Na przerwie w dostawie gazu do Polski - paradoksalnie - więcej ugrać może nasz rząd niż Rosja. A to przez ustawę, którą właśnie proceduje Sejm. Ministerstwo Energii chce nią zmusić niezależnych dostawców gazu do magazynowania surowca w kraju. To sprawi, że ich działalność stanie się mniej konkurencyjna niż państwowego PGNiG. Ostatnie wydarzenia wskazują jednak, że czasem lepiej więcej zapłacić za magazyny niż za wirtualny gaz.
Jakie znaczenie ma tu odcięcie dostaw z gazociągu Jamalskiego? Pierwszy raz w historii przestaje działać nasze najważniejsze alternatywne źródło surowca - tzw. wirtualny rewers. Dotąd sądzono, że nawet jeśli Rosjanie zablokują nam dopływ gazu, to cały czas gazociągiem będzie płynąć on dalej do Niemiec.
Dzięki temu my go od naszych zachodnich sąsiadów odkupimy i w ten sposób unikniemy problemu. Ten mechanizm zwany właśnie wirtualnym rewersem działa już od kilku lat. Gaz nawet nie trafia za Odrę, a jest pobierany w dwóch miejscach na terenie Polski. Do Niemiec płyną tylko pieniądze za odkupiony rosyjski gaz.
Najnowsza awaria w gazociągu Jamalskim pokazuje, że to nie zabezpiecza w żaden sposób naszych interesów. Polski Gaz-System zaprzestał poboru ze względu na to, że w paliwie jest za dużo wody. Gaz jest tak niskiej jakości, że mógłby nawet uszkodzić nasze gazociągi. Niemców ten problem nie dotyczy - nadal z gazu korzystają, bo posiadają urządzenia do oczyszczania błękitnego paliwa. Polska nie może jednak skorzystać z wirtualnego rewersu.
- Ta sytuacja pokazuje tylko, że należy szukać nowych rozwiązań, które jeszcze bardziej uniezależnią nas od dostaw. Lepsze od wirtualnego rewersu, na wypadek sytuacji jak ta z ostatniej środy, jest magazynowanie gazów w Polsce. To w większym stopniu zwiększa nasze bezpieczeństwo energetyczne - tłumaczy Aleksander Galos, radca prawny specjalizujący się prawie energetycznym w kancelarii Kochański Zięba i Partnerzy.
Jego kolega z kancelarii Wojciech Wrochna dodaje, że nie ma znaczenia, czy tym razem gaz specjalnie wyłączyli Rosjanie czy jest to rzeczywista awaria dająca słabej jakości gaz.
- Najważniejsze, że surowca nie ma. Powód ma tu drugorzędne znaczenie. Dla nas to kolejna nauka i sytuacja, z której powinniśmy wyciągać wnioski. Najważniejszy z nich jest taki, że w niektórych sytuacjach wirtualny rewers może okazać się zawodny. Natomiast postawienie instalacji do odwodniania gazu oznacza trudne do oszacowania koszty - dodaje.
Rząd rozwiązanie już jednak ma. To nowelizacja ustawy o zapasach paliw. Zmusza ona dostawców gazu do posiadania własnych magazynów na terenie Polski. Ewentualnie mogą je dzierżawić w innym kraju, ale wtedy muszą mieć infrastrukturę przeznaczoną tylko i wyłącznie do transportu surowca do naszego systemu przesyłowego, co jest absurdalnie drogie.
Niezależni od państwa sprzedawcy gazu przepisy już skrytykowali za pośrednictwem Konfederacji Lewiatan. Ta stwierdziła, że propozycje rządu oznaczają wyższe ceny. Konsumenci mają płacić nawet miliard złotych więcej za obowiązek magazynowania surowca w Polsce.
- To co robi rząd, to pełne bezpieczeństwo energetyczne kraju, ale bez liczenia się z jakimikolwiek kosztami. Ustawa nie była nawet sprawdzana przez UOKiK - mówi money.pl Daria Kulczycka z Lewiatana.
Jak jednak przekonują mecenasi Galos i Wrochna, najnowszy problem z dostawami wskazuje, że być może lepiej zapłacić więcej pieniędzy i mieć istotnie większe bezpieczeństwo energetyczne niż podejmować ewentualne ryzyko braku dostaw. .
- Nowelizacja eliminuje problem wirtualnych magazynów gazu, które są poza Polską. To powinno skutkować wzmocnieniem bezpieczeństwa dostaw w przyszłości. - komentują.
Kto zyskuje na takich przepisach? Beneficjentem będzie na pewno państwowy PGNIG, który ma magazyny gazu i każdy inny sprzedawca surowca musiałby mu płacić za ustawowe korzystanie z ich pojemności. To oznaczałoby, że niezależne firmy będą mniej konkurencyjne.
- Wszystkie inwestycje są kosztowne. Mówię tu o gazoporcie, planowanej budowie interkonektorów (umożliwiają przesył gazu od naszych sąsiadów) czy wreszcie Baltic Pipe, łącząca nas z Norwegią to są miliardy. Skądś je trzeba wziąć - mówi nam Kulczycka.