Premier Beata Szydło zapowiedziała w expose, że nowy rząd będzie pobudzał inwestycje w sposób podobny do stosowanego przez EBC programu niskooprocentowanych pożyczek (program LTRO). Eksperci są podzieleni, czy jest to potrzebne polskiej gospodarce.
Premier Beata Szydło powiedziała w środowym expose, że zasobem, z którego można sfinansować inwestycje w gospodarkę, mogą być środki banków. Dodała, że chodzi np. o wykorzystanie stosowanego w Europie systemu na wzór instrumentów finansowych realizowanych przez Europejski Bank Centralny.
- Zastosowanie tej metody wymaga dobrej współpracy z bankiem narodowym, ale pozwoli na znaczne zmniejszenie luki kredytowej, która ogranicza dziś zarówno wejścia na rynek, jak i rozwój małych i średnich przedsiębiorstw - oceniła.
Jej zdaniem wiąże się to ściśle z zasobem, który należy wykorzystać. Wskazała, że chodzi o kilkaset miliardów złotych oszczędności na kontach przedsiębiorstw, które mogą być inwestowane.
- System zachęt inwestycyjnych, amortyzacja inwestycji w ciągu roku, a nawet podwójna amortyzacja w razie inwestycji innowacyjnych, powinny sprzyjać ich uruchomieniu. Można powiedzieć, że kapitał bankowy i kapitał przedsiębiorstw zostanie obudzony - mówiła premier.
Jeszcze przed wyborami zastosowanie tego instrumentu zapowiadał w imieniu PiS Tadeusz Kowalczyk. Zgodnie z tamtą propozycją Narodowy Bank Polski miałby udzielać bankom komercyjnym niskooprocentowanych kredytów, a te z kolei kredytowałyby firmy chcące inwestować. Według Kowalczyka mogłoby to dać ok. 350 mld zł.
Byłoby to zatem coś analogicznego, jak prowadzony przez Europejski Bank Centralny program LTRO (ang. Long Term Refinancing Operation). W ramach operacji LTRO EBC pompuje do systemu bankowego ogromne kwoty w postaci niskooprocentowanych 3-letnich pożyczek, czyli pożycza komercyjnym bankom pieniądze na preferencyjnych warunkach.
Wicepremier Mateusz Morawiecki mówił w środę w Sejmie, że jego zdaniem LTRO jest w Polsce mechanizmem możliwym do zastosowania. - LTRO jest programem bardzo szeroko wykorzystywanym w wielu krajach UE, w szczególności tych, które są członkami unii walutowej, ale też w krajach, które nie są członkami unii walutowej podobne mechanizmy są stosowane - powiedział.
Dodał zarazem, że w programie tym "powinna być wiodąca rola NBP". Przedstawiciele banku centralnego dziś nie chcą odnosić się do zapowiedzi przedstawicieli rządu. Członek zarządu NBP Andrzej Raczko jeszcze w październiku mówił, że obecny mechanizm funkcjonowania sektora finansowego w Polsce zapewnia gospodarce odpowiedni poziom kredytowania, sprzyjający utrzymaniu się na ścieżce zrównoważonego wzrostu, a jednocześnie pozwalający kontrolować procesy inflacyjne.
- Bezpośrednie kredytowanie przez bank centralny sektora finansowego ma sens w wyjątkowych sytuacjach, kiedy mamy do czynienia ze spadkiem kredytowania połączonym z tempem wzrostu gospodarczego znacznie poniżej potencjału. To nie jest sytuacja, z którą mamy do czynienia w Polsce - powiedział członek zarządu NBP.
Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z Konfederacji Lewiatan ma podobny pogląd. Przyznaje, że "nie jest to potrzebne gospodarce". - Po pierwsze banki mają nadpłynność i to od dłuższego czasu - mówi. - Dlatego raczej trzeba się zastanawiać, jak zwiększyć popyt na kapitał, a nie zwiększać podaż kapitału - zaznacza.
Przyznaje, że depozyty sektora przedsiębiorstw ostatnio rosną, ale "inwestycje mają się całkiem nieźle". - Poza tym przedsiębiorstwa, nawet jeśli dostałyby bardzo tani kredyt, nie podejmą decyzji inwestycyjnych ot tak, bo inwestycje muszą czemuś służyć i często wiążą się z ryzykiem - mówi ekspert Lewiatana.
Jej zdaniem, większość polskich przedsiębiorstw, zwłaszcza mniejszych i średnich, "dostosowuje swoje decyzje inwestycyjne do swoich możliwości, a nie do możliwości pozyskania kapitału na rynku". - Raczej nie bazują na zewnętrznym finansowaniu, ale inwestują wtedy, gdy same zgromadziły kapitał, a zewnętrzne finansowanie mogą traktować wspomagająco - przekonuje.
Poza tym, zaznacza ekspertka Lewiatana, bank centralny jest instytucją niezależną od rządu, więc nie wiadomo jak rząd miałby skłonić NBP do wdrożenia takiego programu. - Stąd mówienie przez premiera w expose, co będzie robił NBP wydaje mi się pewną niestosownością - uważa Starczewska-Krzysztoszek.
Z kolei Rafał Antczak z firmy Deloitte zwraca uwagę, że na razie trudno oceniać, na czym szczegółowo ma polegać koncepcja rządu, bo premier Szydło LTRO użyła jako przykładu. - Dużo zależy od tego, jak będzie wyglądać dynamika inwestycji i środki, jakie w te inwestycje mają być zaangażowane - przekonuje.
Wskazuje, że firma Deloitte przygotowała niedawno raport analizujący, czy oszczędności krajowe są w stanie zapewnić długoterminowy wzrost gospodarczy. Przy założeniu, że w następnych 25 latach "robimy konwergencję z Niemcami". - Z raportu płyną wnioski, że potrzebne nam są środki finansowe w wysokości od 5 do 14 proc. PKB na utrzymanie takich inwestycji, które zapewniałyby nam konwergencję do poziomu 75-85 proc. PKB per capita, w parytecie siły nabywczej do 2040 roku - mówi Antczak.
- To pokazuje, że jak nie będziemy mieli takich inwestycji, to nie dokonamy konwergencji z Niemcami - dodaje.
Ekspert przyznaje, że mogą być różne metody finansowania takich inwestycji, jedną z nich może być pobudzanie akcji kredytowej. - Te środki mogą iść też np. poprzez Polskie Inwestycje Rozwojowe i BGK, co proponował poprzedni rząd - mówi Antczak. - Diabeł tkwi w szczegółach - dodaje.
Programy analogiczne do LTRO realizowane są m.in. przez Bank Anglii, który uruchomił swój program jeszcze w 2009 roku, w okresie apogeum światowego kryzysu gospodarczego. Akcję kredytową banków wspierał też stosunkowo niedawno rząd Węgier, a było to związane z wcześniejszym gwałtownym obniżeniem się poziomu kredytów po wprowadzeniu na Węgrzech wysokich podatków bankowych.