MenStream.pl: Co takiego jest w tej górze, że człowiek ryzykuje życie, by się na nią wdrapać?
*Leszek Cichy, taternik, alpinista i himalaista, jako pierwszy Polak skompletował Koronę Ziemi: *Zapytany o to samo George Mallory odrzekł po prostu - _ ponieważ istnieje _. Taka już jest natura ludzka. Cięgnie do pewnych ekstremów. Pragnie się zmierzyć ze sobą, poznać granice, być najdalej, najszybciej, najgłębiej, najwyżej. O Mount Everest nie na darmo mówi się trzeci biegun. Przez miejscową ludność ten szczyt szczytów uważany za świętą górę - siedzibę bogów. Dla himalaistów to również wyjątkowe miejsce, w końcu to największa góra na naszej planecie. To coś magicznego.
Ekstremalne warunki panujące podczas wspinaczki na szczyt rekompensuje chociaż rozpościerający się z niego widok?
O tak! Biorąc pod uwagę zakrzywienie kuli ziemskiej, gdy nie ma chmur, a zdarzają się takie momenty, widoczność przekracza dwieście kilometrów. Stojąc ponad światem człowiek czuje się szczęśliwy.
Zdobywając Everest miał Pan zaledwie 29 lat i był jednym z młodszych członków wyprawy.
Tak, ale przy tym i jednym z bardziej doświadczonych. Zacząłem wspinać się 10 lat wcześniej. Miałem za sobą i Tatry i Alpy. Zimowe wejście na Everest było moją czwartą wyprawą w Himalaje, po Shispare, K2 i Makalu. W latach 70. w Himalajach spotkały się właściwie trzy pokolenia polskich himalaistów.
[
Członkowie wyprawy na Mount Everest zimą 1980 roku: Andrzej Zawada, ]( http://static1.menstream.pl/i/art/5/271621_big.jpg )Krzysztof Wielick iLeszek Cichy
Trzeba pamiętać, że do tego czasu ze względów politycznych w Polsce nie było możliwości zorganizowania wyprawy w ten rejon. Kiedy sytuacja uległa zmianie, spotkało się pokolenie sprzed wojny, pierwsze powojenne i to moje. To była mieszanka doświadczeń i wieku.
Podobno z powodu braku specjalistycznego sprzętu Krzysztof Wielicki korzystał na wyprawie i podczas ataku szczytowego z * okularów spawalniczych *, a inni uczestnicy używali gogli narciarskich.
Takie były czasy. Okulary spawalnicze były wówczas dostępne niemal w każdym sklepie BHP, a przy tym wyposażone w szkła, które świetnie chroniły oczy przed promieniowaniem UV. Zapewniam, że dzisiaj też byłyby skuteczne. Może estetycznie nie był to szczyt mody, ale przeważał element praktyczny.
Nowoczesna technologia, GPS, specjalistyczny sprzęt powodują, że śmiałek atakujący dziś Everest jest bardziej bezpieczny?
Góry zawsze pozostaną żywiołem, który może się okazać zabójczy dla człowieka. Tam nie liczy się tylko sprzęt. W pewnym momencie granicą są temperatura i wiatr. Gdy jego prędkość, jak to bywa na Evereście, przekracza 180 km/h, takiej siły nie uda się sforsować nawet z najlepszym sprzętem. Niemniej jednak te udogodnienia ułatwiają nam życie. Do pewnej wysokości znacznie lepiej też chronią termicznie. Dzięki temu pozwalają robić znacznie trudniejsze technicznie drogi.
Jednak po raz pierwszy Mount Everest został zdobyty zimą 33 lata temu. Do dziś niewielu się to udało.
To prawda, poza naszą dwójką przez 30 lat zimą ten szczyt zdobyło zaledwie pięciu himalaistów. To bardzo wymagająca góra, nawet dla współczesnych wypraw. Dziś dostępne są nie tylko kurtki puchowe, ale całe kombinezony niwelujące tak zwany mostek termiczny między spodniami, a kurtki.
Te 30 lat temu mieliśmy jeden pożyczony od Amerykanów namiot wysokogórski. To były czasy sprzed epoki polarów czy goreteksu. Nie było raków-automatów. Mieliśmy buty polskiej produkcji - dobry pomysł, ale kiepskie wykonanie - były zbyt miękkie. Liny, karabinki, śruby lodowe - to się stosunkowo najmniej zmieniło. Ale już maski na twarz ocieplające powietrze owszem.
Jest taka anegdota, obrazująca ówczesny poziom techniczny i konieczne do przetrwania umiejętności kombinowania. Jest '56 rok, na zewnątrz -60 stopni i porywisty wiatr. W pomieszczeniach przyjemne +22, ale co godzinę trzeba było wyjść na zewnątrz do specjalnej budki, aby odczytać warunki atmosferyczne. Różnica temperatur narażała na zapalenie krtani.
