Dla gier planszowych porzucił dobrze płatną pracę w korporacji. A ci, którzy wówczas pukali się w czoło, dziś gratulują mu biur w Polsce, Szkocji, USA i kultowego produktu – gry "Ogniem i Mieczem".
Planszówki towarzyszyły mu od najmłodszych lat, choć trudno powiedzieć, by dostępne w Polsce lat 70. i 80. – Chińczyk czy Grzybobranie – były w stanie rozpalić dziecięcą wyobraźnię. Świat za żelazną kurtyną był dużo ciekawszy, szczególnie w kontekście stale zyskujących na popularności gier wojennych. Jako 15-latek z szarego kraju pustych półek wyjechał na obóz skautowski do Holandii. I trafił do raju...
– To wtedy poznałem pierwsze gry z figurkami. Całe kieszonkowe wydałem na jedną z nich. Zresztą mam ją do dziś – zdradza Konrad Sosiński, właściciel firmy Wargamer, zajmującej się produkcją i sprzedażą gier strategicznych.
Prawnik z żołnierzykami w teczce
Na polski rynek gry planszowe zaczęły płynąć szerokim strumieniem po upadku komunizmu. W większości były to spolszczone kopie tych wydawanych na Zachodzie. Poważny student prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego mógł wreszcie niemal bez ograniczeń bawić się żołnierzykami. – Nikogo to specjalnie nie szokowało. Rodzina i przyjaciele doskonale znali moje zainteresowania. Co więcej, wielu z nich udało mi się zarazić pasją do gier – mówi.
Wtedy też Sosiński zaczął tworzyć własne gry.
– Nie było wówczas dostępu do takich technologii, jak chociażby druk 3D. Swoje postaci szkicowałem, kolorowałem kredkami i wycinałem. Jak na te czasy, była to całkiem niezła i dość zaawansowana produkcja – śmieje się.
Życie to jednak nie jest gra i zaraz po studiach absolwent prawa trafił do Urzędu Ochrony Państwa, a następnie do dużej firmy konsultingowej.
Jednak pasja do gier pozostała i po godzinach młody prawnik pisał teksty dla amerykańskiego wydawcy gry Warzone. I choć spółka upadła, to po latach Sosińskiego odnalazł człowiek, który zamierzał odnowić opisywaną przez niego grę.
Tak się zaczęła współpraca i pomysł na biznes. Sosiński zaczął sprzedawać grę Warzone w Polsce, najpierw na stronie internetowej, a później w jednym z warszawskich sklepów.
– W pewnym momencie biznes zaczął się rozkręcać, a ja wiodłem dwa życia – w tygodniu spotykałem się z dyrektorami finansowymi ogromnych korporacji, latałem samolotami i spałem w pięciogwiazdkowych hotelach, a w weekendy jeździłem na konwenty, spałem na podłodze w szkołach i pokazywałem żołnierzyki młodym ludziom – wspomina.
Z Warszawy do Jackson w USA
Na dłuższą metę takie rozdwojenie było męczące i w pewnym momencie Sosiński zrezygnował z pracy w korporacji. – Wielu wówczas pukało się w głowę – wspomina.
Był 2005 rok, a pierwsza siedziba Wargamer mieściła się w... mieszkaniu. Szybko jednak udało się otworzyć sklep przy ul. Wilczej w Warszawie, a później kolejne. To czasy, gdy planszówki przeżywały swój renesans, a na rynku zaczęło powstawać mnóstwo podobnych firm.
– To wtedy, chcąc zdystansować się od konkurencji, wpadliśmy na pomysł produkcji własnej gry. Tak narodziła się koncepcja "Ogniem i Mieczem" – opowiada Sosiński.
Podobnego projektu, którego akcja rozgrywałaby się w XVII-wiecznej Polsce wówczas nie było. A magnesem przyciągającym graczy miała być husaria. Prototypy figurek Konrad Sosiński i jego wspólnik Rafał Szwelicki zrobili sami. – Mając zasady i figurki, zaczęliśmy grać, testując "Ogniem i Mieczem" na znajomych. Spodobało im się – mówi Konrad.
Wydanie gry okazało się nie lada wyzwaniem. Trudno było znaleźć firmę, także za granicą, która zajmuje się profesjonalnym odlewaniem figurek oraz grafika. Wreszcie się udało, a do gry został dołączony 400-stronicowy podręcznik. To był strzał w dziesiątkę. Jego premiera podczas Targów Książki Historycznej w Warszawie przyciągnęła tłumy.
Angielską wersję swojego produktu Wargamer prezentował na konwentach w Anglii, Belgii, Austrii, Niemczech czy USA.
– Dobra passa gry trwa. Wydajemy kolejne dodatki, opowiadamy o nowych konfliktach. Dochodzą nowe armie, oprócz Rzeczpospolitej, Szwecji, chanatu krymskiego, imperium osmańskiego i Moskwy także Siedmiogród, Brandenburgia, Austria czy Księstwo Kurlandzkie... Można grać nawet armią miasta Gdańska – wylicza Sosiński.
Dziś firma ma swoje biura w Edynburgu i w Jackson w stanie Missisipi w USA. Obecnie pracuje też nad kolejnymi grami.
Naprzeciw pędzącej husarii
Planszówki to tylko jedna z pasji Konrada Sosińskiego. Właściciel Wargamer jest żołnierzem ciężkiej piechoty, specjalizującej się w rozbijaniu formacji przeciwnika.
– To niesamowite uczucie stać w szeregu, na który szarżuje husaria. Wrażenie, gdy konie pędzą w twoim kierunku, ziemia drży, a żołnierze mają pochylone kopie, jest porażające – zdradza.
Wraz z kolegami z grupy rekonstrukcyjnej odtwarza bitwy, jeżdżąc do Rosji, na Ukrainę, Węgry, do Czech, Belgii, Holandii oraz Niemiec.
Partnerem artykułu jest Alior Bank