Money.pl: Doradca prezydenta Adam Glapiński powiedział w jednej z gazet, że przekroczenie progu ostrożnościowego (55 proc. relacji długu publicznego do PKB) nie byłoby złe. Zmusiłoby rząd do działań i przeprowadzenia niezbędnych reform. Pan podziela to zdanie?
*Prof. Stanisław Gomułka, specjalista od finansów publicznych, były wiceminister finansów w rządzie Donalda Tuska: *Przekroczenie tego progu nie jest konieczne by przeprowadzić reformy w finansach publicznych. Ale, jak widać, w naszych warunkach politycznych nie ma innej możliwości, by zmusić rząd, opozycję i prezydenta do współpracy. Wszyscy muszą zostać postawieni pod ścianą. Być może dopiero przekroczenie progu ostrożnościowego włączy sygnał alarmowy.
A takie myślenie nie jest trochę naiwne?
Oczywiście nie znaczy to, że do takiej współpracy dojdzie. Lepiej byłoby na to nie liczyć.
Co zatem przez ostatnie dwa lata rządów Donalda Tuska zawiodło, że nie udało się przeprowadzić reform?
[
Zyta Gilowska: Rząd upycha długi po kątach ]( http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/zyta;gilowska;rzad;upycha;dlugi;po;katach,151,0,557207.html )
Prawda jest taka, że premier od samego początku założył, iż jakikolwiek program skutecznych reform jest zbyt kosztowny politycznie i od razu zostanie wykorzystany przez opozycję i prezydenta do walki, a w rezultacie osłabienia PO. Dlatego Donald Tusk od razu się poddał. Powiedział, że będzie polityka miłości. Liczył na to, że niechęć elektoratu do PiS pozwoli mu wygrać kolejne wybory z lepszym wynikiem, a wtedy o reformy będzie łatwiej.
Zatem premier kłamał przed wyborami, obiecując reformy?
Premier liczył na większy sukces w wyborach. Wówczas nie byłoby ograniczenia politycznego, o którym wspomniałem. Nie wiedział też, że nadejdzie kryzys gospodarczy na świecie. To w pewnym sensie okoliczności łagodzące tę pasywną postawę.
Słowem, premier przedłożył korzyści polityczne nad reformy.
Chodziło mu o utrzymanie się przy władzy.
Ale Pan przecież był w tym rządzie. Jak się współpracowało z premierem?
Trudno powiedzieć, że w ogóle współpracowałem. Zostałem zaproszony do tego rządu, by zająć się właśnie reformą finansów publicznych. Gdy okazało się, że Tusk wcale nie ma takich planów, moja obecność w rządzie stała się zbędna. Dlatego odszedłem. Moja ocena sytuacji, jak się teraz okazuje, była poprawna. Zamiast obiecywanego obniżania deficytu jest jego silne podnoszenie, zamiast przyspieszenia prywatyzacji mamy stagnację. Praktycznie bardzo niewiele się zmieniło. Można znaleźć okoliczności łagodzące, o których wspomniałem, ale też można powiedzieć, że rząd niewiele spróbował. Jedyna inicjatywa to ustawy zdrowotne, które nie przeszły i walka z przechodzeniem na wcześniejszą emeryturę. To za mało.
**[
Góra: OFE ma inwestować, a nie ratować finanse publiczne. ]( http://www.money.pl/archiwum/mikrofon/artykul/gora;ofe;ma;inwestowac;a;nie;ratowac;finanse;publiczne,254,0,554238.html )A propozycja zmian w składkach do OFE?**
To fatalny pomysł. Wpisuje się w całą koncepcję utrzymania finansów publicznych pod kontrolą, tak by nie przekroczyć progu 55 procent. Rząd chce odsunąć ten fakt o mniej więcej rok.
To zrozumiałe. Idą wybory.
Tak. Zmiany w OFE to antyreforma, która pozwoli uniknąć rządowi komplikacji politycznych w przyszłym roku. To dla mnie jedno z gorszych działań rządu Donalda Tuska.
Żeby nie obrywało się tylko PO. Przecież PiS też położył sprawę reform. Wówczas sytuacja gospodarcza była lepsza i reformy byłyby łatwiejsze.
Ostatni znaczący krok został zrobiony przez Jerzego Hausera. Działo się to również w obliczu przekroczenia progu 55 procent. Wówczas była to konsekwencja dziury Bauca. To doświadczenie pokazuje, jak próba uniknięcia tego progu zaczyna mobilizować. Ja chciałem kontynuować i rozszerzyć plan Hausera.
O co?
Chociażby o zwiększenie wieku emerytalnego.
Ale co rusz pojawiają się głosy, że rząd to wprowadzi. Chociażby wypowiedzi minister Jolanty Fedak.
Ale cały czas nie mamy propozycji ustaw, które by te założenia realizowały.
Czy coś się zmieni w tym podejściu w najbliższych miesiącach?
Myślę, że do wyborów nie ma na to szans. Co gorsza, nie można liczyć na to, że w najbliższych dwóch latach będziemy mieli powrót do szybszego wzrostu gospodarczego, a to nie poprawi sytuacji finansów publicznych.
Słowem, samo się nie zrobi.
Oczywiście. Potrzebne są ustawy, a tych nie będzie.
Jakie to zrodzi konsekwencje?
Jeżeli dojdzie do przekroczenia, zwiększenia, bądź likwidacji progów, to utracimy wiarygodność na rynkach finansowych. To zwiększy chociażby koszty obsługi naszego długu zagranicznego.
A co jest gorsze: przekroczenie czy likwidacja progów?
Rynki zinterpretują to tak samo. A to one tak naprawdę są czynnikiem dyscyplinującym polityków. Niech Pan zwróci uwagę na Węgry. Dwa lata termu tamten kraj miał deficyt budżetowy na poziomie 10 proc., dług publiczny sięgał 80 proc. PKB. Dlatego rynki ukarały Węgrów, podnosząc koszt obsługi długu. To zmusiło parlament do reform nawet w okresie recesji, co jeszcze bardziej ją pogłębiło. Spadek PKB sięgnął 7 procent. Jak widać, koszt zaniedbań bywa ogromny.
U nas ten scenariusz powtórzy się?
My na drogę węgierską już weszliśmy. W przyszłym roku deficyt wzrośnie o 7-8 procent, a więc już całkiem blisko do 10 procent. Z długiem jest trochę lepiej, ale to nie znaczy, że można spać spokojnie. Mamy dwa, trzy lata, by dokonać koniecznych reform. Potem będzie za późno.
Raport Money.pl | |
---|---|
*Deficyt 2010. Kwota rekordowa, ale było gorzej * Minister finansów zapowiada, że w budżecie państwa na 2010 rok zabraknie ponad 52 mld złotych na sfinansowanie zaplanowanych wydatków. Czytaj w Money.pl |