- W ostatnich latach głównym zadaniem prezesa GPW jest to, by utrzymać się na stanowisku - mówi w money.pl Wiesław Rozłucki, pierwszy i wieloletni prezes warszawskiej giełdy. Sam przetrwał 11 premierów i 16 ministrów przekształceń własnościowych i skarbu. Dziś nie szczędzi słów krytyki, mówiąc, że politycy traktują jedną z najważniejszych instytucji w Polsce jak polityczny łup.
Łukasz Pałka, money.pl: Coraz więcej spółek ucieka z warszawskiego parkietu. Niewiele też decyduje się na debiut.
Wiesław Rozłucki, były wieloletni prezes GPW: Mam nadzieję, że to się zmieni.
Wierzy pan, że władzom giełdy uda się zachęcić większą liczbę debiutantów?
Wiele zależy od samych nastrojów na rynkach finansowych. Prawda jest taka, że zarząd giełdy może jeździć po Polsce, zachęcać spółki do debiutów, przygotowywać kolejne prezentacje. Ale jeżeli koniunktura na rynku nie jest dobra, to wówczas może co najwyżej budować relacje i czekać na efekty w przyszłości.
To trochę tak jak z kupnem akcji w złym momencie - inwestycja, która przynosi straty, staje się inwestycją długoterminową.
Ale przecież obecnie koniunktura na giełdzie jest niezła.
Dlatego właśnie liczę na poprawę. Wracając do sprawy spółek wychodzących z giełdy, to powody opuszczenia parkietu są bardzo różne, niekoniecznie wynikają z rozczarowania rynkiem giełdowym.
A więc obecność na GPW to ciągle prestiż?
Myślę, że tak. Giełda to znak jakościowy, potwierdzenie wysokich standardów w spółce. Obecność na GPW to również dowód na to, że firma jest transparentna, a to bardzo ważne w biznesie.
Oczywiście, możemy rozmawiać o tym czy to wszystko się opłaca, biorąc pod uwagę rosnące obowiązki informacyjne, kary, odsłanianie się przed konkurencją. Każda spółka bierze pod uwagę szereg czynników. Ale będę bronił stanowiska, że w przypadku ciekawych spółek z potencjałem nagroda za wejście na parkiet jest wysoka i rekompensuje dodatkowe koszty i ryzyka.
Zatem nie zgadza się z pan z byłym prezesem GPW Adamem Maciejewskim, który pisał, że nie widzi w debiutach giełdowych nic prestiżowego? Zasłynął też stwierdzeniem, że giełda to piękna łąka, pod którą jest bagno.
Dobrze. Wchodzimy zatem na grunt polityki. A zdradzę panu, że był taki czas, gdy wierzyłem, że polityka nie ma wpływu na giełdę.
Poważnie?
Doszedłem do takiego wniosku w drugiej połowie lat 90. Potem zmieniłem zdanie i w ostatnich latach jednak utwierdziłem się przekonaniu, że GPW jest traktowana jak polityczny łup tej partii, która wygrywa wybory.
Jak to się ma do samej obecności spółki na giełdzie?
Ano tak, że politycy bardzo łatwo potrafią popsuć nastroje na rynku, albo nawet sprowadzić na spółki i inwestorów konkretne zagrożenia. Dobrym przykładem jest wprowadzona przez poprzedni rząd pseudoreforma OFE z 2014 roku, która doprowadziła tak naprawdę do ograniczenia potencjału rozwojowego warszawskiej giełdy.
Nie lepiej jest w przypadku obecnego rządu PiS, który jeszcze niedawno pokazywał, że ma duże zapędy w kierunku wspomagania górnictwa przez spółki publiczne. Moje najśmielsze oczekiwania przeszedł zeszłoroczny pomysł ministra Krzysztofa Tchórzewskiego, który chciał uzyskać dodatkowe opodatkowanie publicznych spółek energetycznych, podwyższając wartość nominalną ich akcji. Na szczęście wygląda na to, że pomysł ten nie będzie kontynuowany.
Dlatego o ile uważam, że giełda to wciąż prestiż, to równocześnie nie dziwię się obawom związanym z politycznymi zagrożeniami dla rynku.
Te obawy są uzasadnione?
Niestety tak. Mówię to bardzo poważnie. Polska giełda przestała być ulubionym dzieckiem polskiej transformacji. A szkoda, bo jej miejsce powinno być zupełnie gdzie indziej.
Gdzie?
Powinna realizować odpowiedzialną strategię budowania oszczędności przez Polaków, być miejscem pierwszego wyboru przez innowacyjne spółki szukające środków na rozwój. Tymczasem trudno poważnie mówić o takich zadaniach, skoro w ostatnich latach głównym zadaniem prezesa GPW jest to, by utrzymać się na stanowisku.
Można powiedzieć, że za pana czasów tak nie było?
Nie przepadam za określeniem "za moich czasów". Ale kiedyś nawet sobie policzyłem, że w ciągu 15 lat przetrwałem jako prezes GPW 11 premierów i 16 ministrów przekształceń własnościowych i skarbu. To był okres, gdy można było w sposób profesjonalny prowadzić giełdę, mieć długofalowy plan jej rozwoju i nie zastanawiać się nad tym, czy za miesiąc lub dwa będę jeszcze na stanowisku.
Pamiętam też, że bardzo chciałem, by GPW została sprywatyzowana. Broniłem tego stanowiska. Nie chciałem, by giełda padła ofiarą politycznej walk między partiami, czy też nawet wewnątrzpartyjnych o jak największy udział w państwowym "torcie". A tak się niestety stało.
Stanowisko prezesa giełdy stało się polityczne. A w takiej sytuacji to normalne, że każdy prezes - widząc karuzelę w innych spółkach z udziałem Skarbu Państwa - będzie myślał przede wszystkim o tym, jak się utrzymać i komu przypodobać.
To właśnie wyzwanie przed nowym prezesem, którego od dłuższego czasu nie można nawet wybrać?
Chciałbym, żeby tak nie było. Żeby politycy pozbyli się tej strasznej krótkowzroczności i nowy zarząd mógł naprawdę skupić się na potrzebach rynku kapitałowego.
Ale by tak się stało, potrzebna jest poważna strategia dla giełdy na poziomie rządu i parlamentu. A niestety jestem przekonany, że większość posłów nie rozumie nawet tego, jak działa rynek kapitałowy. Taka smutna prawda.
Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że w pierwszej wersji Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju zabrakło wskazania roli giełdy w budowaniu polskiego kapitału i finansowaniu innowacyjnych przedsięwzięć. Zostało to co prawda w ostatecznej wersji pozytywnie zmienione, ale już sam ten fakt pokazuje, jak trudno jest przekonać polityków do tego, że rozwój rynku kapitałowego jest kluczowy dla nas wszystkich.