Od uchwalenia przeforsowanej przez PiS ustawy w praktyce zakazującej stawiania nowych wiatraków w Polsce minęły dwa miesiące. - Czarny scenariusz dla energetyki wiatrowej zaczyna się spełniać - ogłosił w rozmowie z money.pl prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej Wojciech Cetnarski.
Agata Kalińska, money.pl: Od uchwalenia ustawy wiatrakowej minęły ponad dwa miesiące. Coś się przez ten czas w branży zmieniło?
Wojciech Cetnarski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej: Rząd i parlament zatrzymali całkowicie budowę nowych mocy w energetyce wiatrowej. I to w chwili, gdy nam tej mocy w sieci zaczyna dramatycznie brakować.
Spełnił się czarny scenariusz, przed którym przestrzegali producenci turbin i inwestujący w siłownie wiatrowe?
Niestety zaczyna się spełniać. W wielu firmach zajmujących się energetyką wiatrową zaczęły się już zwolnienia pracowników i likwidacje całych działów odpowiedzialnych za rozwój. Jeżeli inwestycje nie zostaną w ciągu najbliższego roku odblokowane, to stracimy 4000-5000 miejsc pracy. Odpisy PGE, Energi, Tauronu i Polenergii wyniosą w sumie ponad 1,5 mld zł. A to dane z tylko czterech firm.
Sytuację pogarsza też znowelizowana ustawa o odnawialnych źródłach energii, która wprowadziła nowy system wspierania inwestycji. Przepisy zostały tak zmodyfikowane, że to wsparcie będzie skierowane głównie w stronę technologii współspalania, która z czystą energią ma niewiele wspólnego i nie tworzy żadnych trwałych mocy wytwarzających energię elektryczną. Nie może więc samodzielnie funkcjonować po zakończeniu okresu wsparcia. Natomiast OZE, które tworzą takie nowe moce, jak wiatraki czy panele fotowoltaiczne, mogą tego wsparcia nawet wcale nie dostać.
Co jest potrzebne, żeby inwestycje wiatrakowe mogły ruszyć ponownie?
Na razie zablokowano możliwość uzyskania wsparcia w postaci zielonych certyfikatów, a nie uruchomiono jeszcze nowego systemu. Inwestycji więc nie ma i nie będzie, dopóki nie zostaną przeprowadzone zapowiadane już od tylu lat aukcje na dostawę energii ze źródeł wiatrowych.
Tylko gdzie te nowe instalacje miałyby powstawać? Ustawa jasno określa: żadnych wiatraków bliżej niż dziesięciokrotność ich wysokości od najbliższych zabudowań.
Tak, ustawa odległościowa wyklucza przygotowanie nowych projektów inwestycyjnych na ponad 99 procent powierzchni Polski. Żadnego znaczenia nie będzie miało to, czy lokalne społeczności chcą czerpać korzyści finansowe z powstania farm wiatrowych na ich terenie albo czy dana gmina chce mieć więcej pieniędzy z podatku od nieruchomości. Rząd i prezydent zdecydowali za Polaków i uznali, że wiatraka nie będzie można postawić, nawet jeśli będą tego chcieli wszyscy mieszkańcy gminy.
Nie będzie też możliwe rozbudowywanie starszego modelu wiatraka i wymiana na nowszy, cichszy i bardziej przyjazny środowisku. Te wszystkie projekty mogłyby powstać w najbliższym czasie i wzmocnić nadwyrężony system elektroenergetyczny, który cały czas boryka się z zagrożeniem blackoutu.
Właśnie, a co z tymi wiatrakami, które już działają?
