Na łapówki mówili, że trzeba "dać bułę". I dawali: koperty A4 z pieniędzmi, kartony wódki albo bilety na wyścigi Formuły 1. W ten sposób pracownikom marketów odwdzięczać się miały takie firmy jak Sobieski, Ustronianka, Zbyszko czy Red Bull. Zarzuty usłyszeli nie tylko menadżerowie marek i sklepów. Wśród oskarżonych jest też znany biznesmen, regularnie zajmujący przed laty wysokie miejsca w rankingu najbogatszych Polaków.
Ze stu tomów akt, liczących 30 tysięcy stron, których przeczytanie zajęło nam kilkunastu dni, wyłania się wstrząsający obraz nieuczciwej walki o klienta sieci handlowych. O to, by towar pojawił się na półce, w lepszym miejscu albo gazetce promocyjnej. *O tym, jak wyglądały kulisy jednej z największych afer korupcyjnych w historii polskiego handlu pisaliśmy już w money.pl. *Pierwsze informacje o tym, co się wyprawia w niektórych hipermarketach, wypłynęły już jakiś czas temu, dziś wiadomo, że był to wierzchołek góry lodowej.
Teoretycznie to normalna i legalna praktyka, która stosuje się na całym świecie. Pod warunkiem, że pieniądze nie trafiają bezpośrednio do kieszeni pracownika, który decyduje o asortymencie. Bez faktury, bez podatku, bez śladu.
Niechlubny rekord w przyjmowaniu łapówek prokuratura zarzuca Pawłowi S., starszemu kupcowi w Kauflandzie, który na nielegalnej działalności miał zarobić ponad 4 miliony złotych. Ale podobnie mieli działać też wysoko postawieni pracownicy w innych sieciach. Oskarżeni są również przedstawiciele Carrefoura, Makro czy Reala. Śledztwo wykazało również nieprawidłowości w sieci Auchan.
Sobieski a "sprawa wrocławska"
Producent popularnych wódek, takich jak Sobieski, Krupnik, Starogardzka czy Danzka, należący do francuskiej grupy Marie Brizard (wcześniej Belvedere) chciał w 2007 roku zwiększyć sprzedaż m. in. w Kauflandzie. Negocjacje z siecią z ramienia Sobieskiego prowadził w tym celu dyrektor handlowy Tomasz K., natomiast hipermarket reprezentował wspomniany Paweł S. Rozmowy we wrocławskiej centrali sieci skończyły się fiaskiem i do porozumienia nie doszło.
- Jakiś czas później zadzwonili do mnie dwaj koledzy Pawła S. i zaproponowali spotkanie w hotelu przy wjeździe do Krakowa, na które się zgodziłem - zeznawał Tomasz K. - To była szybka rozmowa. Trwała tyle, ile potrzeba na wypicie herbaty. Powiedzieli, że jak chcę załatwić sprawę "wrocławską" to nie ma problemu.
W spotkaniu oprócz Tomasza K. uczestniczyli również tzw. "naganiacze", czyli pośrednicy w kontaktach nieuczciwych kupców z dostawcami. - Zażądali 0,3 proc. obrotu tzw. "wódkami głównymi", a więc na przykład "Sobieskim" - zeznawał K. - Później zadzwoniłem do jednego z nich i przyjąłem ich ofertę, bo bardzo mi zależało na zwiększeniu sprzedaży w Kauflandzie.
Gdy Sobieski chciał podnieść ceny w niemieckiej sieci, musiał również dać "podwyżkę" tamtejszemu kupcowi. Od 2009 roku Paweł S. dostawał już nie 0,3, a 0,5 proc. obrotu głównymi wódkami. Później łapówką miał się rzekomo dzielić z "naganiaczami".
Dyrektor handlowy Sobieskiego przyznawał, że nie do końca ufał pośrednikom. - Oni zrobili na mnie złe wrażenie. Mieli sposób bycia, który powodował brak zaufania - przyznawał później, dlatego gdy trzeba było przekazywać łapówki dla Pawła S., kontaktował się tylko z jednym z naganiaczy. Ten z kolei miał przekazywać łapówki swojemu koledze i kupcowi z Kauflandu.
W żargonie handlowców wykształciła się nawet specjalna nazwa na przekazywaną łapówkę.
Jeden z pośredników po zgłoszeniu się do dostawcy
Trzeba dać "bułę" dla S.
