Zapłacone, więc zaczynamy. Omijam materiały szkoleniowe i od razu przechodzę do egzaminu.
Prawidłowe oddychanie zaczynamy od? Nosa.
Czy w ciąży można uprawiać jogę? Po konsultacji z lekarzem.
Podłoże do ćwiczeń powinno być... twarde.
*Ile lat ma sztuka jogi? *Eeee... Google na pewno wie. Sprawdzam w sieci odpowiedź. Czas się nie liczy, nic mnie nie goni. Bingo, mam odpowiedź.
Zaznaczam około 5 tys. lat. I tak w sumie wyglądają wszystkie 10 pytań. To cały egzamin.
*"Gratulujemy ukończenia kursu". *Wynik? Nie pomyliłem się ani razu, 100 proc. W CV mogę już wpisywać "certyfikowany instruktor jogi". A na potwierdzenie dostałem mailem plik z dokumentem. Za dodatkowe kilkadziesiąt złotych mogę mieć plastikową kartę i książeczkę jogina. Z tej opcji rezygnuję.
Fragment egzaminu
Czas na szczere wyznanie. Ze sportem zerwałem dekadę temu. Nigdy z jogą nie miałem nic wspólnego. W klubach fitness i siłowniach nawet nie widziałem jej przez szybę. To nie moja bajka. Wykonanie podstawowych figur mogłoby się skończyć tylko i wyłącznie kontuzją. Najpewniej widowiskową. Wideo z tego wyczynu stałoby się hitem internetu.
A i tak bez żadnych problemów mógłbym założyć firmę i ogłosić się w internecie jako specjalista. "Doświadczony instruktor jogi, zajęcia pełne uśmiechu, tanio". Tak wyobrażam sobie hasło reklamowe. Mam w końcu poważny certyfikat.
Fragment certyfikatu
Jak to się zaczęło?
Sporą część ofert w serwisie z ofertami Groupon stanowią kursy. W tej chwili słowo "kurs" w tytule jest w kilkuset pozycjach. Szkolenia pojawiają się też w promowanych ofertach. Właśnie taka trafiła na moją skrzynkę pocztową: "Kurs online Instruktor jogi z zaświadczeniem MEN za 69 zł".
I zadziwiła.
Dlaczego? Bo w ofercie napisane jest wprost, że po kursie można pracować w klubach fitness, a nawet prowadzić własną działalność np. w formie zajęć. Organizator zapewnia też, że działa zgodne z wymogami Ministerstwa Edukacji Narodowej. Logo resortu pojawia się w ofercie.
Z kolei nadzór nad firmą ma kurator oświaty. Po kursie otrzymuje się zaświadczenie zgodne z rozporządzeniami Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Do tego kursy firmy są potwierdzone przez Polską Federację Sportu. Słysze o niej pierwszy raz, ale brzmi poważnie. To instytucja, "która standaryzuje i unifikuje system szkoleń i kursów sportowych". To niezależny podmiot.
Tyle wystarczy, żeby bajerować mnie. I ewentualnie przyszłego pracodawcę podczas rozmowy kwalifikacyjnej.
Postanowiłem sprawdzić taki kurs. Jakim cudem można zostać trenerem jakiegokolwiek sportu z poziomu komputera?
Organizatorem kursu jest Agencja Promocji Sportu "For Fame". Jej oferta ma tytuł "Best of Groupon" i pozytywne recenzje w serwisie. Cześć mówi wprost, że to szybki kurs. I to sobie chwali.
Ale nie wszyscy. W sieci łatwo znaleźć recenzję Kamila Timoszuka, sportowego blogera. Daleka jest od pozytywnej. Przeszedł internetowy kurs cross-fit w 15 minut. "Łzom szczęścia, okrzykom radości i spazmom na tle nerwowym nie było praktycznie końca. Mój ból, cierpienie i masa wyrzeczeń została nagrodzona! W pewnej chwili, przyszło jednak z mojej strony opamiętanie, ponieważ na sam koniec dotarłem do źródła i niemal sensu istnienia tego całego kursu" - pisze.
"For Fame" w ofercie ma głównie propozycje sportowe. Ale pozwala również na zdobycie wiedzy o sposobie opiekowania się starszymi osobami. W tym akurat wypadku podkreśla, że nie trzeba odbywać żadnych praktyk. Wszystko da się załatwić przez sieć.
Biznes założył Dariusz Dylewicz, jest dyrektorem ośrodka. Ruszam do niego z pytaniami.
"Czy uważacie Państwo, że internetowe kursy są w stanie przygotować kogokolwiek do pełnienia zawodu instruktora związanego ze sportem?", "Czy uważacie Państwo, że egzamin kończący kurs dobrze potwierdza umiejętności przyszłego instruktora i pozwala na wykonywanie zawodu”. I w sumie kilkanaście zagadnień.
Dylewicz odpowiada po pewnym czasie. Wysyła 3-stronnictowe stanowisko. Bardziej zajmuje się mną niż pytaniami. W odpowiedzi straszy Radą Etyki Mediów. Żąda namiarów na przełożonych, zarzuca tendencyjność. Sugeruje, że obrażam jego kursantów. Bo z jego badań wynika, że 94 proc. wszystkich osób ma doświadczenie, a kurs jest jedynie formą potwierdzenia już posiadanej wiedzy. Czyli moja teoria, że ktoś może komuś wyrządzić krzywdę, wydaje się mu dalece nieodpowiednia. Nie tłumaczy jednak, co z pozostałymi uczestnikami. 6 proc. kończy kurs i jednak może zrobić komuś krzywdę?
