- Jeśli ktoś w latach 2007-2008 wziął kredyt w złotówkach, a więc zachowywał się bardzo roztropnie i konserwatywnie, to wcale nie jest wygrany w stosunku do tego, który wziął kredyt frankowy – twierdzi Andrzej Banasiak z KNF.
Przez polityków prześcigających się na obietnice wyborcze i walkę grup interesów chyba zapomnieliśmy, na czym w gruncie rzeczy polega problem z kredytami walutowymi. Jeśli ktoś kupił w 2008 roku w Warszawie mieszkanie za 1 mln zł, zaciągnął kredyt walutowy o równowartości 1 mln zł, a kurs franka wynosił wtedy 2 zł, to jego kredyt walutowy opiewał na 500 tys. franków.
Załóżmy, że spłacił już 100 tys. franków i pozostało mu jeszcze do spłaty 400 tys. franków. Jednak w międzyczasie wartość mieszkania spadła do 800 tys., a kurs franka wzrósł do 4 zł. To oznacza, że jego pozostały dług do spłaty to 400 tys. franków po 4 zł, a więc 1,6 mln zł. – To jest główne źródło emocji, wyjaśniał podczas debaty zorganizowanej przez Towarzystwo Ekonomistów Polskich i Związek Banków Polskich Andrzej Banasiak z KNF.
- Od strony banków to wygląda tak, że one również weszły w pewne ryzyko. Tak do końca idealnie nie jest, ponieważ część banków udzielała kredytów z LtV na takim poziomie, że proporcja pomiędzy kredytem a zabezpieczeniem przekraczała 100 proc., niektóre banki osiągały nawet 130 proc. Populacja kredytów, gdzie nie było pełnego zabezpieczenia, była duża. To wygląda obecnie jeszcze gorzej, bo po tych spłatach klientowi kredyt urósł, a wartość mieszkania niekoniecznie, to jest duża grupa kredytów, które są niezabezpieczone – podkreślał Banasiak.
Przedstawiciel KNF podczas debaty podkreślał, że błędy zostały popełnione zarówno przez tych, którzy brali kredyty, jak również przez banki. - Jest tutaj pewna symetria. Natomiast można stwierdzić, że te kredyty spłacają się dobrze, są obsługiwane i te portfele są dobre – mówi Andrzej Banasiak.
- Z drugiej strony trzeba pamiętać o jeszcze jednym aspekcie: jeżeli wrócimy do 2008 roku, to większość tych kredytobiorców (walutowych - przyp.red.) płaci raty niższe, niż gdyby zaciągnęła kredyt w złotówkach – podkreślał.
- Tu jest pewne koło, bo zarówno banki wzięły na siebie ryzyko, jak i klienci wzięli na siebie ryzyko. To ryzyko polegało na tym, że nie zmaterializował się scenariusz hiperoptymistyczny, który został zbudowany w głowach kredytobiorców w 2007 czy 2008 roku. To się inaczej potoczyło, ale większość tych ludzi, którzy dzisiaj mają teoretycznie tak mało warte mieszkania w stosunku do wartości kredytu, płaci niższe raty, niż gdyby wzięli kredyt w złotówkach. Gdyby zsumować wszystkie raty, które zapłacili do dzisiaj, to oni jeszcze nie są na minusie. Więc prawda jest taka, że pewnym odniesieniem musi być kredyt złotowy udzielany w 2007 i 2008 roku – mówił przedstawiciel KNF.
- Jeśli ktoś wziął kredyt w złotówkach, a więc zachowywał się bardzo roztropnie i konserwatywnie, to wcale nie jest wygrany w stosunku do tego, który wziął kredyt frankowy – wyliczał.