Podobno reforma finansów publicznych to dziecinnie prosta sprawa. Wystarczy obniżyć podatki i wydatki budżetu centralnego a wszystko powinno być dobrze. Byłoby to zresztą zgodne z myślą, że trzeba tak postąpić kiedy gospodarka wchodzi w fazę recesji, stagnacji, zapaści, kiedy zaczyna w niej brakować pieniędzy, obywatele nie mają środków na konsumpcję, a producenci zaczynają mniej produkować, ponieważ na oferowane przez nich produkty nie ma zapotrzebowania, a towary zalegają w magazynach. Można oczywiście liczyć na to, że ludzie zaciągną kredyty celem sfinansowania bardzo w tym momencie potrzebnej, konsumpcji. Jednak z kilku bardzo oczywistych przyczyn nie jest to takie proste. W obawie o pojawienie się inflacji bank centralny nie obniży radykalnie stóp procentowych. Po drugie, ze względu na już obecną stagnację, kredytobiorcy nie są w stanie obsłużyć bieżących zadłużeń, co sprawia, że banki stają się coraz bardziej ostrożne w udzielaniu kolejnych kredytów. Po
trzecie, w obawie o przyszłość, stajemy się ostrożni w wydawaniu pieniędzy.
Niezbędne dla kraju środki można wprowadzić do gospodarki poprzez obniżenie podatków. To też nie jest tak proste, ponieważ rząd musi dysponować określonymi środkami na wydatki związane z obronnością, służbą zdrowia, ZUS-em, czy KRUS-em, itd. Wydatki te są jednak coraz większe w kolejnych latach. Przybywa też podatków. Obecnie obowiązują już dwa - trzy rodzaje podatków drogowych, a rząd rozważa wprowadzenie kolejnego. Biorąc pod uwagę liczne obciążenia podatkowe można dojść do wniosku, że pieniądze w polskiej gospodarce są. Problem polega tylko na sposobie ich wykorzystywania i przeznaczania.
Jest kilka przyczyn, które sprawiły, że polska gospodarka znalazła w obecnej sytuacji. Kolejne rządy od momentu transformacji gospodarczej były pod silnym wpływem związków zawodowych i grup nacisku. Organizacje te wywierały na rządzie (składającym się z polityków, mających na celu bardziej zdobycie kapitału politycznego niż rozwój kraju) uchwalenie kolejnych niekorzystnych dla budżetu państwowego ustaw, np. zwiększenie wydatków socjalnych, bardzo niskie podatki dla rolników, KRUS, niepotrzebne agendy centralne. Po drugie, dokonano w Polsce bardzo głębokiej prywatyzacji systemu bankowego, który doprowadził do tego, że ponad 80 proc. banków znajduje się w rękach obcego kapitału. Strategia tych banków skupia się więc nie na aktualnej sytuacji w Polsce, a bardziej przyjmują one globalny punkt widzenia. Polskie banki po kilku latach zmieniły się głównie pod względem bankowości detalicznej, a kluczowe dziedziny bankowości, takie jak bankowość inwestycyjna czy corporate banking kierowane są z Londynu, Frankfurtu
czy Lizbony. Nadal brakuje synchronizacji pomiędzy polityką monetarną a fiskalną, w związku z czym, mamy bardzo wysokie realne stopy procentowe i wysokie podatki. Wszystko to przyczynia się do braku pieniędzy w gospodarce i stagnacji.
Wyjście z obecnej sytuacja polegałoby na wprowadzeniu pieniędzy do gospodarki, co wymaga wielostronnych działań i wyboru najlepszej drogi w zarządzaniu finansami publicznymi. Natychmiastowe skutki może dać zmniejszenie podatków, ponieważ pieniądze, które pozostaną w kieszeniach obywateli nie będą obciążone oprocentowaniem – w porównaniu z kredytem. Należałoby też obniżyć wydatki rządowe, a ostatnim krokiem byłoby obniżenie stóp procentowe w ten sposób, że realne stopy niewiele odbiegałyby od średniej światowej, czyli 2 – 3 pkt proc.
Teraz, kiedy w polskiej gospodarce zanotowano pierwsze oznaki ożywienia, koniecznością staje się impuls, który mógłby przyczynić się do jego umocnienia i utrwalenia. Impulsem takim może okazać się właśnie obniżka podatków.