Z platformy dowiedziałem się, że w sumie do tej pory kurs jogina skończyło kilkaset osób. Bez problemu można przeglądać nazwiska pozostałych kursantów.
Dylewicz tłumaczy, że w żadnej pracy nie ma gwarancji, że nie będą popełniane błędy. I nawet najlepsze dokumenty nie zabezpieczają przed taką możliwością.
Przekonuje, że działa zgodnie z prawem. Dlaczego? Bo zawód instruktora i trenera sportu nie jest specjalnie obwarowany. Trenerem może się nazwać każdy. Wystarczy pełnoletność, średnie wykształcenie i niekaralność (ale tylko na tle sportowym). Jest jeszcze jeden warunek. Posiadanie wiedzy. I właściciel firmy przyznaje wprost, że ten ostatni nie jest w żaden sposób sprawdzany. I faktycznie - takie zmiany przyniosła ustawa deregulacyjna sprzed pięciu lat.
"Nie można powiedzieć, że w świetle obowiązujących przepisów, organizowane przez nas kursy i szkolenia instruktorskie oraz trenerskie miały "przygotowywać" do wykonywania zawodu, a są jedynie potwierdzeniem posiadanych umiejętności i doświadczenia" - pisze w długim oświadczeniu.
Na stronie można znaleźć informację, że "absolwenci kursów otrzymują uprawnienia zawodowe". Takie zastrzeżenie pojawia się w jednej z zakładek.
Zablokowany dostęp
Firma sprawdziła jednak, czy na własnej skórze przechodziłem egzamin. Wyłącza mi dostęp do platformy, konto po prostu znika. Nie dostaję na ten temat żadnej informacji. Ani jako dziennikarz, ani jako klient. Na wiadomość, że wolałbym uzyskać rzeczowe odpowiedzi i nie być blokowanym, już nie ma żadnej reakcji.
Z pytaniami ruszamy do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Wszak pojawia się w ofercie. Czy resort monitoruje takie firmy? Nie potrafi odnieść się do konkretnych przypadków, ale przestrzega przez oszustami. Sugeruje, by dobrze dopytać o ofertę, zanim się cokolwiek zapłaci. W kwestii sportu woli się jednak nie wypowiadać.
Kuratorium oświaty z Olsztyna nie odpowiedziało na pytania, ile razy kontrolowało "For Fame", która jej podlega. Pytaliśmy wyłącznie o to, jak wyglądają kontrole i czy kuratorium ma wiedzę o poziomie trudności końcowego egzaminu. Po jednej wiadomości zdecydowało, że natychmiast to sprawdzi.
To szerszy problem
Zostawmy firmę od kursów instruktora sportowego. W sieci pełno jest innych ofert. Ekspert logopedii? Jest. Specjalista ds. rekrutacji? Jest. Pracownik działu kadr i płac? Jest. A do tego "terapia schematów", "zarządzanie czasem", "techniki aromaterapii". Jest nawet ziołolecznictwo. Wszystko z certyfikatem.
Przed rozpoczęciem takiego kursu koniecznie trzeba sprawdzić, co oferuje organizator. Najczęściej okaże się, że to kurs hobbystyczny, ale nie zawodowy. Dlaczego?
- Kursy zawodowe nigdy nie mogą być w całości prowadzone przez internet. "W realu” musi odbywać się co najmniej praktyczna nauka zawodu oraz zaliczenie kursu - komentuje Anna Ostrowska, rzecznik Ministerstwa Edukacji Narodowej.
- Samo ukończenie kursu, bez zdania odpowiednich egzaminów przeprowadzanych przez uprawnione podmioty, nie oznacza uzyskania kwalifikacji lub uprawnień zawodowych - mówi. I dodaje, że pełne kursy zawodowe nigdy nie mogą być prowadzone przez internet.
Resort zaznacza, że "dokumentami potwierdzającymi posiadanie kwalifikacji zawodowych są świadectwa i dyplomy wydawane przez uprawnione podmioty certyfikujące (np. okręgowe komisje egzaminacyjne, izby rzemieślnicze) po przeprowadzeniu stosownych egzaminów. Egzaminy umożliwiające uzyskanie uprawnień zawodowych przeprowadzają stowarzyszenia i organizacje zawodowe (np. Stowarzyszenie Elektryków Polskich)".
- Podawanie w ofercie kursu, iż wydawane przez organizatora kursu zaświadczenia lub certyfikaty „potwierdzają nabycie kwalifikacji zawodowych”, należy zakwalifikować jako oszustwo - dodaje. I zaznacza, że to świadome wprowadzanie w błąd nie tylko uczestników, ale również pracodawców. Bo to im przed nos będą wtykane dokumenty.
Ostrowska przyznaje, że w rozporządzeniu w sprawie kształcenia ustawicznego w formach pozaszkolnych określono wzory zaświadczeń wydawanych osobom, które uczęszczały na kurs i uzyskały zaliczenie. Nie jest to jednak żadne potwierdzenie kwalifikacji. To jedynie potwierdzenie ukończenia kursu. I nic więcej.