PiS chce zmian w sposobie powoływania członków rad nadzorczych funduszy ochrony środowiska, zwłaszcza wojewódzkich. Według opozycji to zawłaszczanie przez partię rządzącą "kasy i stołków". PO, Nowoczesna i PSL wniosły o odrzucenie projektu ustawy w tej sprawie.
W środę w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie poselskiego projektu nowelizacji Prawa ochrony środowiska. Propozycję zmian wnieśli posłowie PiS.
Przedstawiciel wnioskodawców Wojciech Skurkiewicz tłumaczył, że nowe prawo będzie zmieniać zasady powoływania wybranych organów Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz wojewódzkich funduszy ochrony środowiska i gospodarki wodnej, co przyczynić się ma do ograniczenia kosztów ich funkcjonowania i usprawnić ten proces.
- W chwili obecnej procedura powoływania 7-osobowych składów rad nadzorczych funduszy wojewódzkich jest niekonsekwentna, złożona, długotrwała i w praktyce prowadzi do sytuacji, które mogą budzić istotne wątpliwości - ocenił poseł.
Skurkiewicz zwrócił uwagę, że obecnie uprawnienia do powoływania i odwoływania członków rad nadzorczych funduszy mają zarówno sejmiki województw, jak i minister środowiska, który odwołuje członków rad nadzorczych funduszy, jeżeli przestali oni pełnić określone w ustawie funkcje.
Skurkiewicz wyjaśnił, że zaproponowana w projekcie zmiana polega na tym, iż to minister środowiska będzie powoływał i odwoływał członków rad nadzorczych, co umożliwi sprawne zmiany w składzie rad.
- Celem rozwiązania polegającego na przyznaniu ministrowi kompetencji do powoływania, w miejsce członków rad niewyznaczonych przez wojewodę, zarząd NFOŚiGW lub sejmik województwa, przedstawicieli tego ministra, jest zdyscyplinowaniem podmiotów, o których mowa, do sprawnego wyznaczania tych członków, a także umożliwienie radom nadzorczym funduszy sprawnego działania, mimo braku wyznaczenia przez te podmioty członków rad - mówił.
Krzysztof Maciejewski (PiS) wyjaśnił, że nowe przepisy zmniejszą też liczbę członków rad nadzorczych w NFOŚiGW z 12 osób do 11, a w wojewódzkich funduszach - z siedmiu do pięciu osób. Liczba członków zarządów wojewódzkich funduszy ma spaść z czterech do jednej osoby, maksymalnie dwóch.
Maciejewski przekonywał, że obecnie w skład rad nadzorczych wojewódzkich funduszy wchodzą często te same osoby, które pełnią funkcje związane z ochroną środowiska też w innych instytucjach samorządowych. Wymienił tu m.in. przedstawicieli marszałka województwa, komisji w sejmiku województwa czy organizacji pozarządowych. Jego zdaniem to nie jest dobre rozwiązanie.
Odnosząc się do zmniejszenia liczby członków zarządów funduszy wojewódzkich, poseł uznał, że "nie ma żadnych przeszkód, by zarząd nawet dużej spółki, firmy publicznej wykonywany był jednoosobowo".
Zgodnie z projektem, mandat dotychczasowych rad nadzorczych wojewódzkich funduszy wygaśnie z dniem wejścia w życie tych przepisów (14 dni od ogłoszenia ustawy).
Podczas debaty projekt nowelizacji zdecydowanie krytykowała opozycja: PO, Kukiz'15, Nowoczesna i PSL. Platforma, Nowoczesna i Ludowcy złożyli wnioski o odrzucenie projektu w pierwszym czytaniu. Głosowanie w tej sprawie ma odbyć się w czwartek.
Gabriela Lenartowicz (PO) powiedziała, że proponowane przez PiS rozwiązanie to "zawłaszczanie kasy i stołków". - Ta ustawa to kolejny etap niedobrej zmiany. Mamy do czynienia z kolejnym sposobem na demontaż i zawłaszczanie instytucji publicznych - oceniła.
