Ministerstwo Spraw Zagranicznych ostro zareagowało na pomysły polityków Prawa i Sprawiedliwości zapisane w projekcie tak zwanej ustawy wiatrakowej. Resort zwraca uwagę, że procedury wydawania pozwoleń i wysokie opłaty za kontrole techniczne ewidentnie dyskryminują elektrownie wiatrowe i narażają nas na konsekwencje związane z naruszaniem prawa Unii Europejskiej.
MSZ zwraca uwagę, że wyjątkowo problematyczny jest zapis nakazujący budowanie elektrowni wiatrowej wyłącznie na podstawie miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Sam w sobie wprawdzie nie jest sprzeczny z prawem unijnym, ale ponieważ nie wszystkie tereny w Polsce są objęte MPZP, może to naruszać unijną dyrektywę o autoryzacji, certyfikacji i licencjonowaniu w odniesieniu do odnawialnych źródeł energii (OZE).
Może być również niezgodny z zapisem innej dyrektywy, zgodnie z którą państwa członkowskie przeciwdziałają dyskryminowaniu lokalizowania instalacji do wytwarzania energii ze względu na jej charakter. Tymczasem w projekcie ustawy wymogi odnośnie elektrowni wiatrowych są dużo ostrzejsze niż w przypadku innych elektrowni.
Najbardziej jaskrawym przykładem jest przepis ustanawiający minimalną odległość lokalizacji oraz budowy elektrowni wiatrowych od budynków mieszkalnych oraz terenów objętych ochroną przyrody. Stanowi on, że inwestor musi uzyskać w tym zakresie stosowne zgody. W przypadku innych elektrowni nie są one konieczne do rozpoczęcia budowy. Co więcej, wpisano w projekt zapis nakazujący zachowanie odległości od takich zabudowań czy terenów, które będą stanowiły co najmniej 10-krotność wysokości wiatraka.
To nie koniec ograniczeń. Zgoda będzie wydawana na dwa lata, a po tym okresie będzie wymagała odnowienia, a więc uiszczenia kolejnych opłat. I ponownie jak w przypadku wszystkich nowych przepisów w tym zakresie, obostrzenia dotyczą wyłącznie wiatraków. Ministerstwo Spraw Zagranicznych zaznacza, że dyrektywy unijne nakazują, by tego rodzaju zgody były wydawane bez terminu wygaśnięcia i były cofane tylko i wyłącznie w przypadku naruszenia przez inwestora konkretnych przepisów.
Zastrzeżenia resortu budzi również zapis nakazujący konieczność uzyskania zgody na użytkowanie po jakiejkolwiek drobnej nawet naprawie instalacji wiatrowej. Firmy, które chcą zarobić na energii z wiatru, musiałyby też się przygotować na potężne opłaty związane z kontrolami, które przeprowadzałby Urząd Dozoru Technicznego. Instytucja, która w naszym systemie prawnym jest odpowiedzialna za regularne kontrolowanie między innymi wind i dźwigów, dostawałaby za inspekcję nawet 1 proc. wartości instalacji.
Może to oznaczać, że co dwa lata takie firmy będą musiały płacić urzędowi nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Tymczasem - jak zaznacza MSZ - dyrektywy unijne w tym zakresie jasno mówią, że wszelkie opłaty związane z procedurami i formalnościami powinny być rozsądne i proporcjonalne w odniesieniu do kosztów tych urzędniczych działań.
Zastrzeżenia trafiły do komisji, która opracowuję tę ustawę. Ostateczny jej kształt możemy poznać najwcześniej w maju.