Ustawa wpływa także na nie. Łączna moc wiatraków, które stoją w Polsce, to ponad 5600 megawatów. Wszystkie te instalacje są zagrożone chaosem prawnym związanym z obliczaniem podatku od nieruchomości. Powstają bowiem kolejne, wzajemnie wykluczające się, interpretacje podatkowe, dotyczące tego, jak wyliczać ten podatek i w jakiej powinien być on wysokości. Ostatecznie o wysokości podatku w bardzo wielu przypadkach prawdopodobnie będzie musiał rozstrzygać sąd. Jeśli wyliczenia podatku będą skutkowały jego kilkukrotnym wzrostem, to niestety czeka nas fala bankructw farm wiatrowych, które nie mogąc się dalej rozwijać, nie będą też w stanie udźwignąć takiego wzrostu opodatkowania.
Ostatnio głośno było o inwestycji Polenergii, która będzie budować farmę wiatrową na Bałtyku. Skoro nie można już stawiać wiatraków na lądzie, to może pora na ekspansję morską?
Do 2030 roku moglibyśmy zbudować farmy wiatrowe na Bałtyku o łącznej mocy ok. 6000 megawatów. To mniej więcej tyle, ile mają mieć zapowiedziane ostatnio przez rząd elektrownie jądrowe. Z tą tylko różnicą, że koszt wiatraków na morzu cały czas spada, do tego powstają one szybciej, są tańsze w eksploatacji i bezpieczniejsze. Farma wiatrowa Polenergii ma szanse być pierwszym, ale i bardzo ważnym krokiem na drodze do wykorzystania potencjału polskiej części Morza Bałtyckiego. Pamiętajmy, że polskie firmy już produkują kluczowe komponenty na rzecz morskich farm wiatrowych, ale do tej pory ich cała produkcja szła na eksport, na Morze Północne. Polska ma więc duże szanse stać się europejskim liderem.
To zatem ogromny sukces, biorąc pod uwagę, że na razie nie mamy własnych farm i brak jakiegokolwiek wsparcia ze strony państwa. Zamówienia dla morskich farm wiatrowych w Europie Zachodniej realizują już m.in. przedsiębiorstwa w Gdańsku, Gdyni czy Szczecinie. Jeżeli jasno zadeklarujemy, iż rząd widzi przyszłość gospodarczą dla tego sektora i uwzględni w aukcjach na energię z OZE również morskie farmy wiatrowe do wybudowania w polskiej strefie Morza Bałtyckiego, to większy będzie w Polsce łańcuch dostaw i wynikające z niego korzyści.
Jak na wszystko zapatrują się zagraniczni inwestorzy, wykładający pieniądze na farmy wiatrowe w Polsce? Czy będą się wycofywać z Polski?
Zagraniczni inwestorzy są w szoku, że takie przepisy, jak ustawa odległościowa, można przyjąć w kraju, który w ostatnich latach z rosnącego udziału OZE czerpał coraz większe korzyści, do którego trafiło tak dużo pieniędzy na inwestycje w źródła tej energii i w infrastrukturę mającą ułatwić przyłączenie. Nowe prawo spowoduje, że te środki w większości zostaną zmarnowane, co może mieć swoje konsekwencje prawne w relacji z organami unijnymi.
Niektóre firmy bardzo poważnie rozważają wkroczenie na drogę sądową. Pięć z nich już to zapowiedziało w wystąpieniach pisemnych do Ministra Energii. Inwestorzy nie widzą już innej alternatywy niż sąd, bo przy nowych przepisach nawet sprzedaż projektów i wycofanie się z Polski wydaje się mało realne.
W ten sposób nie tylko stracimy inwestorów, których udało się przyciągnąć, ale i odstraszymy kolejnych, także z innych branż, o których tak chce zabiegać minister rozwoju Mateusz Morawiecki. Inwestorzy potrzebują stabilności i przewidywalności. Za pomocą ustawy odległościowej i nowelizacji ustawy OZE rząd pokazał całemu światu, że ani jednego, ani drugiego w Polsce nie ma i że praktycznie żadna branża nie może czuć się bezpieczna. Zyskiwanie zaufania to proces długofalowy, często wieloletni. Stracić je można natomiast w chwilę.
Zobacz też: * *Atom w Polsce i na świecie