Ceny rosną we wszystkich rozwiniętych gospodarkach. W przeciwieństwie do oprocentowania w bankach. To skutkuje tym, że oszczędzanie przestaje się opłacać. W Polsce sytuacja nie jest taka zła. W Wielkiej Brytanii różnica inflacji i stóp procentowych sięga prawie 3 proc. A podobnych przykładów jest więcej.
We wrześniu średni poziom cen w Polsce był o 2,2 proc. wyższy niż rok wcześniej - informował w ubiegłym tygodniu Główny Urząd Statystyczny. Już wtedy alarmowaliśmy, że inflacja - jak nazywa się zjawisko wzrostu cen - zjada nasze oszczędności. Już nie tylko w coraz szybszym tempie je ogranicza, ale praktycznie niweluje zyski z oszczędzania. Sprawia, że odkładając pieniądze do banku na typową lokatę, realnie nawet tracimy.
Okazuje się, że problem ten dotyka nie tylko Polskę, ale wszystkie rozwinięty kraje świata. Roczne tempo wzrostu cen przekracza roczne oprocentowanie ustalane przez banki centralne od Stanów Zjednoczonych, przez strefę euro, aż po Japonię i Australię.
W naszym kraju różnica między główną stawką procentową NBP (1,5 proc.) i porównywalnym z nią średnim oprocentowaniem lokat w bankach komercyjnych (1,48 proc.) a inflacją wynosi w tej chwili około 0,7 proc. Pocieszeniem może być fakt, że inni mają gorzej.
Najgorsza sytuacja pod tym względem jest w Wielkiej Brytanii, gdzie Bank Anglii wciąż utrzymuje stopy procentowe na poziomie zaledwie 0,25 proc. To o wiele mniej niż w Polsce. Na dodatek znacznie szybciej niż u nas rosną ceny na Wyspach - w tempie 3 proc. Różnica to aż 2,75 proc.
Minimalnie mniejsza różnica występuje w Szwecji, która choć notuje podobny wzrost cen jak my (2,1 proc.), ma jednak ujemne oprocentowanie w banku centralnym. De facto odkładanie tam pieniędzy wiąże się z koniecznością dopłaty środków. Wydaje się to absurdalne, ale ma na celu zniechęcanie ludzi do oszczędzania i przekonanie do wydawania pieniędzy. Efektem ma być pobudzenie gospodarki, która wyraźnie spowolniła po ostatnim kryzysie finansowym.
Z ujemnym oprocentowanie depozytów mamy jeszcze do czynienia w krajach posługujących się euro, a także w Japonii i Szwajcarii. W dwóch ostatnich przypadkach na niewiele zdaje się fakt, że inflacja jest tam na dosyć niskim poziomie 0,7 proc. To wystarczy, żeby nie opłacało się oszczędzać w banku.
Taki stan rzeczy może się utrzymywać jeszcze dłuższy czas, bo inflacja jest na całym świecie w trendzie wzrostowym, a banki centralne niespecjalnie spieszą się z podwyższaniem stóp procentowych. Wśród krajów rozwiniętych jedynie Stany Zjednoczone i Kanada ostatnio podnosiły oprocentowanie.
W Polsce na pierwsze podwyżki można liczyć nie wcześniej niż pod koniec przyszłego roku. Przynajmniej tak sugeruje szef NBP i przewodniczący RPP. W kontekście prognoz inflacji i PKB profesor Adam Glapiński mówił: "Projekcja umacnia mnie w przekonaniu, że z ogromnym prawdopodobieństwem w 2018 roku także stopy procentowe nie ulegną zmianie. Co nie znaczy, że nie będzie głosowań w Radzie w tej sprawie - zapewne od połowy 2018 roku zaczną się ożywione dyskusje w Radzie".
Jak w praktyce wygląda sytuacja oszczędności odłożonych w banku? Załóżmy, że mamy 100 zł. Przykładowa para butów, która kosztuje tyle w tej chwili, za rok będzie kosztować teoretycznie 102,2 zł (jeśli inflacja utrzyma się na poziomie 2,2 proc.). Jeśli nie zdecydujemy się na ich zakup w tej chwili, za 12 miesięcy sto złotych leżące w banku zmieni się na typowym koncie w 101,22 zł (1,5 proc. z uwzględnieniem podatku Belki). Tym samym za rok nie będzie nas stać na rzecz dostępną dla nas w tej chwili.
Przy oszczędnościach rzędu kilku, kilkunastu lub kilkudziesięciu tysięcy złotych różnice te będą jeszcze bardziej widoczne.