Pod strzechami z paneli fotowoltaicznych liczniki mogą kręcić się do woli. Dzięki coraz doskonalszym technologiom energia ze słońca nawet w polskim klimacie zapewnia 100 proc. rocznego zapotrzebowania. Przy takim słońcu jak dziś prywatne magazyny energii wypełniają się po brzegi.
Jedyną barierą jest koszt inwestycji, który i tak według różnych szacunków zwraca się po 7-9 latach. Czas ten można skrócić, uzyskując dotację z programów Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Tutaj można liczyć nawet na 30-40 proc. bezzwrotnego wsparcia.
Zatem o kilka lat szybciej może towarzyszyć nam bezgraniczna radość, kiedy listonosz dostarcza rachunek za prąd. Radość, którą na facebookowej grupie „Budujemy Dom” podzieliła się jedna z internautek.
Jeśli i Wy produkujecie prąd, podzielcie się doświadczeniami przez dziejesie.wp.pl
Po tym, co napisała pani Ela, można przypuszczać, że pierwszy rachunek dla producenta „prądu ze słońca” jest powodem do dużej satysfakcji. „Do zapłaty całe 20,54 zł za 40 dni. Do sieci wprowadziliśmy 1314 kWh, do odebrania mamy teraz 1014 kWh. Dla porównania, rachunek za 30 dni w tym samym okresie tamtego roku wyniósł 378,14 zł”.
Robi wrażenie, prawda? Ponad 350 zł oszczędności i wszystko to za sprawą słońca, które po prostu jest. Pytanie tylko: na ile jest to realne i jak wiele trzeba najpierw zapłacić, by potem tak się cieszyć?
8 lat i grzejemy za darmo?
- O korzyściach będę mogła pewnie więcej powiedzieć za jakiś czas. Instalację mamy od niedawna, produkcję prądu rozpoczęliśmy w maju, ale na razie wszystko wygląda bardzo obiecująco - mówi w rozmowie z money.pl pani Ela.
Instalacja o mocy 7,54 kW kosztowała ją 34 tys. zł. Oczywiście jest to bardzo znaczący wydatek, ale jeśli dotychczasowe efekty będą w miarę powtarzalne, to całkowity koszt powinien się zwrócić już po około 8 latach.
Skoro mamy już wszystkie dane i radosną wiarę w to, że korzystanie z prądu za darmo po 8 latach jest możliwe, idziemy po komentarz do znawców branży.
- Pańskie zapotrzebowanie najlepiej pokazuje wartość z ostatnich rachunków. Skoro to ponad 370 zł, to potrzebuje pan instalacji na co najmniej 7,5 - 8 kW. Znam też takich, którzy wybierają 5 kW i zmniejszają zużycie, ale to może być trudne - mówi nam pierwszy ekspert.
"Nie ma co oszczędzać"
To kluczowy moment inwestycji. Trzeba w odpowiedni sposób dobrać moc instalacji. Po pierwsze dlatego, że nie ma sensu instalować zbyt małej i prąd dokupować. Nie ma też co przepłacać i mieć zbyt duże nadwyżki, których się potem nie wykorzysta. Słowem musi być nie za mała, nie za duża, czyli po prostu w sam raz.
Oczywiście im jest ona mniejsza, tym większy jest koszt inwestycyjny wytworzenia 1 kW. Trzeba zatem to dobrze przekalkulować. Tak jak zrobiła to pani Ela, bo według słów pierwszego eksperta, z którym rozmawiamy, to właśnie 7,54 kW jest odpowiednie dla zużycia, które miesięcznie kończyło się rachunkiem za prawie 400 zł.
Idziemy dalej. Próbujemy oszacować koszty. W zależności od klasy sprzętu, który pokryje nasz dach, ceny kształtują się niezależnie od firmy bardzo podobnie. Przy 7-8 kW jest to przedział między 33 a 38 tys. zł, jak to mówią i w tej branży „brutto i pod klucz”.