Co ciekawe, mimo złego pierwszego wrażenia dyrektora handlowego, nieco ponad rok później jeden z pośredników został zatrudniony w firmie Sobieski i pracował tam przez kilka miesięcy na etacie.
Tajemnicze koperty
Do "czarnej roboty" Tomasz K. zaangażował również swoją podwładną, przedstawicielkę handlową Sobieskiego, odpowiedzialną m. in. za kontakty właśnie z Kauflandem. To ona przy okazji spotkań handlowych z S., miała mu przekazywać prezenty w postaci kartonów wódki. Każdy pracownik na tym stanowisku miał bowiem do dyspozycji tzw. "bagażnik", czyli między 120 a 300 butelek alkoholu, przeznaczonych na legalne "suweniry dla klientów".
Jednak kartony to nie wszystko, co miała wozić kupcowi z Kauflandu. W toku śledztwa Jolanta M. przyznawała, że szef przekazywał jej również coś jeszcze. - W reklamówkach czasami była koperta formatu A4 - mówiła śledczym i zarzekała się, że nie wiedziała, co zawiera. - Mogłam się tylko domyślać. Sądziłam, że w środku są gratisy typu portfel lub inne materiały marketingowe.
- Zazwyczaj spotykaliśmy się we Wrocławiu, ale ona zupełnie nie znała miasta - zeznawał Paweł S. - Dlatego to działało tak, że ona dzwoniła i mówiła, gdzie jest, a ja tam dojeżdżałem. Pieniądze zazwyczaj dostawałem w samochodzie - raz moim, raz jej.
W sumie Jolanta M. miała przekazać S. 12 takich kopert, w których, jak się okazało, za każdym razem były bony towarowe o nominałach od 20 do 100 złotych, opiewających w sumie na kwotę od 10 do 25 tysięcy złotych. Skąd firma miała tyle talonów?
- To wyglądało w ten sposób, że my zlecaliśmy firmie zewnętrznej zakup bonów towarowych i dostawaliśmy je w paczce - wyjaśniał śledczym Tomasz K. - Ja potem dawałem je Joli, a ona zawoziła do Wrocławia, do Kauflandu.
Później jednak S. już nie chciał bonów, tylko gotówkę, ale nie było to dla Sobieskiego wielkim problemem. Pomagała w tym ta sama firma zewnętrzna. - Wystawiała nam ona fakturę na fikcyjną usługę marketingową, a my ją płaciliśmy - zeznawał Tomasz K. - Firma potrącała 3,5 proc. prowizji dla siebie, a reszta pieniędzy wracała do nas i była przekazywana na łapówkę dla kupca z Kauflandu.
Pieniądze od Sobieskiego S. ostatni raz dostał niespełna miesiąc przed zatrzymaniem przez policję.
[Carrefour](https://finanse.wp.pl/carrefour-6163174079588481c) był droższy
Podczas wspomnianego spotkania przy wjeździe do Krakowa padła jeszcze jedna propozycja ze strony "naganiaczy". - Zaproponowali mi również podpisanie kontraktu z siecią Carrefour i zażądali 0,5 proc. od obrotu wódkami głównymi - relacjonował Tomasz K. i przypomniał, że niedługo wcześniej miał spotkanie handlowe we francuskiej sieci, na którym nie doszło do porozumienia. - Udzieliłem już tak wielkich rabatów, że nie mogłem już więcej oddać.
Pośrednicy obiecali jednak, że za łapówkę pomogą załatwić wszystkie sprawy z kupcem z Carrefoura. W toku śledztwa okazało się bowiem, że jeden z pośredników przez wiele lat pracował w tej sieci i nadal miał w niej dobre relacje.
Opinia o jednym z "naganiaczy"
On w Carrefourze był ułożony z kupcem i tak naprawdę tam rządził
Ostatecznie umowa została podpisana na dobrych dla Sobieskiego warunkach i współpraca układała się bardzo dobrze. - W handlu jest taka praktyka, że dostawcy co roku obniżają ceny o 2-3 proc. - tłumaczył Tomasz K., ale Sobieski w Carrefourze nie musiał tego robić, dzięki wynegocjowanym przez pośredników warunkom. Co więcej, gdy jakiś czas później producent wódki chciał podnieść ceny, to też nikt nie robił im problemów. - Pośrednik zaproponował tylko podniesienie łapówki do 1 procenta od obrotu za zaakceptowanie naszego cennika - zeznawał K.
Pieniądze wypłacane były regularnie, w takiej samej formie jak w przypadku Kauflandu. - W okolicach piątego, ósmego każdego miesiąca umawialiśmy się na spotkanie. Zazwyczaj na parkingu pod naszym biurem - relacjonował K., który tym razem nie korzystał z pomocy Jolanty M.
Obydwoje jednak przyznali się do winy i usłyszeli już wyroki. Jolanta M. - 16 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata, a Tomasz K. - 2 lata w zawieszeniu na 4 lata. Musieli też zapłacić odpowiednio 25 i 50 tysięcy złotych grzywny. Sobieski miał zdaniem sądu na łapówki przeznaczyć w sumie około 250 tysięcy złotych.
Mimo wielu prób, nie udało nam się skontaktować ze spółką Sobieski. Strona internetowa centrali firmy nie działa, tak jak podane w Krajowym Rejestrze Sądowym numery telefonów. Próbowaliśmy też we francuskiej firmie Marie Brizard (dawniej Belvedere), która jest właścicielem marki, jednak nasze zapytania pozostały bez odpowiedzi.
Na kolejnej stronie dowiesz się, dlaczego często w hipermarketach Red Bulla można kupić przy kasie
"Opłaty bokiem" w Red Bullu
Alek C. został zatrudniony w firmie Red Bull w 1997 roku. Na początku zarabiał 1800 złotych brutto miesięcznie i miał szanse na dodatkowe 700 złotych premii. Gdy odchodził z firmy w 2007 roku jego pensja wynosiła już 30 tysięcy złotych, a on zajmował stanowisko dyrektora handlowego, czyli szefa kierowników do spraw kluczowych klientów.
- Proceder wręczania korzyści majątkowych rozpoczął się w momencie, gdy centrala w Austrii zaczęła narzucać wysokie targety sprzedażowe - wyjaśniał śledczym przedstawiciel producenta energetyków. Tłumaczył, że dopóki kierownik nie przekraczał przyznanego budżetu, nikt specjalnie nie interesował się, za co są poszczególne faktury i pieniądze na łapówki znajdowały się stosunkowo łatwo.
Taka sytuacja miała miejsce w kontaktach z Pawłem S. z Kauflandu. Jeden z kierowników do spraw kluczowych klientów miał poinformować szefa, że kupiec z tej sieci chce się zobaczyć bezpośrednio z Alkiem C.
Spotkanie całej trójki odbyło się w restauracji we Wrocławiu i S. miał tam zażądać od Red Bulla łapówki. - Ja nie do końca wiedziałem, za co mamy zapłacić i co mielibyśmy z tego mieć - zeznawał dyrektor handlowy Red Bulla. - S. w ogóle nie mówił na tym spotkaniu zbyt składnie. Sprawiał wrażenie skacowanego, a podczas lunchu sam wypił butelkę wina.
Później negocjacje z Kauflandem przejął już podwładny Alka C., który za jego przyzwoleniem miał co kwartał przekazywać S. pieniądze.
Dyrektor handlowy Red Bulla o łapówkach
Myśmy nie nazywali tego łapówkami, tylko mówiliśmy o tym jako o "opłatach bokiem"
"Nic nie chcę wiedzieć"
- Później był straszny nacisk z centrali, żeby uzyskać dodatkowe ekspozycje przy kasie w formie lodówek lub tzw. druciaków - relacjonował dyrektor handlowy i w tym kontekście przywołuje sieci Real i Carrefour. - Początkowo nie chcieli się zgodzić, bo mówili, że Pepsi i Coca Cola płacą za to olbrzymie pieniądze.
Sprawę udało się załatwić, według zeznań C., dopiero po wręczeniu łapówki pracownikom sieci, ale rękami jednego z kierowników. Dzięki temu sprzedaż w Carrefourze i Realu miała wzrosnąć o połowę. Nielegalny proceder miał też miejsce w kontaktach z hipermarketami Auchan i Makro.
Pieniądze miały pochodzić z fikcyjnych faktur, wystawianych przez zewnętrzną spółkę, czyli tzw. "naganiaczy". Pośrednik zmieniał się w zależności od hipermarketu.
