Jest ich niemal tysiąc, ale tylko co dziesiąty dostaje za to pieniądze - reszta robi to społecznie. Rządowe dofinansowanie GOPR-u jest tak skąpe, że jego szefowie nie tylko nie są w stanie zapewnić ratownikom godnych pensji, ale muszą walczyć o każdą złotówkę na bieżące funkcjonowanie. Jeśli zabraknie sponsorów, pomoc do ludzi w górach może kiedyś nie dotrzeć. Jak mówi w rozmowie z money.pl Jacek Dębicki, naczelnik GOPR, wszystko rozbija się o kwotę 3 mln zł rocznie.
Jacek Bereźnicki, money.pl: Ile brakuje wam pieniędzy, żeby zamiast na ich szukaniu, ratownicy mogli skupić się na swojej pracy?
Jacek Dębicki, naczelnik GOPR: Podstawowa kwota z budżetu państwa, która pozwoliłaby nam spokojnie funkcjonować, to 10 mln zł rocznie zamiast obecnych siedmiu. Opieramy się głównie na dotacji MSW, bo są to pewne środki - sponsorzy dziś są, ale jutro może ich nie być. Jakbyśmy takie środki dostali, to przez 10 lat nie przyjeżdżamy do Warszawy prosić o pieniądze w ministerstwie.
Temat wraca jak bumerang co roku. Naprawdę chodzi tylko o trzy miliony? Aż trudno uwierzyć.
Każdego roku jest przepychanka. To działa na takiej zasadzie, że ministerstwo "rozumie nasze potrzeby, ale nie może im sprostać”. MSW tłumaczy się, że minister finansów prowadzi taką restrykcyjną gospodarkę finansową, że oni nie są w stanie w Ministerstwie Finansów znaleźć większych środków. Gdy wraz z TOPR-em współpracowaliśmy przy pisaniu ustawy o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach, posłowie z komisji zapytali, jaka kwota jest potrzebna. Odpowiedzieliśmy, że 5 mln zł, czyli 2 mln dla TOPR-u i 3 mln dla nas. I macie wtedy z nami spokój, powiedzieliśmy im. To dla nas niezrozumiałe, bo 3 czy 5 mln zł w skali budżetu państwa to żadne pieniądze.
Jeśli pieniądze z dotacji się skończą w połowie sezonu, ratownicy znikną z gór?
Na szczęście są dobrzy ludzie i firmy, które nam pomagają: Tauron, PZU, Plus, Mercedes, Tatra. To także dotacje samorządowe oraz środki własne, które staramy się zarobić, aby mieć na utrzymanie służby. Ale to nie jest komfortowa sytuacja. Powinniśmy się koncentrować na prowadzeniu służby ratowniczej, a część pracy ratowników, zarządów grup GOPR polega teraz na jeżdżeniu i załatwianiu pieniędzy.
Na takim "załatwianiu" pieniędzy polityki płacowej pan nie zbuduje. Można wiedzieć, ile zarabia ratownik?
W zależności od stopnia wyszkolenia i kwalifikacji to od 1700 do 3200 zł na rękę. To są za niskie pensje, bo warto wiedzieć, że wyszkolenie ratownika to 5 lat jego pracy. A z tych pieniędzy nie da się utrzymać rodziny.
Ludzie naprawdę ryzykują życie za takie pieniądze?
Dopóki jest młody, zapalony, bardzo chętnie pracuje, ale gdy zakłada rodzinę, pojawiają się problemy. Dlatego odchodzą do Straży Pożarnej, do policji, do BOR-u. Chętnie są przyjmowani, bo są świetnej klasy fachowcami. To jest teraz 102 ludzi, najwyższej klasy specjalistów. Powinni dobrze zarabiać, przynajmniej 3500 zł na rękę, żeby dało się ich zatrzymać.
Tymczasem w zeszłym roku wystąpiliśmy o dodatkowe 750 tys. zł w skali roku na płace, a dostaliśmy tylko 350 tys. Na przyszły rok także występujemy o zwiększenie liczby etatów o osiem i podwyżki. Służby mundurowe dostaną podwyżki, liczyliśmy, że my także się w tym zmieścimy, ale okazuje się, że nie. My jesteśmy stowarzyszeniem, któremu państwo zleca pewne zadania do wykonania. Nie jesteśmy ani służbą mundurową, ani administracją, więc nie wiadomo, czy na jakieś podwyżki się załapiemy. To trudna sytuacja.
Czyli sprawa jeszcze jest otwarta?
Jest otwarta, ale też nie wiadomo, jak będzie po 25 października - czy z obecną ekipą będziemy rozmawiać, czy już z nową. Zobaczymy. Nie mogę zrozumieć, że kwestia 3 milionów złotych to jest taki problem dla państwa. Proszę pamiętać, że GOPR to służba ratownicza, którą państwo dostało - nigdy jej nie tworzyło. Jest to organizacja, która sama stworzyła bazę, wyszkoliła ratowników, wyposażyła ich w specjalistyczny sprzęt i ekwipunek, dostarczyła państwu gotowy produkt. Urzędnicy nie muszą interesować się, jak się ubieramy, czym jeździmy, jak działamy, to wszystko jest gotowe. Trzeba tylko nam pomóc finansowo.
Czy dobrze rozumiem, że ratownicy muszą finansować własny sprzęt?
Na szczęście nie. Ubieramy ich od stóp do głów, szkolimy ich, uczymy posługiwania się sprzętem ratowniczym, jeździć quadami, skuterami, samochodami terenowymi. Pieniądze spływają centralnie do Zakopanego, do zarządu głównego GOPR, który ma swój klucz podziału środków na grupy, ściśle z zadeklarowanym w MSW preliminarzem wydatków. Jednak każda zmiana w granicach kilkunastu złotych wymaga aneksowania umowy. Jeśli chodzi o sprzęt, GOPR jest dobrze wyposażony, ale sprawą honorową dla mnie jest podniesienie pensji.
Jakie są roczne koszty utrzymania całego GOPR-u?
Koszty działalności siedmiu grup regionalnych to około 17 mln zł rocznie. Z MSW dostajemy około 7,5 mln zł. Czasem ministerstwu uda się jeszcze znaleźć jakieś środki ekstra, to są takie dotacje celowe - w zeszłym roku był to milion, w tym roku 300 tys. zł. Za te dodatkowe pieniądze kupujemy ekwipunek ratowniczy, sprzęt skitourowy dla ratowników. Wspiera nas także Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska, ale od tego roku zmieniły się zasady i Fundusz daje tylko połowę środków na jakiś cel, a drugą połowę musimy sami znaleźć.
Zupełnie jak z funduszami unijnymi.
Kiedy się nie ma pieniędzy, trudno nawet te 50 proc. znaleźć.