55 tys. ludzi bez prądu, 45 uszkodzonych budynków mieszkalnych i 20 gospodarczych, 4 tys. strażaków walczących ze skutkami żywiołu - tak przez Polskę przeszła Fryderyka. Liczby te dają do myślenia, ale jednocześnie trzeba powiedzieć jasno: mieliśmy dużo szczęścia. Impet orkanu, zanim dotarł do Polski, mocno wyhamował.
W Wielkiej Brytanii prądu nie miało ponad 140 tys. osób, w Niemczech - ok. 100 tys. Za naszą zachodnią granicą wiatr, wiejący z prędkością ponad 200 km/h, zabił pięć osób. Przewracał nie tylko ludzie. Obalał tiry, dźwigi i banery reklamowe. Holandia stanęła w korkach (Fryderyka przewróciła aż 66 ciężarówek). Odwołano ponad 260 lotów.
Silne tornada wkrótce nad Wisłą
Eksperci nie mają wątpliwości: do takich wiadomości powinniśmy zacząć się przyzwyczajać. - W Polsce mamy obecnie 10-12 huraganów rocznie. Tymczasem na początku lat 90. ich występowanie było sporadyczne – mówi prof. Zbigniew Karaczun z Katedry Ochrony Środowiska Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, ekspert Koalicji Klimatycznej, czyli organizacji pozarządowej, która przygląda się zmianom klimatu w Polsce i na świecie.
Rosnąć będzie nie tylko liczba orkanów, co także ich siła. - W ciągu kilku lat w Polsce uderzy tornado 3. lub 4. kategorii – ostrzega na łamach "Gazety Wyborczej" dr Mateusz Taszarek z Zakładu Klimatologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Miał on na myśli tzw. skalę Fujity, która służy do oceny siły trąb powietrznych. Jest ona sześciostopniowa. Najniższy stopień - F0, oznacza wiatr o sile od 64 do 116 km/h. Powoduje lekkie zniszczenia zabudowy i infrastruktury oraz wyrwa płytko zakorzenione drzew. Na drugim biegunie znajduje się kategoria F5. Wtedy wiatr wyrywa budynki z fundamentów i przenosi je na znaczne odległości, a auta latają w powietrzu jak pociski.
Stopień trzeci i czwarty, o którym mówi Taszarek, też nie powinien być lekceważony. Jeśli takie tornado faktycznie uderzy w Polskę, będziemy świadkami katastrofy, której współczesne pokolenia jeszcze nie doświadczyły. Wiatr będzie wiał z prędkością od 254 km/h do nawet 420 km/h. Ucierpią nawet budynki o mocnej konstrukcji. Zostaną zerwane dachy i ściany, w powietrze uniosą się samochody ciężarowe i pociągi, powalone zostaną całe połacie lasów.
Kategorię czwartą miały, chociażby zeszłoroczne huragany Irma i Harvey, które uderzyły w Stany Zjednoczone. Ten pierwszy na samej Florydzie dotknął niemal 6 milionów domostw. Obydwa naturalne kataklizmy, wedle szacunków agencji ratingowej Moody's, mogły spowodować nawet 200 mld dol. strat i spowodować spowolnienie amerykańskiego wzrostu gospodarczego o 1 proc.
Jakie konsekwencje dla Polski będzie mieć atak zjawiska o takiej skali. Trudno przewidzieć. Ubiegłoroczne nawałnice, które nawiedziły północne rejony Polskie w nocy z 11 na 12 sierpnia, przyniosły straty rzędu 2,7 mld zł (o tragicznej śmierci pięciu osób nie wspominając). Najbardziej ucierpiała przyroda. Powrót do stanu sprzed katastrofy może zając zdewastowanym lasom nawet 25 lat! A mówimy o wietrze, który w ekstremalnych przypadkach dochodził do "zaledwie" 150 km/h.
Ponad 100 mld rachunku za klimat
Już w latach 2001-2011 na likwidację strat po klęsce żywiołowej wydano w Polsce 46 mld zł. Dużo? Według przyjętego ponad cztery lata temu rządowego "Strategicznego planu adaptacji dla sektorów i obszarów wrażliwych na zmiany klimatu do roku 2020" do 2030 r. koszty skutków ekstremalnych zjawisk (huraganów, trąb powietrznych, nawałnic, powodzi czy suszy) wyniosą od 100 do 120 mld zł. A zakłada się, że od 2030 r. będą jeszcze większe.
Zmiany dotkną praktycznie wszystkie gałęzie gospodarki. Trzeba będzie pomyśleć o zmianie norm budowlanych. - Kanalizacja deszczowa powinna mieć znacznie większa przepustowość niż do tej pory - mówi Karaczun. Poza tym trzeba wprowadzić bardziej rygorystyczne normy pod względem siły konstrukcji. Już teraz, gdy mamy do czynienia z Fryderyką, problemem są zerwane dachy z budynków. Do takiego incydentu doszło np. w Stroniach Śląskich.
Ucierpi także rolnictwo, które już teraz musi dostosować się do rozregulowanej pogody. - Dobry przykład to ostatnie dwa lata. Ze względu na ciepły luty i marzec, szybciej rozpoczął się cykl wegetacyjny roślin. I w momencie, kiedy były najbardziej wrażliwe, przyszły przymrozki. Miało to fatalne konsekwencja zwłaszcza dla sadownictwa – opowiada Karaczun.
Ucierpi też biznes narciarski. Nie dość, że będzie trzeba zabezpieczyć swoje domy przed halnymi, to jeszcze skróci się w Polsce sezon narciarski. Będzie po prostu za mało śniegu.
Czy ktoś powinien zacierać ręce?
Jakieś powody do optymizmu? Zniszczenia trzeba będzie odbudować, więc paradoksalnie może to być impuls dla gospodarki. - Musielibyśmy mieć mentalność amerykańską i gotowość do wytężonej pracy po tragedii. Gdyby wtedy nie skupiać się wyłącznie na pomocniczości ze strony państwa, która rzecz jasna jest potrzebna, ale pewnej stymulacji ekonomicznej, np. w postaci zachęty podatkowej na odbudowę, to mogłoby z tego wyniknąć coś pożytecznego. Jak śpiewał klasyk - "po nocy przychodzi dzień" – mówi prof. Piotr Tryjanowski, specjalista od wpływu klimatu, kierownik Instytutu Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
Zacierać ręce na prawdziwą hossę powinna jedna branża – ubezpieczeniowa.