Oprócz pieniędzy, przedstawiciele sieci sklepowych mogli liczyć na inne profity ze swojej nieoficjalnej działalności. - Dla klientów organizowaliśmy też wycieczki na wydarzenia sportowe Red Bulla, takie jak Formuła 1 czy X-Fighters - zeznawał dyrektor handlowy firmy.
Jak twierdzi Alek C. i jego podwładni, na proceder przyzwalało kierownictwo polskiego oddziału spółki, ale każdą tego typu informację kwitowali słowami "ja nic nie chcę wiedzieć!". - Na pewno o tym wiedzieli, bo te tematy były omawiane podczas spotkań zarządu - czytamy w jego zeznaniach. - Szefowa chciała jeździć na spotkania centrali, być liderem, dostawać wysokie premie. Więc musieliśmy robić wszystko, by zwiększyć sprzedaż.
Z kolei dyrektor finansowy miał zeznawać, że nie zdawał sobie sprawy, że jest to łamanie prawa. - Myślałem, że łapówka jest tylko wtedy, jak bierze ją funkcjonariusz publiczny lub polityk, a nie prywatna firma - czytamy w aktach sprawy.
Red Bull również nie chce komentować postępowania. - Zdarzenia, których ono dotyczy, sięgają roku 2007, a ówczesne kierownictwo już od 2009 roku nie pracuje w spółce. Nowe kierownictwo pilnuje działania według najwyższych standardów etycznych - usłyszeliśmy od Olgi Naparty, przedstawicielki spółki.
Z zeznań byłego dyrektora finansowego Red Bulla
Myślałem, że łapówka jest tylko wtedy, jak bierze ją funkcjonariusz publiczny lub polityk, a nie prywatna firma
W sprawie byłej dyrektor generalnej Red Bulla, dyrektora finansowego oraz dwóch kierowników ds. kluczowych klientów postępowanie toczy się w Sądzie Okręgowym dla Warszawy Śródmieścia. Alek C. natomiast przyznał się do winy i dobrowolnie poddał się karze. Został skazany na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata oraz 7500 złotych grzywny.
Ponadto C. ma naprawić wyrządzoną hipermarketom szkodę i zapłacić 2500 złotych na rzecz Auchan, 1000 złotych na rzecz Makro i 3000 złotych Kauflandowi.
Na trzeciej stronie o tym, za kogo musiał poręczyć proboszcz, kto chwalił się nowym Bentleyem i co wspólnego ze sprawą ma Widzew Łódź
Proboszcz poręczył
Wśród osób, których nazwiska pojawiają się w kontekście afery korupcyjnej w hipermarketach, jest też Michał B. To wieloletni prezes Ustronianki, jednego z największych producentów wody mineralnej w Polsce, znanego m. in. ze wspierania polskiego sportu. Firma od lat sponsoruje skoczków narciarskich, a od niedawna również jest partnerem piłkarskiej reprezentacji Polski.
B. wpadł dlatego, że na plikach pieniędzy, które Paweł S. otrzymywał z łapówek, widniała pieczątka jego firmy, a na kopercie napisane było "p. Paweł". Po analizie grafologicznej okazało się, że napis wykonał sam prezes. Michał B. został w maju 2010 roku oskarżony o wręczenie w sumie prawie 100 tysięcy złotych łapówki, a nawet tymczasowo aresztowany.
Wyszedł dopiero kilka dni później, po wpłaceniu 400 tysięcy złotych kaucji i uporczywie nie przyznawał się do winy. Dopiero pod koniec 2015 roku potwierdził, że to on wręczył pieniądze kupcowi z Kauflandu i złożył wniosek o warunkowe umorzenie postępowania.
Prokuratura przychyliła się do wniosku, być może dlatego, że B. dołączył do niego kilkadziesiąt dyplomów wdzięczności, otrzymanych od różnych organizacji za jego działalność charytatywną na rzecz lokalnych społeczności. Za prezesa poręczył nawet proboszcz parafii, do której oskarżony należał od 19 lat.
Proboszcz parafii o Michale B.
Można powiedzieć, że to prawdziwy filantrop
B. porozumiał się również z Ustronianką i Kauflandem w sprawie naprawienia szkód, które wyrządził spółkom swoim nielegalnym działaniem. Niestety nie udało nam się skontaktować z producentem wody mineralnej, by uzyskać komentarz w tej sprawie.
