Dwudniowe referendum konstytucyjne, do którego dąży Andrzej Duda, może pochłonąć nawet 120 mln zł z budżetu. To równowartość rocznych wypłat z programu 500+ dla 20 tys. dzieci. Za te pieniądze można też dać wszystkim niepełnosprawnym dzieciom w Polsce jednorazowo 600 zł.
Zanim jednak Polacy będą mogli zdecydować o losie Konstytucji z 1997 roku, budżet musi wygospodarować sporo pieniędzy. Ile?
Koszt jednodniowego referendum sięga w Polsce około 70 - 80 mln zł. Dwudniowe głosowanie może znacznie podbić cenę - głównie ze względu na wynagrodzenie dla osób nadzorujących przebieg referendum.
Dotychczas diety członków obwodowych komisji ds. referendum stanowiły około 50 proc. całego budżetu referendum. Dlatego można szacować, że referendum Andrzeja Dudy może kosztować nawet 120 mln zł. Ostateczny koszt może być jeszcze wyższy - ze względu np. na dodatkowe środki na użytkowanie lokalu przez dodatkowy dzień.
Warto dodać, że w pierwszej wersji pomysłu referendum konstytucyjnego miało być ono połączone z wyborami samorządowymi. Ogłoszone przez Andrzeja Dudę daty wskazują, że będzie to niemożliwe. Dlaczego?
Wybory samorządowe powinny odbyć się w dzień wolny od pracy w terminie od 17 października do 9 listopada - wskazywała Państwowa Komisja Wyborcza. PKW jednocześnie sugerowała, że 11 listopada to zły termin na wybory. Dlaczego? Wszystko przez ciszę wyborczą. Oficjalne wystąpienia polityków mogą być jej jawnym złamaniem.
W związku z tym możliwe są trzy terminy: 21 i 28 października oraz 4 listopada. A na 10 i 11 listopada Andrzej Duda planuje referendum.
PKW odradzała łączenie tych dwóch głosowań. Jednocześnie wskazywała, że nawet sklejenie wyborów i referendum nie obniża znacząco kosztów. Koniec końców to i tak zorganizowanie dwóch głosowań. W gminach musiałyby się pojawić dodatkowe komisje oraz urny. Ludzie generują znów dodatkowy koszt, a urny mogą być warte dodatkowe kilkadziesiąt milionów złotych. PKW tłumaczyła, że oszczędności są niewielkie, a kłopotów sporo więcej. I właśnie dlatego do szacunków przyjęliśmy, że wybory samorządowe i referendum nie odbędą się w tym samym czasie.
Nie tylko Państwowa Komisja Wyborcza (i Krajowe Biuro Wyborcze) mają wątpliwości co do referendum. Nawet politycy Prawa i Sprawiedliwości nie są przekonani do pomysłu Andrzeja Dudy. W takim układzie pytania o koszt i czas na przygotowanie referendum są po prostu konieczne. Ostatnie referendum organizowane przez prezydenta Bronisława Komorowskiego skończyło sie frekwencyjną klapą. Do run poszło ledwie 8 proc. uprawnionych. To najniższy wynik dla referendum nie tylko w Polsce, ale i Europie po 1945 roku.
Jak można inaczej wydać takie pieniądze?
120 mln zł z perspektywy budżetu państwa nie jest kwotą imponującą. To zaledwie 0,03 proc. wszystkich wydatków. Ale to również równowartość rocznych wypłat z programu 500+ dla 20 tys. dzieci. To koszt budowy mniej więcej 3 kilometrów autostrady lub dodatku 15 zł do emerytury i renty dla każdego polskiego seniora. 120 mln zł to również równowartość wydatków na 48 tys. średnich miesięcznych emerytur w Polsce.
Przy założeniu, że w Polsce jest 200 tys. niepełnosprawnych dzieci (źródło: Europejskie Ankietowe Badanie Zdrowia - EHIS z 2014 roku), kwota 120 mln zł pozwoliłaby na wypłacenie każdemu jednorazowego dodatku w postaci 600 zł. Gdyby z kolei pieniądze przekazać wszystkim niepełnosprawnym - bez względu na wiek i stopień niepełnosprawności - dodatek wyniósłby tylko kilkanaście złotych.
120 mln zł to również równowartość budżetu Rzecznika Praw Obywatelskich na kolejne trzy lata. Z kolei Rzecznik Praw Dziecka takie pieniądze rozdysponowałby w ciągu... 10 lat. Taka kwota to też prawie połowa budżetu Kancelarii Prezydenta w 2018 roku. Można zatem powiedzieć, że w ciągu dwóch dni prezydent Duda wyda więcej niż jego podwładni kosztują i wydają przez pół roku.
Z kolei parlament za taką kwotę mógłby funkcjonowąć niecałe dwa miesiące. Budżet Sejmu to prawie 600 mln zł rocznie.
Pieniądze wyrzucone do kosza?
Ostatnio po referendum sięgnął Bronisław Komorowski po pierwszej turze wyborów prezydenckich. Już wtedy wiedział doskonale, że Andrzej Duda depcze mu po piętach. Stąd w czerwcu zarządził, że we wrześniu Polacy pójdą do urn. Mieli zdecydować o losie jednomandatowych okręgów wyborczych do Sejmu, sposobie finansowania partii politycznych i interpretacji zasad podatkowych.
Za głosowanie budżet zapłacił ponad 71 mln zł. Do urn ostatecznie poszło 2 mln Polaków, czyli garstka. Frekwencja wyniosła 7,8 proc. i referendum było niewiążące. A i tak na każdego głosującego państwo wydało 35 zł. W chwilę po zamknięciu lokali wyborczych do kosza powędrowała większość pieniędzy, bo wydrukowane karty są po prostu wyrzucane. W przypadku tak niskiej frekwencji, w śmietniku wylądowała ogromna większość przygotowanych formularzy. Gdyby niewykorzystane karty - zamiast na śmietnik - trafiły na przykład do skupu makulatury, to do budżetu Biura Wyborczego mogłoby wrócić kilkanaście tysięcy złotych.
Referendum akcesyjne z 2003 roku kosztowało budżet 82,2 mln zł. Polacy głosowali w dniach 2 i 3 czerwca. Nie można jednak kosztów sprzed 15 lat przekładać na dzisiejsze realia. Wszystko oczywiście przez inflację, czyli rosnące ceny. Tamtejsze 82 mln zł to dzisiejsze 60 mln zł. Czyli na dwudniowe referendum trzeba wydać po prostu więcej.
W 1997 roku na referendum konstytucyjne w budżecie zostało zapisane ponad 38 mln zł. Z kolei dwa głosowania z 1996 roku kosztowały łącznie 40 mln zł. Pierwsze referenda w Polsce były zatem tymi najtańszymi.
Zwolennicy referendum podkreślają, że w Szwajcarii obywatele do urn chodzą kilka razy i nikt nie liczy kosztów. To tylko pół prawdy. W Szwajcarii ogromną popularnością cieszą się głosowania korespondencyjne. Jednocześnie referenda są doskonale przygotowane - w broszurach informacyjnych są informacje o kosztach proponowanych zmian, dane statystyczne, argumenty obu stron. Uzasadnienia napisane są prostym językiem - i dostępne są aż w czterech językach. Różnice widać jak na dłoni. Przy dużej frekwencji takie wydatki są więc naturalnie uzasadnione.