W ubiegłym tygodniu doszło do przejęcia kontroli nad elektrociepłownią Kogeneracja przez państwowego giganta - PGE. W ten sposób liczba spółek giełdowych, nad którymi państwo sprawuje kontrolę, wzrosła do 22. Te firmy stanowią łącznie połowę wartości wszystkich notowanych polskich spółek. Nigdy wcześniej warszawska giełda nie była bardziej państwowa.
W ramach transakcji przejęcia aktywów francuskiej państwowej grupy EdF w ubiegłym tygodniu największy producent energii w Polsce - PGE - kupił między innymi 50 proc. akcji notowanej na giełdzie spółki Kogeneracja.
Formalnie doszło do przejścia aktywów z jednej spółki państwowej, francuskiej, do innej państwowej, tyle że polskiej. Proporcje własności prywatnej i państwowej na giełdzie nie uległy więc zmianie. Powiększyło się jednak grono firm zarządzanych konkretnie przez rząd premier Szydło. Nazwijmy je "holdingiem PiS".
Spółki giełdowe w rękach skarbu państwa są większe niż średnia giełdowa - dlatego, choć w grupie 428 wszystkich notowanych firm są zaledwie 22 kontrolowane przez rząd, ich wartość jest nieproporcjonalnie większa.
Jak wyliczyliśmy, po wtorkowej sesji giełdowej łączna kapitalizacja "holdingu PiS" wynosiła 330 mld zł, podczas gdy wszystkie polskie spółki giełdowe miały wartości 668 mld zł. Doszliśmy do progu 49,4 proc. udziału firm z kontrolą polskiego rządu w całej kapitalizacji giełdy. To najwięcej w historii.
W bieżącej dekadzie najwyższym progiem "upaństwowienia" giełdy było dotychczas 47,5 proc. w 2012 r. - już po wprowadzeniu krajowej energetyki i PZU na giełdę. W tym roku jednak w skład "holdingu PiS" wszedł Bank Pekao.
Już tylko to spowodowało przekroczenie 47 proc. udziału w kapitalizacji giełdy. Kogeneracja dorzuciła 0,2 proc., a swoje zrobił też wzrost kursów "państwowych" akcji (patrz artykuł o PiS Index)
, szybszy niż całej giełdy.
Giełda służy do prywatyzacji? To już nieaktualne
Giełda Papierów Wartościowych w założeniu miała być miejscem rozwoju gospodarki rynkowej. Za jej pośrednictwem prywatyzowano spółki, firmy mogły pozyskiwać kapitał.
Z tą prywatyzacją po 2000 roku bywało różnie. Za rządów PO-PSL formalnie wprowadzano spółki na giełdę, ale przez to wcale nie stawały się prywatne.
A to ustalenia statutowe, a to procent kapitału w rękach państwa pozostawały na takim poziomie, że kontrolę - mimo formalnej częściowej prywatyzacji - sprawował wciąż rząd. Stąd zresztą taka wielka wymiana rad nadzorczych i zarządów w wielu kluczowych spółkach giełdowych zaraz po przejęciu rządów przez Prawo i Sprawiedliwość. Nie byłoby to możliwe, gdyby wcześniej nastąpiła faktyczna prywatyzacja.
Od czasu, kiedy rząd Szydło przejął władzę, akcje państwowych spółek traktowano jak gorący kartofel i aż do września 2016 r. podchodzono do nich z nieufnością. Trochę miało to oparcie w liczbach, bo część spółek utworzyła wielkie rezerwy za 2015 rok, więc i na dywidendy nie można było liczyć, a trochę niepokoju wzbudzali nowi menadżerowie.
W tym roku mieliśmy już renesans zainteresowania akcjami państwowych spółek. Do tego doszło jeszcze przejęcie Pekao w czerwcu, a potem wspominanej na wstępie Kogeneracji - w rezultacie mamy giełdę, na której notowanych jest wiele spółek, ale już prawie większość kapitału trafia do firm państwowych.