Posłanka podkreśliła, że dotychczasowe przepisy dotyczące powoływania rad nadzorczych wojewódzkich funduszy zostały tak skonstruowane, by w ich skład wchodzili "przedstawiciel wszystkich regionalnych i krajowych interesariuszy ochrony środowiska". Taka forma - jej zdaniem - pozwala zachować bezstronność, a także kreować regionalną politykę finansowania inwestycji środowiskowych. Po zmianach - kontynuowała - przesunie się to w kierunku ministra środowiska.
Z kolei Piotr Apel z Kuzki'15 mówił, że przedstawiony przez PiS projekt to kolejna systemowa zmiana, która nie jest konsultowana społecznie. Dodał, że nowe prawo scentralizuje wydatki na ochronę środowiska, które powinny być w gestii samorządów. - Ten projekt jest szkodliwy, nie można wszystkiego skupiać i na siłę starać się przejmować kolejne stanowiska. Nie może być tak, że w Warszawie będzie się decydować o tym, co się dzieje w poszczególnych województwach, bo mają swoją specyfikę - stwierdził.
W podobnym tonie wypowiadali się też Ewa Lieder z Nowoczesnej i Piotr Zgorzelski z PSL.
- Samorządy nie będą miały wpływu jakie projekty będą dofinansowane. Dotychczas były niezależne od rządu - mówiła Lieder. Przypomniała, że rocznie jest to ok. 2 mld zł. Argumentowała, że projekt noweli jest też niezgodny z konstytucją, gdyż narusza zasadę decentralizacji administracji państwowej.
Piotr Zgorzelski przekonywał z kolei, że przez 20 lat istnienia wojewódzkie fundusze stały się regionalnymi centrami kompetencji, które prowadziły politykę środowiskową na swoim terenie i były sprawdzonym, merytorycznym partnerem dla marszałków województw.
Poseł podkreślił, że kilku marszałków przekazało wojewódzkim funduszom realizację Regionalnych Programów Operacyjnych, czyli wydatkowania funduszy unijnych z przeszłej i obecnej perspektywy finansowej na projekty środowiskowe. - Jedynym celem projektu ustawy jest przejęcie kontroli nad funduszami poprzez przeprowadzenie kadrowej rewolucji w radach nadzorczych i zarządach spółek - mówił Zgorzelski.
Projektu bronił Ireneusz Zyska z koła Wolni i Solidarni. Krytykował obecne rozwiązania, które - jego zdaniem - powodują liczne patologie.
- Dzisiaj o składzie władz funduszy decydują sejmiki wojewódzkie, a w radach nadzorczych większość mają przedstawiciele samorządów i organizacji pozarządowych. Taka sytuacja powodowała wiele patologicznych sytuacji, w których rady decydowały o podziale setek milionów zł m.in. dla organizacji pozarządowych, których przedstawiciele byli w radach. Działacze wielu organizacji pozarządowych, m.in. ponad 10 tys. stowarzyszeń i fundacji tzw. ekologicznych często specjalnie zakładali nowe organizacje pod konkretne projekty wspierane przez władze wojewódzkich funduszy - mówił poseł.
Wiceminister środowiska Mariusz Gajda przekonywał podczas debaty, że zmiany są konieczne, ponieważ minister czy NFOŚiGW, wspomagając finansowo wojewódzkie fundusze, nie ma kontroli nad ich wydatkowaniem. Przywołał tu przykład m.in. nieskutecznej walki ze smogiem. - Tego smogu nie przyniósł ani rząd, ani minister Szyszko. Ten smog powstawał przez wiele lat i to, co w tej chwili widzimy, to jest też efekt braku skutecznego działania wojewódzkich funduszy - ocenił.
- Bardzo wyraźnie widać lokalne koterie. Koterie polegające na tym, że rzeczywiście przydziela się nie wiadomo jakim organizacjom pozarządowym wysokie dotacje. Widać nawet takie rzeczy jak preferowanie poszczególnych gmin w zależności od opcji politycznej - podkreślił Gajda.
Przypomnijmy, że wystarczył rok, by Prawo i Sprawiedliwość znalazło pracę dla tysiąca znajomych, byłych posłów, doradców, adwokatów lub po prostu członków najbliższej rodziny. Do m.in. zarządów i rad nadzorczych spółek skarbu państwa, urzędów, ministerstw oraz delegatur trafiło ponad dwa razy więcej ludzi niż za rządów PO-PSL (więcej na ten temat przeczytasz tutaj)
.