O zatwierdzeniu sprzedaży systemów HIMARS przez Departament Stanu USA poinformował na swoim Twitterze szef MON.
Minister Błaszczak pochwali się, że będziemy mogli dzięki nim razić cele bardzo odległe, co jest przełomowe dla naszego wojska. W piątkowych wypowiedziach powtarza też, że za dobrą cenę (655 mln dol.) udało nam się osiągnąć cel. Na ile jest to rzeczywisty powód do dumy?
- Tym zakupem realizujemy minimum minimów. Nie jest to skokowe podniesienie naszych zdolności. Oczywiście papier i telewizyjna kamera wszystko przyjmie, ale potrzebujemy co najmniej 3 dywizjonów, a kupujemy jeden - mówi money.pl Mariusz Cielma, ekspert wojskowy i redaktor naczelny branżowego magazynu "Nowa Technika Wojskowa".
Jak przypomina nasz rozmówca, program zakupu nowoczesnej artylerii zapisany w Strategicznym Przeglądzie Obronnym przewidywało dużo większe potrzeby niż 20 zestawów.
- Minister Macierewicz wyraźnie mówił, że potrzebujemy 160 zestawów. Co znajduje uzasadnienie choćby w tym, że nasz potencjalny przeciwnik dysponuje bardzo rozbudowaną artylerią rakietową dalekiego zasięgu. My ciągle nie mamy się czym im przeciwstawić - dodaje Cielma.
"Będziemy musieli prosić sojuszników o wskazanie celu"
W podobnym tonie ten zakup komentuje drugi z ekspertów. - Tą decyzją osiągamy pewne zdolności w tym zakresie, których wymaga NATO. Nie kupujemy trzech, bo po prostu nie mamy na to pieniędzy - mówi money.pl Michał Likowski, ekspert wojskowy i redaktor naczelny magazynu "Raport WTO", dodając, że pierwsze zestawy mogą dotrzeć do kraju w 2021-2022 r.
Z kolei Cielma przypomina, że do wyrzutni dostaniemy ponad 200 pocisków o zasięgu 75 km i 30 o zasięgu 300 km. - Przy intensywnym konflikcie zbrojnym wystarczy to na kilka dni. Ponadto przy wystrzeliwaniu tych pokonujących 300 km będziemy musieli prosić sojuszników o wskazanie celu. Nadal nie mamy systemu rozpoznania celów tak odległych - mówi ekspert.
Przypomina to zakup przez MON supernowoczesnych rakiet JASSM (2 mld dol.) dla naszych samolotów F-16. Wprawdzie są w stanie z chirurgiczną precyzją niszczyć cele odległe o setki kilometrów, ale tu również nie mamy urządzeń, które pozwalają je identyfikować i rozpoznawać na takich odległościach.
Miała być współpraca
Oklaskując resort obrony, który - jak wszystko na to wskazuje - doprowadzi wreszcie duży zakup do końca, nie należy zapominać o jednym. Otóż w programie rakietowym Homar, w ramach którego kupujemy HIMARS-y, chcieliśmy oprócz broni zyskać kompetencje dla naszego przemysłu.
Teraz jednak obserwujemy smutny finał starań o stworzenie polskiego systemu w oparciu o zagraniczne elementy uzbrojenia. Od 2015 r. prowadzone było postępowanie, w ramach którego system Homar miał zostać zbudowany przez Polską Grupę Zbrojeniową.
W tej grze był amerykański system HIMARS od firmy Lockheed Martin i izraelski Lynx produkowany przez IMI Systems, jednak całość miała zostać zintegrowana przez Polaków. Marzenia prysły jednak w drugiej połowie lipca, kiedy resort obrony zdecydował o zakończeniu tego procesu. Teraz wiemy już na pewno, że całość kupimy w USA.
To porażka stworzonej przez MON filozofii zaopatrywania polskiej armii siłami rodzimego przemysłu.
- Plany współpracy spaliły na panewce ze względu na problemy PGZ. Zabrakło w naszym przemyśle kompetencji do zarządzani dużym programem. MON stwierdziło, że warunki przedstawione przez PGZ doprowadziłyby do zwielokrotnienia wydatków i zajęłyby więcej czasu na realizacji przedsięwzięcia - mówi Michał Likowski.
Kupujemy obecność US Army?
Z kolei redaktor "Nowej Techniki Wojskowej” rzuca nowe światło na kulisy podjęcia takiej właśnie decyzji. - Wyraźnie chciano podpisać kontrakt w tym roku. MON zależało też na tym, by było to maksymalnie atrakcyjne dla USA. W takiej formie ten zakup to element wpływu na decyzje USA o zwiększeniu obecności wojsk amerykańskich w Polsce - mówi Mariusz Cielma.
Decyzje w tej sprawie Pentagon ma podjąć wiosną 2019 r. Według nieoficjalnych informacji Amerykanie mieliby do Polski przywieźć dywizjony wyrzutni HIMARS. To, że wojsko będzie je miało, nie jest bez znaczenia z politycznego i wojskowego punktu widzenia.
Pytanie jednak: na ile rzeczywiście jesteśmy na ostatniej prostej przed tym zakupem? Wprawdzie to normalna procedura związana z eksportem amerykańskiego uzbrojenia w ramach pośrednictwa Pentagonu, ale przecież podpisów na umowie jeszcze nie ma.
- Na razie mamy zgodę Departamentu, trzeba jeszcze poczekać na tę od Kongresu (ma na to 15 dni). Jednak tu już nic się nie wydarzy. Nie ma przesłanek, żeby twierdzić, że coś pójdzie nie tak - uspokaja Likowski.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl