Z gwałtownym atakiem na rozpoczynający się dzisiaj we Florencji zlot europejskich antyglobalistów wystąpiła na łamach jednego z dzienników Oriana Fallaci. Odpowiedzialnością za ich najazd na swe rodzinne miasto najsłynniejsza włoska pisarka i publicystka obarcza władze lokalne, rząd a nawet prezydenta
Zamknijcie sklepy, szkoły, restauracje i wywieście tę samą kartkę, co w 1922 roku, gdy Mussolini prowadził faszystów na stolicę: "Nieczynne z powodu żałoby"; zachowajcie się tak, jak w 1944, gdy Niemcy wysadzili wszystkie florenckie mosty; "pokażcie światu bolesne widowisko miasta obrażonego, zranionego, zdradzonego a mimo to dumnego!". Oriana Fallaci nie przebiera w
słowach. W długim artykule w dzisiejszym wydaniu "Corriere della sera" ujawnia, że od kilku miesięcy zabiegała o to, by nie dopuścić do zlotu we Florencji. Zwracała się do ojców miasta, do rządu, do prezydenta. Zagroziła, że jeśli jej nie pomogą, to ich skompromituje. Dotrzymała słowa: burmistrza nazywa półgłówkiem bez charakteru, premiera Berlusconiego krytykuje za to,
że "podróżuje więcej niż papież" i spotyka się "z tym łobuzem Kadafim", Carlo Azeglio Ciampiemu wypomina, że nie raczył jej nawet odpowiedzieć. Dlatego zdecydowała się przyjechać z Nowego Jorku do Florencji, by bronić swego miasta. W jaki sposób, tego nie pisze.