Polak w Lidze Mistrzów
Zresztą kontekst sportowy pojawia się w aktach więcej razy. Paweł S. w swoich zeznaniach obciąża również Andrzeja P., znanego biznesmena, który na początku lat 90. brylował na listach najbogatszych Polaków, byłego współwłaściciela Widzewa Łódź z czasów, gdy klub ten występował w Lidze Mistrzów. - W 2009 roku spotkaliśmy się w jego samochodzie koło Heliosa przy Kazimierza Wielkiego. Pamiętam, że zaparkował tak, że utrudniał przejazd pozostałym samochodom - twierdził kupiec z Kauflandu. - Wtedy przekazał mi 10 tysięcy złotych za "podpompowanie" sprzedaży jego alkoholi.
Sam Andrzej P., który w latach 90. wprowadził do Polski markę Cin&Cin, odpiera zarzuty Pawła S. - To jest jakaś kompletna bzdura. Nie wiem z jakiego tytułu ja się znalazłem w tym akcie oskarżenia - zarzeka się w rozmowie z money.pl. - Pomawia mnie główny oskarżony, o wątpliwej reputacji, bo coś sobie wyimaginował. To jest słowo przeciwko słowu.
Biznesmen tłumaczy, że daty, które podaje S. kompletnie się nie zgadzają i jego zeznania "nie trzymają się kupy". - Przykro mi, że w handlu funkcjonowały takie osoby, które chcą sprawie dodać kolorytu i dlatego zaplątują w to moje nazwisko.
Mimo to prokuratura przedstawiła Andrzejowi P. zarzuty, jednak tak jak w przypadku kilkunastu innych osób, wnioskuje o warunkowe umorzenie postępowania karnego ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu.
Przechwałki Bentleyem
Na podstawie zeznań Pawła S. śledczy oskarżyli o korupcję również Zbigniewa B., prezesa firmy Zbyszko. - Spotkaliśmy się na parkingu piętrowym przy Hotelu Wrocław. Pokazywał mi swojego Bentleya. Nawet go odpalał, żebym usłyszał dźwięk silnika - zeznawał oskarżony pracownik Kauflandu i dodał, że miał od niego otrzymać 80 tysięcy złotych łapówki.
Paweł S. o spotkaniu ze Zbigniewem B.
Pokazywał mi swojego Bentleya. Nawet go odpalał, żebym usłyszał dźwięk silnika
Śledczy zatrzymali go nawet w siedzibie firmy jesienią 2011 roku. Zabezpieczyli przy tym m. in. faktury oraz książeczkę czekową. Biznesmen bowiem nie używał w tym czasie karty bankomatowej, a pieniądze za każdym razem podejmował właśnie czekiem.
Co więcej, kupiec z Kauflandu twierdził, że słyszał ze strony Zbigniewa B. groźby pod swoim adresem, ale ten wyraźnie temu zaprzecza. Prokurator zarządził więc konfrontację obu panów. - Ten pan pieprzy nie wiadomo co - czytamy w protokole.
"Z uwagi na toczące się postępowanie, Zarząd Spółki powstrzymuje się od komentowania sprawy - przede wszystkim dla zapewnienia jego prawidłowego przebiegu. (...) Przedstawiciel Zarządu jest osobą niewinną i będzie dochodził swojej niewinności na drodze sądowej. Postępowanie sądowe w żadnym zakresie nie wpływa na działalność handlową spółki" - czytamy w oświadczeniu, przesłanym przez Zbyszko.
55 oskarżonych
Prokuratura Apelacyjna we Wrocławiu aktem oskarżenia objęła w sumie 55 osób, z czego 44 dotyczą przedstawicieli firm, oferujących łapówki w zamian za pomoc w wejściu lub utrzymaniu się w hipermarketach. Za taki czyn grozi kara pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat.
Część z tych osób (jak przedstawiciele firmy Sobieski, Alek C. z Red Bulla, czy Michał B.) już przyznała się do winy i ma na koncie wyroki w zawieszeniu.
Pozostałych oskarżyciel podzielił na dwie grupy - tych, którzy łapówki mieli wręczać w sposób ciągły i tych, dla których było to jednorazowe zdarzenie. W przypadku tych drugich prokurator wnioskuje o warunkowe umorzenie postępowania karnego. Pierwsza rozprawa w Sądzie Okręgowym dla Wrocławia-Krzyków jest zaplanowana na 24 lutego.