250 zł za przetkanie rury, 450 zł za montaż brodzika. Tyle płaci się w Warszawie hydraulikom. Ci mają fach w rękach i terminy zarezerwowane nawet na kilka miesięcy do przodu. Dlatego się cenią. Zarabiają znacznie więcej niż pracownicy korporacji wzywający ich do cieknącego kranu.
Sytuację na warszawskim rynku pracy świetnie obrazuje przykład właściciela jednej z warszawskich firm remontowo-budowlanych. Chciał zatrudnić kilku pracowników fizycznych oraz jednego administracyjnego, do księgowości. Jednego dnia wystawił dwa ogłoszenia. W obu przypadkach zaproponował umowę o pracę i 3 tys. zł na rękę. Chętnych do pracy biurowej było kilkadziesiąt osób, do fizycznej zaledwie trzy. Co więcej, gdy zaprosił na rozmowę pracowników fizycznych, żaden nie przyszedł.
Nie dziwi to pana Rafała, jednego z warszawskich hydraulików. Pracuje na własną rękę, już od kilku lat prowadzi działalność gospodarczą. W rozmowie z money.pl podkreśla, że terminy ma zaklepane do końca września. Co prawda zdarza mu się zrobić wyjątek i przyjąć zlecenie z marszu, jednak tylko po znajomości. – Skupiam się na dłuższych, bardziej konkretnych robotach. Takie zlecenie na tydzień pracy. Pieniądze są z tego większe, a i ja nie muszę jeździć od klienta do klienta – podkreśla pan Rafał.
Jak dodaje, zdarza mu się jeździć również do drobnych napraw. – Dzisiaj ludzie nie potrafią przetkać rury czy dokręcić kranu. Wzywają do tego hydraulika. Dojazd, czas, robocizna. To musi kosztować. Ja ograniczam się do jednej dzielnicy. Jakbym miał jeździć po całej Warszawie, to bym na paliwo nie wyrobił – mówi warszawski hydraulik.
Ceny u pana Rafała? Średnie warszawskie. A to nie mało. Przetkanie rury to ok. 200-250 zł, montaż brodzika ok. 350-400 zł. Zakup ewentualnych materiałów leży po stronie klienta. Hydraulik też może to zrobić, ale do ceny produktów doliczy 50 zł. Cena zależy też od trudności robót. Jeśli łazienka jest bardziej wymagająca, bo na przykład jest ciasna, cena wzrasta. Za usługi pilne też dolicza dodatkową opłatę. – Rzadko jeżdżę do nagłych zleceń, ale zdarza mi się. Jak ktoś zadzwoni, że mu woda na głowę kapie, to musi się liczyć, że w takim przypadku zapłaci więcej niż standardowo – mówi pan Rafał.
Klęska urodzaju
Nie narzeka na brak pracy. Wręcz przeciwnie, zdarza mu się narzekać na zbyt wiele ofert. – Jak ludzie dzwonią, to często muszę odmawiać. Nie chcę pracować po 12 godzin dziennie. I tak często zejdzie z 10 godzin w pracy. Czasami myślę o zdjęciu ogłoszenia z internetu. Telefony tylko przeszkadzają, a mam wiele zleceń z polecenia – zaznacza pan Rafał.
O zarobkach oficjalnie rozmawiać nie chce. Mówi jednak, że regularnie zdarza mu się dwucyfrowy wynik przed trzema zerami. Od tego musi odliczyć koszty prowadzenia działalności, w tym dojazdy czy zużywające się z czasem narzędzia.
Płacący za jego usługi zarabiają dwa razy mniej. Z raportu Sedlak & Sedlak wynika, że mediana zarobków w Warszawie za zeszły rok to 5645 zł brutto. W średnią wpisują się głównie pracownicy biurowi.
Warszawski hydraulik, gdyby pojawiał się u 4 klientów dziennie, a od każdego wziął 150 zł, pracując 5 dni w tygodniu na koniec miesiąca na koncie będzie miał ok. 12 tys. zł.
Deficyt pracowników fizycznych
W rozmowie z money.pl Andrzej Kubisiak z Work Service podkreśla, że mamy do czynienia z nadwyżką pracowników biurowych i niedoborem wykwalifikowanych specjalistów technicznych. To problem zauważalny w całym kraju. Jednak Warszawa jest tu najbardziej spolaryzowana.
– Warszawski rynek pracy jest bardzo specyficzny. Mamy do czynienia ze skumulowaniem międzynarodowych i ogólnopolskich firm. Stolica jest więc konglomeratem tzw. białych kołnierzyków, czyli pracowników biurowych. Dużo więcej osób napływa do Warszawy, niż z niej wyjeżdża. Z kolei spory deficyt dotyczy wykwalifikowanych pracowników fizycznych – podkreśla Kubisiak.
Efektem tego jest bardzo duża konkurencja przy pracach biurowych i niska przy fizycznych. Dlatego wykwalifikowany pracownik techniczny może liczyć na dużo wyższe wynagrodzenie niż pracownik umysłowy. I to pomimo tego, że ten drugi często ma dyplomy minimum dwóch uczelni i zna przynajmniej jeden język obcy.
Mowa tu o nadwyżkowych i deficytowych zawodach. – Tych drugich w Polsce jest ok. pięćdziesięciu. A 90 proc. z nich dotyczy prac fizycznych. Z kolei po stronie nadwyżkowej znajdują się zawody dla pracowników z wyższym wykształceniem – podkreśla Kubisiak.
Długofalowo każdy konsument odczuje brak pracowników fizycznych. Za 10-15 lat może się okazać, że znalezienie odpowiedniego specjalisty, jakim jest właśnie hydraulik czy stolarz, będzie niemal niemożliwe, a na wykonanie usług czekało się będzie miesiącami.
Wpływ na to ma również demografia. Jak podkreśla Kubisiak, wykwalifikowani pracownicy techniczni mają wyższą średnią wieku niż inne grupy zawodowe. Przybywa osób z wyższym wykształceniem, a brakuje tych, którzy zastępowaliby odchodzących na emerytury pracowników fizycznych. Dlatego w długofalowej perspektywie ich brak odczuje każdy z nas.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl