Więcej wolnego rynku i bardziej liberalne zasady inwestycji zagranicznych, a także lepsze perspektywy rozwoju gospodarczego. Indie już teraz są bardziej popularnym miejscem polskich inwestycji bezpośrednich niż Chiny, ale polski biznes ma apetyt na więcej. Money.pl rozmawiał z polskimi firmami, które odniosły w Indiach sukces.
O zwiększenie obecności polskiego biznesu w Indiach będzie starać się rozpoczęta w piątek misja gospodarcza pod przewodnictwem wicepremiera Piotra Glińskiego. W planach jest m.in. spotkanie z premierem Narendrą Modim, a także udział w forach biznesowych.
Polska misja, w której oprócz szefa resortu kultury i innych przedstawicieli administracji rządowej, bierze udział także grupa kilkudziesięciu polskich przedsiębiorców, którzy są zainteresowani inwestycjami w bazę produkcyjną w Indiach.
Wśród tych firm, które zdecydowały się na wielomilionowe inwestycje jest krakowski Can Pack i Polmor z Bytowa. W obu przypadkach działania przedsiębiorstw, które choć zbiegły się w czasie z globalnym kryzysem finansowym, okazały się wielkim sukcesem i zachęciły te firmy do kolejnych inwestycji.
W przypadku firmy Polmor, która zajmuje się produkcją stalowych elementów konstrukcji pociągów na potrzeby największych producentów taboru kolejowego, impulsem do inwestycji w Indiach był kontrakt, jaki podpisała z indyjskim oddziałem kanadyjskiego Bombardiera, realizującego projekt budowy metra w Delhi.
Jak ujawnia dyrektor Polmoru Piotr Smorawski, dwaj najwięksi kontrahenci polskiej spółki - Bombardier Transportation oraz francuski Alstom Transport - już od 2007 roku namawiali ją na inwestycję w Indiach. - Obie firmy sygnalizowały nam, że rynek indyjski jest bardzo rozwojowy i jest możliwość, by rozpocząć działalność w tym kraju i dostarczać komponenty dla ich zakładów, które dopiero powstawały - mówi.
W należącej w całości do firmy z Bytowa indyjskiej spółce Polmor Steel pracuje obecnie 80 osób, a wkrótce zatrudnienie ma zwiększyć się do 100 osób. Na razie firma działa w wynajętych halach produkcyjnych w Hyderbadzie, ale jeszcze w tym roku chce przenieść się do własnego zakładu, którego budowa już trwa. Zatrudnienie docelowo ma zwiększyć do około 200 osób.
Choć Polmor początkowo planował zainwestowanie w Chinach, ostatecznie zdecydował się na Indie. Zapytaliśmy Piotra Smorawskiego, co skłoniło polską firmę do zmiany decyzji. - Przy rodzaju działalności, jaką prowadzimy w Indiach, w Chinach nie moglibyśmy zbudować w 100 proc. własnego zakładu - wyjaśnia. - W grę wchodziłaby tylko spółka joint-venture i to nawet z większościowym kapitałem chińskim - dodaje.
Oprócz obowiązujących w Chinach obostrzeń, kluczowym argumentem za tym wyborem był szybki rozwój gospodarczy w Indiach. Jak stwierdza Smorawski, kraj ten przeżywa obecnie prawdziwy boom infrastrukturalny, szczególnie na rynku kolejowym, a niemal każde duże indyjskie miasto chce mieć metro.
Piotr Smorawski uważa, że rodzaj działalności, jaką w Indiach prowadzi Polmor to na razie przypadek odosobniony. - Nadal w tym kraju nie funkcjonuje zbyt wiele polskich firm prowadzących działalność w zakresie produkcji wysoko przetworzonych konstrukcji wykorzystując procesy spawania oraz montażu mechanicznego, na tym trudnym, wymagającym cierpliwości i zaangażowania - choć perspektywicznym rynku.
Indyjska spółka jest według Smorawskiego dużym atutem polskiej firmy, która pozwala jej oferować coś więcej niż konkurenci. - Możemy oprzeć się zarówno na produkcji w Polsce, jak i w Indiach, przy niższych kosztach, wszystko w ramach jednej firmy, bez zlecania produkcji kontrahentom w Azji.
Na wejście z produkcją do Indii w niemal tym samym czasie co Polmor zdecydowała się także krakowska spółka Can Pack, która należy do grona największych producentów opakowań na świecie. W 2009 roku otworzyła fabrykę puszek do napojów w Aurangabadzie, a w 2014 roku uruchomiła tam hutę szkła. Wiceprezes Can Packu Stanisław Waśko, zdradza w rozmowie z money.pl, że wartość inwestycji spółki w Indiach to już 200 mln dolarów.
- Wybór lokalizacji był powodowany obecnością fabryk klientów w regionie - wyjaśnia. - W tej chwili oba nasze zakłady sprzedają blisko 100 proc. swoich mocy produkcyjnych, pracując 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu - podkreśla.
Jak ocenia Waśko, rynek indyjski jest trudny dla eksporterów, ponieważ z jednej strony ma bariery celne oraz inne administracyjne, a z drugiej - lokalną konkurencję, która często oferuje niskie ceny, choć przy słabej jakości. - Atutem Indii jest powszechna znajomość angielskiego, ale jest to rynek odległy kulturowo od europejskich, dlatego należy poświęcić dużo czasu na jej poznanie - zaznacza.
Z tego powodu - podkreśla wiceprezes Can Packu - istotne znaczenie ma aktywność polskich placówek dyplomatycznych oraz ich pomoc polskim firmom w zrozumieniu rynku, kultury oraz często skomplikowanych systemów podatkowych. - To wsparcie jest istotne dla małych i średnich firm, których nie stać na bardzo drogie wsparcie wyspecjalizowanych firm doradczych - mówi Waśko.
Wiceprezes Can Packu uważa, że choć rynek indyjski jest skomplikowany od strony regulacyjnej, jest bardziej wolny rynek niż chiński. - Od strony popytowej rynek chiński wciąż jest dużo większy z uwagi na znacznie wyższy poziom PKB per capita - zwraca uwagę Waśko.