120 wiatraków o łącznej mocy do 1200 megawatów postawi na Bałtyku grupa Polenergia. Tak ma wyglądać pierwsza polska elektrownia wiatrowa na morzu. - To dopiero przetarcie szlaku, a morska energetyka wiatrowa może okazać się przyszłością polskiej gospodarki - prognozuje dr Robert Zajdler z Instytutu Sobieskiego.
Zanurzone w wodzie wiatraki będą mieć maksymalną wysokość 275 m n.p.m., a rozpiętość skrzydeł może sięgnąć 200 m. Mają stanąć ok. 23 km na północ od brzegu w pasie zlokalizowanym na wysokości gminy Smołdzino oraz gminy miejskiej Łeba (woj. pomorskie). Odległość pomiędzy poszczególnymi słupami ma wynieść od 1,2 do 1,5 km.
Tam, gdzie staną wiatraki Polenergii, średnia prędkość wiatru wynosi 9-10 m/s. Na lądzie wieje średnio 2-3 razy słabiej. Z wyliczeń wynika, że farma może osiągnąć moc całkowitą 1200 megawatów.
- Należy pamiętać, że to jest jedynie potencjał - podkreśla dr Robert Zajdler. Przyjmuje się, że na lądzie wiatraki osiągają efektywność na poziomie 20-25 proc. potencjału. - Nad wodą może być nieco lepiej, powiedzmy 30-40 proc. - wyjaśnia ekspert.
Z jego pobieżnych szacunków wynika, że morska farma wiatrowa pozwoli wytworzyć rocznie ok. 3 terawatogodzin energii. - Przy krajowym rocznym zapotrzebowaniu na poziomie 160 TWh nie możemy więc mówić o jakimś znaczącym wpływie, na przykład na ceny - komentuje Zajdler. - Ale trudno też mówić, że to znikoma ilość energii - zaznacza.
Głównym udziałowcem Polenergii jest Kulczyk Investments. Spółka zakłada, że "Bałtyk Środkowy III" - bo pod taką nazwą rusza inwestycja - zacznie produkować energię w 2022 r. Polenergia nie chce jednak na razie rozmawiać na temat inwestycji. - Wkrótce wydamy komunikat w tej sprawie - usłyszeliśmy od Roberta Stankiewicza. Z naszych informacji wynika, że szczegóły (m.in. harmonogram budowy) dotyczące farmy wiatrowej na Bałtyku mają być znane na początku przyszłego tygodnia.
Nie można na lądzie, to staną na wodzie?
Inwestycja spółki zależnej Kulczyk Investments będzie z uwagą obserwowana przez branżę energetyczną. Dr Robert Zajdler z Instytutu Sobieskiego w rozmowie z money.pl przyznaje, że morskie elektrownie wiatrowe mogą być przyszłością dla polskiej gospodarki. I - w dalszej perspektywie - zapewnić przynajmniej w części bezpieczeństwo energetyczne kraju.
- Po pierwsze nad morzem zawsze mocniej wieje, więc potencjał energetyczny jest dużo większy, a źródło może pracować dłużej i stabilniej niż na lądzie - twierdzi ekspert. - Za tym idą niższe koszty eksploatacji i wyższa rentowność elektrowni.
Co więcej - morskich farm wiatrowych nie dotyczą obostrzenia, które w maju tego roku wprowadził rząd PiS, nowelizując ustawę o odnawialnych źródłach energii. Wynika z niej, że w pobliżu słupa (na obszarze o promieniu o 10-krotności całkowitej wysokości wiatraka) nie może być praktycznie żadnych zabudowań.
- Za pomocą jednej ustawy posłowie PiS dokonają rzeczy bezprecedensowej w skali świata. Wyrzucą z kraju najtańszą, najbardziej perspektywiczną i innowacyjną branżę - mówił w czasie prac nad ustawą Wojciech Cetnarski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW).
Czy w takim razie na Bałtyku możemy spodziewać się kolejnych wiatrowych farm? - Inwestycja Polenergii może być przetarciem szlaku. Szczególnie, że jest więcej firm, które planują uruchomienie morskiej elektrowni wiatrowej - uważa dr Robert Zajdler. Zaznacza jednak, że wiele zależy od czynników środowiskowych. - Może się bowiem okazać, że na Bałtyku nie ma zbyt wielu miejsc, gdzie ekosystem i środowisko nie ucierpią na stawianiu wiatraków. Ale jeśli okaże się, że nie ma takich przeszkód, to w przyszłości może się nad polskim morzem "zaroić" od kolejnych masztów - twierdzi.
Za morskimi wiatrakami pójdą też miejsca pracy, przede wszystkim w sektorze stoczniowym i portowym. Zdaniem Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w Gdańsku, który wstępnie zaaprobował już inwestycję, realizacja projektu "umożliwi polskim stoczniom, w Szczecinie i w Gdyni, budowę fundamentów i wież planowanych elektrowni".
A co na morskie wiatraki mówi Greenpeace? O tym na następnej stronie
Teoretycznie nic nie powinno stanąć na drodze inwestycji. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Gdańsku podała w komunikacie, że szef tej instytucji wydał decyzję ws. uwarunkowań środowiskowych dla inwestycji. Wspomniany dokument określa, co musi spełnić inwestor, by farma miała jak najmniejszy wpływ na środowisko - zarówno w trakcie jej budowy, jak i eksploatacji oraz likwidacji.
W decyzji zapisano m.in. konieczność prowadzenia monitoringu środowiska, w tym "monitoringu oddziaływania inwestycji na cele i przedmioty ochrony obszarów Natura 2000 oraz ich integralność". W piśmie zaznaczono, że monitorowane mają być m.in. fundamenty i kable, warunki hydrologiczne oraz wpływ konstrukcji na "bentos" czyli organizmy związane ze środowiskiem morskim, w tym małże, ryby, ssaki morskie, ptaki i nietoperze.
RDOŚ potwierdza jednocześnie słowa eksperta Instytutu Sobieskiego. "W stosunku do lądowych [farmy wiatrowe morskie] charakteryzują się dwukrotnie większą produktywnością energii i stabilnością, a ich lokalizacja nie wywołuje protestów społecznych" - czytamy w komunikacie.
Wygląda na to, że i Greenpeace nie będzie robił problemów. Co prawda polski oddział nie chciał zająć jednoznacznego stanowiska, ale co do zasady jest przychylny budowie takich farm wiatrowych.
- W przypadku takich inwestycji nie ma bowiem konfliktu, który zazwyczaj pojawia się, gdy farma ma stanąć na lądzie. Chodzi przede wszystkim o protesty społeczności lokalnych. Poza tym farmy na morzu nie mają tak negatywnego wpływu na środowisko naturalne, nie niszczą roślin ani innych organizmów, bo na dnie morskim jest ich zwyczajnie mniej niż na lądzie - mówi nam Katarzyna Guzek, rzeczniczka organizacji.
- Na razie przyglądamy się tej konkretnej inwestycji. Pierwsze oceny są pozytywne, ale dopóki nie poznamy szczegółowej oceny oddziaływania na środowisko i nie będziemy mieli pewności, że budowa farmy nie zagraża ekosystemowi morskiemu czy ptakom, wolałabym się na ten temat nie wypowiadać - zaznacza.
I ona, i Zajdler podkreślają, by nie zapominać o innych źródłach energii. - O energetyce wiatrowej mówi się najwięcej, bo jest najtańsza w eksploatacji. Ale są jeszcze fotowoltaika czy geotermia, których koszty spadają, i za kilka lat mogą okazać się konkurencyjne - przewiduje Zajdler.
- Miks energetyczny musi się uzupełniać, więc powinna znaleźć się w nim energia z różnych źródeł - z fotowoltaiki, biogazowni czy geotermii - podkreśla rzeczniczka Greenpeace.