- Na panelach fotowoltaicznych nie ma co oszczędzać. Może pan oczywiście połasić się na te kilka tys. za słabszy sprzęt, ale przy naszej pogodzie warto dołożyć - mówi kolejny ekspert. Przy inwestycji, która ma nam pozwolić stanąć na własne, energetyczne nogi za lat kilka, warto też sprawdzić gwarancje na elementy instalacji.
Za magazynowanie płacimy, ale...
Jak udało nam się dowiedzieć, w branży są aż 4 jej rodzaje. Na montaż całości - 5 lat. Falownik - czyli samo serce instalacji - od 5 do 20 lat. Panele uznanych producentów najczęściej objęte są 12-letnią gwarancją producenta. Ostatnia gwarancja sprawności całego systemu najczęściej jest w Polsce wystawiana na całe 25 lat.
- Gwarantujemy, że po 25 latach sprawność nie spadnie poniżej 85 proc. mocy wytwórczej z pierwszego dnia działania. Z tego też jednak powodu lepiej zrobić sobie instalacje, która do zapotrzebowania z dziś doda te 10-15 proc. - przekonuje kolejny ekspert.
A jak się rozliczamy z wyprodukowanego prądu? Czy w sytuacji, kiedy słońce, jak w tym roku, będzie nam wyjątkowo sprzyjać, możemy poczuć się niczym szejk arabski? Okazuje się, że nie do końca.
Wszystko dlatego, że według obowiązującej od lipca 2016 nowelizacji ustawy o OZE prosument (tak nazwano przyłączonego do sieci drobnego wytwórcę energii) ma prawo do magazynowania niezużytej energii u swojego dostawcy. Ten z kolei, w zależności od mocy instalacji potrąca od tego procent tejże energii.
- Są dwie stawki. Posiadacze instalacji do 10 kW oddają firmie energetycznej 20 proc. magazynowanej energii. Ci, którzy mają instalacje między 10 a 50 kW, płacą przekazując mu 30 proc. wytworzonej energii - mówi instalator systemów OZE.
Jak to wygląda w praktyce, pokazuje również przykład Eli. Do sieci jej instalacja oddała 1314 kWh, zatem do odebrania ma teraz 1014 kWh. Można oczywiście magazynować nadmiar na własnych akumulatorach, ale to generuje kolejne koszty, wymaga miejsca i jak usłyszałem: ”może się okazać, że skóra niewarta jest wyprawki”.
Zimą może być ciężko
Bilansowanie, czyli wyliczenie tego, czy więcej zużyliśmy energii z sieci niż jej wytworzyliśmy, odbywa się codziennie o północy. Każda jednostka energii wyprodukowana ponad zużycie na mocy prawa przechowywana jest przez np. PGE czy Tauron przez 365 kolejnych dni. Niewykorzystana przepada.
- Dobrze dobrana i ukierunkowana instalacja zbija nam rachunki do zera. Niestety nawet przy takim zbilansowaniu produkcji i zużycia trzeba płacić za przyłącze do sieci. Rocznie to 160 do 220 zł. Zatem miesięcznie te 20 zł i tak trzeba będzie płacić, ale i bez instalacji ten koszt był w rachunku - mówi nam ekspert.
Co jednak dla naszych rozważań niezwykle istotne, jakość wykonania współczesnych paneli i ich efektywność jest na tyle dobra, że typowy dla Polski częsty brak słońca nie jest tu żadną przeszkodą. Oczywiście chmury, krótsze dni zimą nie pozwalają na pełne wykorzystanie mocy, ale to, czego nie wytworzymy w szarej pogodowej rzeczywistości, wróci do nas latem.
Jak się dowiedzieliśmy, przy dobrej pogodzie nawet 70 proc. wytworzonej energii może trafić do naszego wirtualnego ”magazynu”. Nowoczesne instalacje w czasie rzeczywistym pokazują nam też, jak wiele tego prądu już tam mamy.
Dlatego jesienią zamiast rozpalać w kominku, dorzucać węgiel do pieca, bez obawy o koszty można grzać się prądem. Prądem, który z drobną pomocą słońca wyprodukowaliśmy kilka miesięcy wcześniej.
Pytaliśmy w Tauronie i PGE, jak wielu mają już w sieci prosumentów. Jednak do czasu opublikowania tego artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl