrażamy swój stanowczy sprzeciw wobec intencji środowisk protestujących przeciw budowie linii Kozienice - Ołtarzew w koncepcji zgodnej z Planem Zagospodarowania Przestrzennego Województwa Mazowieckiego - dodaje Plak.
Piotr Plak