Nie było elektroniki. Trzeba było radzić sobie inaczej. Amerykanie wymyślili maskę, trzy filtry ocieplające. Działało, ale było drogie i skomplikowane. Rosjanie pokombinowali, pogłówkowali i wymyślili. Wystarczyła im zwykła maska i rura szerokiej średnicy - żadnych filtrów. Jeden koniec rury przy ustach, drugi pod pachą. I problem rozwiązany (śmiech). Taka umiejętność radzenia sobie, to kwestia wielu lat doświadczeń w górach - takie 'patenciarstwo'.
Himalaizm też wymuszał takie kombinowanie?
Przy zdobywaniu ośmiotysięczników zimą liczy się najdrobniejszy szczegół. Czasem drobnostka może zaważyć na szali życia i śmierci, albo zdecydować o losie całej wyprawy. Im większy staż himalaisty, im większy bagaż doświadczeń, tym więcej patentów w zanadrzu. Czasy były takie. Musieliśmy sobie radzić i myśleć , jak tu zakombinować, czasem aby wyprawa w ogóle doszła do skutku.
Tamto zimowe zdobycie Everestu też wisiało na włosku.
Faktycznie, pogoda nie była klarowna. Czas się nam kończył. Większość ekipy po nieudanym ataku na szczyt schodziła do niższych obozów.
To wówczas prawie doszło do tragedii. Kierownik wyprawy - Andrzej Zawada zbacza ze szlaku schodząc poniżej obozu III.
Właściwie w górnym obozie zostałem wraz z Krzysztofem Wielickim sam. Andrzej z Ryśkiem Szafirskim wchodzili na Przełęcz Południową. Ich powrót znacznie się opóźnił. Rysiek schodził pierwszy, dużo szybciej. Andrzej został z tyłu. Miedzy dwiema poręczówkami była przerwa, którą należało trawersować w lewo. Było po zmroku, Andrzej nie rozpoznał tej części trasy i poszedł prosto w dół. Był 200 metrów za nisko.
Wyruszyliście po niego około 10 w nocy odkładając zdobycie szczytu.
Wciąż świecił lampą czołową, mieliśmy kontakt telefoniczny. Wiedzieliśmy, gdzie jest. To dobrze wróżyło. Andrzej nie siedział, podchodził. W takich chwilach ludziom przez głowę przechodzą różne myśli. Każdy, kto decyduje się na takie wyprawy, jest świadomy zagrożenia, wie, że może nie wrócić...
...co potwierdziła ostatnia tragedia na * Broad Peak *. Scenariusz był bardzo podobny.
To, co wydarzyło się na Broad Peak, wciąż dla mnie jest bardzo niejasne. Niestety, w tym przypadku kontakt się urwał. Nie mieli tyle szczęścia, co my na Everście. Prawdopodobnie nastąpiło jakieś gwałtowne załamanie kondycji organizmu tych dwóch himalaistów i przepadli.
Do Andrzeja Zawady dotarliście dopiero rano. Po mimo trudnych warunków i tej nocnej eskapady, jednak zdecydował się Pan ruszyć na Everest.
Jeśli nie zrobilibyśmy tego wtedy, to prawdopodobnie długo jeszcze nie zdobylibyśmy go zimą. Trzeba było zaryzykować.
**
Leszek Cichy prezentuje notatkę którą w 1979 Ray Genet zostawił na wierzchołku Mount Everest Fot. Ryszard DmochNa szczycie podobno odnalazł Pan dość szczególną pamiątkę pozostawioną przez Raya Geneta – ostatniego zdobywcę Everestu latem 1979, który zginął podczas zejścia. **
Chińscy wspinacze trzy lata wcześniej wnieśli na szczyt trójnóg aluminiowy zrobiony z masztów namiotowych z dwumetrową sztycą. Kiedy dotarliśmy na Mount Everest, z lodu wystawał tylko ułamany jej fragment, a w nim owinięta w folię kartka. Przez trzydzieści lat trzymałem ją u siebie w domu w roli pamiątki, teraz uzupełnia zbiory Muzeum Sportu w Warszawie.
Co na niej było?
Dość szczególna rekomendacja (_ Śmiech _). Rey napisał na niej tak: _ For a good time call Pat Rucker 274-2602 Anchorage, Alaska, USA _. Co w wolnym tłumaczeniu oznacza: _ Jeśli chcesz się dobrze zabawić zadzwoń do ... _. Nie chodziło tu jednak o przyjaciółkę. Prawdopodobnie był to kontakt do prostytutki.
To, co Wy zostawiliście, było niemniej kontrowersyjne. Wybuchł skandal.
W pakiecie szczytowym był termometr rejestrujący temperatury minimalne i papieski różaniec z drewnianym krzyżykiem. Właściwie można by nakręcić ciekawy film zatytułowany 'Historia jednego różańca' - i wbrew pozorom nie byłby to obraz religijny. Różaniec dostaliśmy od matki filmowca Staszka Latałły, który zginął tragicznie w czasie wyprawy na Lhotse w 1974 roku. Było to dokładnie na tej samej drodze, którą szliśmy Everest.
Mama Staszka otrzymała go od samego Jana Pawła II, podczas wizyty papieża w Polsce w 1979 roku. Kiedy pakowaliśmy się na wyprawę zapytała, czy nie zanieślibyśmy go Staszkowi na górę.
