Rynek mocy pomoże przetrwać polskim elektrowniom węglowym, ale nie uratuje polskiego górnictwa i nie zapewni długiego zachowania roli węgla w miksie energetycznym. I Komisja Europejska, i Ministerstwo Energii doskonale zdają sobie z tego sprawę.
Awantura o sądownictwo nie pozwoliła na pierwsze czytanie ustawy o rynku mocy w Sejmie, więc na debatę musimy poczekać do września. Cały czas trwają jednak rozmowy z Komisją Europejską w ramach grupy roboczej.
Według informacji portalu WysokieNapiecie.pl niedawno był tam omawiany dokument przedstawiony przez Brukselę w lipcu. Jest to obszerna analiza skutków wprowadzenia pakietu zimowego wykonana przez zespół energetycznych "modelarzy" pod przewodem prof. Pantelisa Kaprosa, współtwórcy używanego przez Komisję Europejską modelu rynku energii (zwanego PRIMES).
Raport zespołu Kaprosa jest o tyle interesujący, że uwzględnia również skutki ewentualnego wprowadzenia "zasady 550 gramów". Przypomnijmy, że Komisja Europejska zaproponowała, aby rynek mocy (i inne metody wsparcia elektrowni) nie były możliwe dla siłowni emitujących więcej niż 550 gram CO2 na 1 KWh, co w praktyce wyklucza elektrownie węglowe. Takie reguły obowiązywałyby od 2020 r., ale z możliwością wprowadzenia okresu przejściowego.
"Zasada 550 gramów" została najmocniej oprotestowana przez Polskę. Warszawa posłała swój projekt ustawy o rynku mocy do Brukseli w ramach prenotyfikacji, ale wciąż nie wiadomo, czy dzięki ustawie elektrowniom węglowym uda się uciec spod topora przed 2020 r., bo negocjacje mogą potrwać jeszcze długo.
Polski rząd zażądał od Komisji przedstawienia oceny skutków wprowadzenia zasady 550 gram (tzw. impact assessment). Propozycje te zostały wrzucone do pakietu zimowego w ostatniej chwili, więc nie ma ich szczegółowego uzasadnienia.
Pewną analizę wykonał dopiero zespół Kaprosa. Jego opracowanie dotyczy zresztą większej części pakietu, ale znalazł się też fragment poświęcony 550 gramom. KE opublikowała je w lipcu.
Według Kaprosa ograniczenie wsparcia elektrowni emitujących więcej niż 550 gramów na KWh będzie dotyczyć czterech krajów: Polski, Rumunii, Grecji i Estonii, przy czym w tej ostatniej nie chodzi o węgiel, ale o łupki bitumiczne. Pozostałe państwa UE planują raczej zwijać niż rozwijać energetykę węglową.
Cztery wyżej wymienione kraje mogą realizować scenariusz zwany przez Kaprosa "Domestic fuel support", czyli wspieranie wykorzystania paliw krajowych.
Uzasadnienie dla rynku mocy jest następujące - ma zapewnić nam bezpieczeństwo energetyczne. Elektrownie węglowe, które wskutek niskich cen prądu nie zarabiają na siebie, ale są potrzebne w systemie, zwłaszcza w godzinach szczytu, dostaną dopłaty za udostępnianie mocy. Ale jeśli polscy politycy liczą, że rynek mocy pomoże również uratować górnictwo, które dzięki temu sprzeda więcej węgla, to czeka ich zawód.
Otóż rynek mocy w obecnej wersji nie gwarantuje, że elektrownie będą chodzić określoną liczbę godzin w roku. A tylko wtedy spalą określoną (większą) ilość węgla. Zdaniem zespołu prof. Kaprosa taką gwarancję dają jedynie kontrakty różnicowe dla elektrowni węglowych oraz ustawowe zapewnienie, że węglówki będą chodzić 6 tys. godzin w roku.
W innym przypadku po prostu elektrownie będą dostawać swoje dopłaty z rynku mocy, ale będą produkować coraz mniej energii przez większą część roku, bo ich miejsce zajmą źródła odnawialne. Będą one tańsze, bo po 2020 r. wzrosną ceny CO2 emitowanego przez węglówki.
Cała część raportu prof. Kaprosa poświęcona skutkom wprowadzenia "zasady 550 gramów" ma więc ograniczoną przydatność, bo autorzy opierają się nie na rzeczywistych planach czterech wybranych krajów, zwłaszcza Polski, ale na tym co te kraje powinny zrobić, żeby zapewnić większe zużycie krajowego paliwa. Innymi słowy opisali nie stan faktyczny, ale to, co oni by zrobili, chcąc rzeczywiście uratować "swoje" górnictwo.
Z naszych rozmów z przedstawicielami resortu energii wynika, że problem przedstawiony przez Kaprosa jest im świetnie znany i zdają sobie sprawę, że rynek mocy nie będzie miał w perspektywie 2030 r. większego wpływu na sytuację polskiego górnictwa, jeśli tylko ceny uprawnień do emisji CO2 wzrosną, a koszty OZE będą wciąż spadać.
Jaki jest rozwiązanie? O tym w dalszej części artykułu na portalu wysokienapiecie.pl