Historia dotarła do dziennikarzy Radia Wolna Europa i poszła w świat ulegając deformacji. Z małego krzyżyka, stał się on czterometrowym krzyżem, który zyskał charakter manifestu politycznego.
W rzeczywistości nie był większy niż cztery centymetry, ale odebrany został jako wyzwanie rzucone komunistycznym władzom PRL. Sprawa zrobiła się poważna. Ówczesny Pierwszy sekretarz PZPR Edward Gierek nawet nie podał ręki Andrzejowi Zawadzie w czasie przywitania uczestników wyprawy na lotnisku w Warszawie. Nie dostaliśmy medali, a emisja filmu o Evereście została wstrzymana i dopiero po pięciu, czy sześciu latach pokazano go widzom.
Wiadomo, co stało się później z kłopotliwym różańcem?
O tak! To było kolejne wejście po nas, już latem, Bask i Szerpa. Ten drugi na pamiątkę zatrzymał sobie termometr, a Bask różaniec. Trzy lata później spotkaliśmy się z nim w Kathmandu. Wspomniał, że ten drewniany paciorek stał się dla niego ważną pamiątką, a następnie prezentem dla jego bardzo wierzącej matki - katoliczki. Tak z rąk papieża Polaka, z komunistycznej Polski, trafił do Hiszpanii.
Schodząc ze szczytu trafiliście na ciała innych himalaistów, którzy podobnie jak Wy zdobyli Mount Everest, ale do domów nigdy już nie dotarli. To musiało być wstrząsające spotkanie.
Dało do myślenia. Byliśmy świadomi, że podczas jesiennej wyprawy z 1979 roku doszło do tragedii i dwójka z Everestu nie zeszła - wspomniany Amerykanin z Alaski Ray Genet i Niemka Hannelore Schmatz. Ciała Raya Geneta nie odnaleziono. Pozostały po nim: plecak, linki i karabinek, który zachowałem na pamiątkę. Schodząc granią napotkaliśmy natomiast Hannelore Schmatz. Wyglądała tak, jakby przed chwilą dopiero usiadła, owinięta w kurtkę puchową. To spotkanie było dla mnie i dla Krzyśka kolejnym impulsem do działania. Za nic nie chcieliśmy tam zostać. Kolejna wyprawa, pod koniec maja, już nikogo nie napotkała. Ciało albo zabrał wiatr, albo pochłonął śnieg.
Kiedy ruszał Pan na zimowe wejście na Mount Everest był Pan przed trzydziestką. Dziś, po sześćdziesiątce, zdecydowałby się Pan ponownie wrócić na szczyt?
Ta góra ciągnie, wzywa ludzi kochających ten sport. Wiek nie ma tu znaczenia. Ciągle o niej myślę. Dwa lata temu byłem w bazie pod Everestem z grupą podchodzącą od strony Tybetu. Z tamtej strony wygląda on znacznie bardziej majestatycznie. Czuje się i zaczyna rozumieć całą tę fascynację, jaką przeżywał Mallory, kiedy zobaczył szczyt. Każdy kamień, każda ścieżka tętni historiami kolejnych himalaistów i ich wypraw. Teraz ta droga mnie kusi. Miałem nawet taki pomysł, aby wybrać się na Everest jako najstarszy człowiek, który spróbuje osiągnąć wierzchołek. Japończycy pokrzyżowali mi plany (_ śmiech _). Bardzo wysoko podnieśli poprzeczkę.
To prawda, ale 80-letni Japończyk Yuichiro Miura zdobył Everest latam, a Pan jest specjalistą od zimowych wejść. A więc nie wszystko stracone!
(_ Śmiech _) Szanse wejścia zimą na jakiś ośmiotysięcznik są rzędu 10 procent, nawet dla młodych, dobrych himalaistów. Latem ma się 50 - 60 procent. Tak więc z czysto statystycznych względów, a jestem przecież finansistą, nie będę jednak ryzykował 10 kolejnych wypraw, aby po raz drugi zaliczyć go zimą. Chociaż w tym roku miałem propozycję i zgłosiłem swój akces by kierować wyprawą na Nanga Parbat - jeden z ostatnich niezdobytych zimą ośmiotysięczników. Póki co, jeszcze nie wiadomo, czy wyprawa dojdzie do skutku. Tymczasem utrzymuję kondycję i wierzę, że jeszcze stanę po raz drugi na szczycie najwyższej góry świata.
Leszek Cichy
Czytaj w Menstream.pl | |
---|---|
Yuichiro Miura najstarszym zdobywcą Mount Everest Kolejna granica została przesunięta. 80-letni Japończyk Yuichiro Miura jest najstarszym zdobywcą Mount Everest. | |
Uczci 60. rocznicę zdobycia najwyższego szczytu świata Piotr Cieszewski, pasjonat gór, historyk himalaizmu, chce wejść na Mount Everest, w 60. rocznicę zdobycia tego najwyższego szczytu świata. | |
To już druga tragedia na Broad Peak Najwyższe góry świata zabrały już pięćdziesięciu Polaków. I to zapewne nie koniec. |